Po tym meczu należy docenić dwa kunszty: rozpracowanie taktyczne Realu przez Pepa Guardiolę i umiejętność Realu wykorzystywania maksimum z tego, co daje los. Od pierwszych minut na Etihad dało się odnieść wrażenie, że może nastąpić jakiś pogrom. Manchester City sam jest sobie winien, że nie zamknął spotkania po 30 minutach. Potem działy się rzeczy, które określamy mianem świetnego widowiska. Strzelali jedni, więc strzelali drudzy. Kiedy jedni w swoim stylu zabierali sprzęt i cierpliwie budowali kolejne akcje, drudzy robili pojedyncze wypady zakończone powodzeniem. Akurat tę bitwę wygrał pierwszy sposób, a więc dominacja przeciwnika, ale wojna oczywiście nie została rozstrzygnięta.
Manchester City – Real Madryt. Koncert City, przebłysk Realu
Zobaczyliśmy dzisiaj, że pod względem taktycznym i jakościowym na przestrzeni wielu minut przyszły mistrz Hiszpanii a prawdopodobnie przyszły mistrz Anglii to po prostu dwie różne półki. Owszem, przyjezdni mieli swoje momenty, ale trafili na jedną z dwóch najlepszych ekip w Europie obok Liverpoolu. Tutaj każdy klub z Hiszpanii, szczególnie na Etihad, miałby podobnie trudną przeprawę. Akurat ta Realu była bardzo trudna i to już od samego początku. Kilkanaście minut gry, dwa szybkie gongi City, mecz niemal ustawiony.
City grało perfekcyjnie do 30. minuty. Włączyło wirówkę, jechało z Realem jak z jakimś Burnley. Nie licząc kilku zapalników w defensywie z racji zbyt dużego luzu, które szybko udawało się ugasić, ekipa Pepa Guardioli osiągnęła pełną dominację i stwarzała następne okazje bramkowe. Piękne w swej postaci, wypracowane wieloma podaniami. Istniał jednak pewien problem, który wszelkie wysiłki w ofensywie niweczył. Brakowało dobrego wykończenia – albo Mahrez zachował się jak egoista, albo Foden minimalnie się pomylił. Guardiola szalał przy linii bocznej, gdy ostatni element akcji nie działał jak należy.
Jak głosi stare piłkarskie porzekadło, niewykorzystane sytuacje się mszczą. Real był momentami stłamszony przez pressing City i bezradny na jego połowie, ale raz udało mu się uderzyć tak, że Guardiola musiał wypić wodę ze zdenerwowania. Klasyka gatunku!
Gospodarze zmarnowali szansę, żeby wkręcić Królewskich do ziemi. Zamiast wybić im z głowy nadzieje na finał Ligi Mistrzów jeszcze w pierwszej połowie, “Obywatele” trzymali ich przy życiu. A czego byśmy nie mówili o zespole Carlo Ancelottiego, ma on patencik na odżywanie w stykowych momentach. Realu się nie skreśla, dopóki może złapać dystans.
Manchester City – Real Madryt. Piękna wymiana ciosów
Drugą połowę Manchester City znów zaczął od zabrania Realu na mocną karuzelę. Wjechał w pole karne Courtois jak do siebie i powinien strzelić gola, ale najpierw Mahrez strzelił w słupek, a potem dobitkę Fodena na pustą bramkę szczęśliwie wybronił Carvajal. Ot, powtórka z rozrywki.
Ale w końcu się udało. Najwidoczniej Phil Foden wpoił sobie do głowy powiedzonko “do trzech razy sztuka”. Do głowy – dosłownie i w przenośni, bo właśnie tą częścią ciała Anglik pokonał bramkarza. Z kolei Real chyba postawił sobie za punkt honoru, że nie da odjechać gospodarzom na więcej niż jedno trafienie. W pewnym momencie Vinicius zostawił Fernandinho na innym peronie, pognał skrzydłem i wykończył indywidualną akcję jak stary wyga. To przypominało słynną bramkę Garetha Bale’a z Barceloną, równie upokarzającą defensywę. Guardiola bał się tych starć Brazylijczyków, dlatego kapitan “Obywateli” nie wyszedł na murawę od 1. minuty. Zła dyspozycja zdrowotna Stonesa wymusiła jednak zmianę i trzeba było raz za tę roszadę srogo zapłacić.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Manchester City po tej stracie ruszył do ponownych ataków, budował je bardzo cierpliwie. I znów odskoczył na dwa gole! Pięknym strzałem po krótkim słupku popisał się Bernardo Silva, wykorzystując chwilę zawahania Realu po zarządzeniu przez sędziego przywileju korzyści. Arbiter zbliżył gwizdek do ust, ale nie zarządził rzutu wolnego przed szesnastką. Nie było to kontrowersja, Królewscy też nie mieli pretensji.
Ale oczywiście Real nie mógłby być dzisiaj sobą, gdyby nie odpowiedział pięknym za nadobne. Znów miał przebłysk, tym razem pomocny okazał się Laporte, który w polu karnym zagrał piłkę ręką. Do rzutu karnego podszedł Karim Benzema i zrobił coś, co zasługuje na szczególne oklaski. Wziął piłkę na pewniaku, zmierzył Edersona i pokusił się o podcinkę. Mamma mia, ależ to było dobre!
Manchester City – Real Madryt. Wynik Realu lepszy od gry
Kto może pluć sobie w brodę po tym meczu? Zdecydowanie Manchester City. Guardiola po ostatnim gwizdku mógł pomyśleć “jak nie urok, to sr…”. Wiecie, o co chodzi. Możesz zagrać świetny mecz w ofensywie, władować cztery gole, a to wciąż nie wystarcza, żeby czuć się pewnym w rewanżu. Real miał tak naprawdę jedną setkę, tę Viniciusa, bo Benzema strzelił bramkę z trudnej pozycji, a rzut karny wyniknął z niefrasobliwości Laporte’a. Nic więcej, jeśli chodzi o klarowne sytuacje na Etihad, a mimo to Real wraca do Hiszpanii z trzema trafieniami. To dużo, zważywszy na poziom, jaki prezentował dzisiaj Manchester City. Tym bardziej zatem należy docenić Królewskich, bo to sztuka, żeby coś takiego osiągnąć. I to z takimi obrońcami, z takim Carvajalem.
Manchester City natomiast co prawda wygrał spotkanie, ale przegrał okazję na rozstrzygnięcie dwumeczu. Miał ku temu możliwości, piłkarze mogli lepiej zachować się w kilku kluczowych sytuacjach. Wynik pójdzie w świat i zamaże różnicę, ale ona była widoczna. Jeśli jednak rywalizacja ułoży się podobnie w rewanżu, przewaga jednego trafienia z perspektywy City nie będzie żadną zaliczką. Nic w tym półfinale nie jest pewne. Największym i najtrudniejszym rywalem Manchesteru City w Lidze Mistrzów jest sam Manchester City, a to Real może wykorzystać.
Manchester City – Real Madryt 4:3 (2:1)
De Bruyne 2′, Jesus 11′, Foden 53′, Bernardo Silva 74′ – Benzema 33′, Vinicius 55′, Benzema 82′
Więcej o Lidze Mistrzów: