Tu nie ma już żartów, dzisiaj najprawdopodobniej odbędzie się kluczowa bitwa o mistrzostwo Polski. Jedyna taka na finiszu, bo innych bezpośrednich starć między trzema najlepszymi ekipami w Ekstraklasie już nie zobaczymy. Trudno powiedzieć, czy Pogoń lub Raków postawi wszystko na jedną kartę. Mimo wszystko dzięki takiej postawie można w tej chwili więcej stracić, niż zyskać. Ale niewątpliwym faktem jest, że przegrany tego spotkania będzie jedną nogą poza grą o majstra. Tym bardziej, że Lech kilkadziesiąt minut wcześniej skończy swoją rywalizację z Górnikiem Łęczna i powinna to być rywalizacja wygrana.
Pogoń Szczecin – Raków Częstochowa. Bitwa o wygranie o wojny
Owszem, przy takich dyskusjach poruszamy się jedynie w sferze domysłów. Zakładamy, że wydarzy się coś bardzo ważnego w kontekście zakończenia danego rozdziału, choć często to tak naprawdę pułapka. Nie jest to bowiem ostatni mecz sezonu. Kilka rund będzie trzeba jeszcze stoczyć. Zapytacie – jakie to rundy? Cóż, porównywalne w skali trudności. Dlatego też mecz bezpośredni jest tak istotny.
- Raków zagra jeszcze z Górnikiem Łęczna, Cracovią, Zagłębiem Lubin i Lechią (w tej kolejności)
- Pogoń ma w planach Legię, Śląsk, Lechię i Bruk-Bet
Obie drużyny mają po dwóch rywali z nożem na gardle, bijącą o puchary Lechię i ekipę, która pod koniec sezonu nie będzie już walczyła o coś konkretnego (Cracovia i Legia). 9 punktów za ten okres wydaje się obowiązkiem.
Dodatkowej pikanterii spotkaniu Pogoni z Rakowem daje fakt, że Lech gra o 18:00. Przystępując do spotkania 2,5 godziny później, obie strony będą wiedziały, czy trzeba mocniej wcisnąć pedał gazu. Zagrać na remis? Hm, niby okej, bo przy zwycięstwie Kolejorza naliczyłyby się tylko dwa punkty straty. Ale słowo “tylko” na tym etapie może być równie dobrze postrzegane jako “aż”. Nawet mimo faktu, że ekipa trenera Skorży ma potem najtrudniejszy terminarz (nie licząc Stali u siebie): Piasta wciąż mającego nadzieję na puchary, małe derby z Wartą i na koniec Zagłębie Lubin, które powinno jeszcze walczyć o życie. Pojawia się tutaj szerokie pole do kalkulacji, ale ono może być zgubne. Co za tym idzie – można spodziewać się wszystkiego.
Ba, nie zdziwilibyśmy się, gdyby naszym oczom ukazał się jeden z najlepszych meczów tego sezonu. A na pewno ulepszony o bramki, których brakowało w Częstochowie jesienią. Wtedy jednak kwestia ewentualnego mistrzostwa Polski była dopiero w powijakach. Nikt nie szarżował, nikt nie otwierał się na większe ryzyko, ale bardziej dlatego, że spotkali się dwaj wytrawni trenerzy z myślą o wzajemnym zwalczaniu. Teraz taka postawa byłaby bardziej zasadna, choć należy pamiętać, że ona może być w jakimś stopniu uzależniona od zdobyczy punktowej Lecha z Górnikiem.
Tak czy siak, zwycięstwo świetnie urządziłoby Raków, który ma lepszy bilans w bezpośrednich starciach z Lechem. Gdy Marek Papszun wygra również z Pogonią, zagwarantuje sobie bufor, który może okazać się później bezcenny przy tak wyrównanym wyścigu o tytuł mistrzowski. Gra warta świeczki? A jakże. Zobaczymy, czy ten, który może zyskać ciut więcej, bardziej dokręci śrubę.
Lech Poznań – Górnik Łęczna. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta?
Gwiazdy w kosmosie ustawiły się tak, że Lech Poznań przy odrobinie szczęścia może być zależny tylko od siebie. Remis Rakowa z Pogonią lub zwycięstwo Pogoni urządza poznaniaków. Oczywiście pod warunkiem, że uda się pokonać piłkarzy z Łęcznej. Wtedy udałoby się utrzymać pierwsze miejsce w tabeli, a potem liczyć na to, że w pozostałych kolejkach nie popełni się błędu.
Powiedzmy sobie szczerze: Lech przy swojej jakości musi dzisiaj wygrać. Nawet mimo faktu, że Górnik wygrał ostatnio z Radomiakiem i reanimował swoje nadzieje na utrzymanie w Ekstraklasie. To wciąż jednak tylko Górnik Łęczna, który w rundzie wiosennej nie wygrał żadnego meczu na wyjeździe. A goli w delegacjach strzela tyle, co kot napłakał. Dokładnie dwa w sześciu meczach – istna mizeria. Jeśli Kolejorz wyłoży się na takim rywalu, to będzie po prostu wstyd. Rozumiemy porażkę z Rakowem czy remis z Pogonią na własnym stadionie. Okej, coś takiego można przyjąć. Ale nie potknięcie z Łęczną.
Lech znajdzie się w wirze słynnego powiedzonka “gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” w alternatywnej wersji. Bo to Lech najpierw ustawi swój pionek na planszy w oczekiwaniu na ruch pozostałych. Jaki on będzie? Przekonamy się o 20:30. A odrobinę później będziemy już wiedzieć, kogo ewentualnie możemy już zacząć skreślać w kontekście lądowania na najwyższym stopniu podium.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trelowski: Stres czy trema nakręcają mnie, ale tylko pozytywnie
- To najwyższy czas, by pochwalić Ariela Mosóra
- Komunikat z Łęcznej: Ekstraklaso, ja jeszcze żyję!
Fot. Newspix