Jak już Waldemar Fornalik poukłada sobie wszystkie klocki, to bój się Ekstraklaso. Piast Gliwice zaczął wiosnę od domowej porażki z Pogonią Szczecin, ale to były złe miłego początki. Od tamtej pory drużyna z Okrzei idzie przez ligę jak burza i nadal liczy się w walce o czwarte miejsce. Tym razem gliwiczanie kolejny raz będą wracali w dobrych humorach z Łazienkowskiej.
Legia – Piast 0:1. Wieteska źle, Rose jeszcze gorzej
Kolejny, bo stadion Legii stał się wymarzonym celem wyjazdowym dla Piasta. Ostatnich sześć meczów na stołecznym terenie to cztery zwycięstwa i dwa remisy. „Wojskowi” nie pokonali u siebie tego przeciwnika od grudnia 2018 roku.
Nigdy nie chodziło o efektowne triumfy Piasta, zawsze odnosił je różnicą jednego gola i dziś nie było wyjątku. Podopieczni Fornalika trzymali Legię w ryzach i bardzo rzadko je luzowali. Jasne, można analizować, że Rosołek dwa razy mógł wycisnąć więcej ze swoich strzałów, albo że Verbić mógłby trafić w piłkę będąc na piątym metrze. Mówimy jednak o akcjach, do których w normalnych okolicznościach nawet byśmy nie wracali.
Piast z przodu także nie szalał i raczej nikt na to w jego szeregach nie liczył. Należało wykorzystać moment słabości rywala i takowy nadszedł pod koniec pierwszej połowy.
Matko, ależ tu się nic nie zgadzało! Najpierw Wieteska zupełnie bez opanowania wybił piłkę tyleż wysoko, co niedokładnie, bo ta spadała niewiele dalej od miejsca, z którego została wybita. To jednak nic przy tym, co zrobił Lindsay Rose. Już sama wyjściowa idea o wybiciu piłki tyłem głowy była bezsensowna, gdyż prawdopodobnie z tej interwencji Piast miałby rzut rożny. Najpewniej ani Strebinger, ani tym bardziej Wieteska nie zdążyliby do futbolówki. Pół biedy dla Legii, gdyby tylko tak się skończyło. Wmieszał się tu Kądzior, przejął piłkę i spokojnie strzelił obok bramkarza. Trudno zrozumieć intencje Rose, bo mógł spokojnie wybijać w standardowy sposób do boku i nic złego dla stołecznej ekipy by się nie wydarzyło.
Legia – Piast 0:1. Poprzeczka Pekharta i niewiele więcej
Po takim ciosie Legia nie była w stanie się podnieść. Nic dziwnego – w trwającym sezonie 15 razy pierwsza traciła gola i zaledwie w jednym przypadku nie przegrała spotkania. Moglibyśmy być świadkami drugiego razu, gdyby Pekhart po dośrodkowaniu Josue (z rykoszetem) trafił do bramki zamiast w poprzeczkę. To jedyna klarowna sytuacja Legii do wyrównania. Raz też Plach zawahał się przy rzucie rożnym i Jędrzejczyk miał szansę, ale piłka odbiła się od Czerwińskiego i słowacki golkiper nawet nie musiał interweniować. Nic więcej o atakach gospodarzy nie możemy napisać.
Mocno rozczarował Verbić, którego sprowadzono, żeby robił różnicę, a dziś głównie irytował złymi decyzjami. Nadzieją na następne tygodnie jest długo wyczekiwany powrót Bartosza Kapustki.
W Piaście widać było klasę Kądziora, choćby w takim elemencie jak zastawianie piłki. Ciekawe, co teraz myślą sobie w Lechu, porównując jego dokonania z Ba Louą? Na wyróżnienie zasługuje również Ariel Mosór. Był pewny w obronie, nie spękał na starych śmieciach, a w drugiej połowie omal nie zdobył bramki. Piłka po jego strzale głową z rzutu rożnego o centymetry minęła słupek. To jeden z nielicznych wypadów Piasta do przodu, który po przerwie nawet nie próbował ukrywać, że przede wszystkim skupia się na obronie wyniku.
Ostatnich dziewięć kolejek w wykonaniu gliwiczan to sześć zwycięstw, trzy remisy i aż siedem czystych kont. Jeżeli ktoś ma jeszcze pozbawić Lechię czwartego miejsca, to właśnie piłkarze Fornalika. Legia doznała pierwszej ligowej porażki od ośmiu meczów i w praktyce pozbawiła się resztek złudzeń co do europejskich pucharów w przyszłym sezonie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Spadek = katastrofa? Nie zawsze. Jak radzili sobie spadkowicze z Ekstraklasy?
- Sezon 2022/23 rozpocznie się w Ekstraklasie i I lidze w ten sam weekend: 15–17 lipca
Fot. FotoPyK