Pogoń i Lech (a także sędziowie Lasyk, Sylwestrzak oraz ich wozy VAR) zagrały w tej kolejce pod Raków. Częstochowianie poczuli się głupio w tej sytuacji i odwzajemnili gest grając nie tylko pod ligowych rywali, lecz także postronnych widzów Ekstraklasy. Remis ekipy Papszuna ze Śląskiem Wrocław – tym razem bez „pomocy” sędziów – sprawił bowiem, że na sześć kolejek przed końcem ligi trzy najlepsze zespoły mają tyle samo punktów. Mianowicie – po 56. Nie ma co – szykuje nam się kapitalna walka o złoty medal do ostatniej kolejki.
Czy Raków mógł ten mecz wygrać? Mógł, bo – co jest już stałym obrazkiem tej drużyny – świetne sytuacje marnował Gutkovskis. Czy mógł przegrać? Też oczywiście mógł. Choć Śląsk z perspektywy całego meczu był zespołem trochę słabszym, w jednej z ostatnich akcji meczów Sobota uderzał na prawie pustą bramkę. Bramkarz został zgubiony, była cała masa wolnego miejsca… I co? I słupek. Ta sytuacja może stanowić bardzo smutną puentę równie smutnego powrotu Waldemara Soboty do polskiej ligi.
Ale zachowajmy pewną chronologię. Śląsk nie tylko mógł zakończyć trafieniem ten mecz, ale też go rozpocząć (zrobił to później, ale do tego dojdziemy). Na początku meczu po obcince Gwilii stuprocentową sytuację miał Piasecki. Mógł i powinien wykończyć to znacznie lepiej, ale nie było to partactwo czystej wody, zatem przede wszystkim należy docenić zasługi Kacpra Trelowskiego (według nas – piłkarz meczu), który instynktownie wyciągnął nogę i zbił piłkę na słupek. Kozacka interwencja, a przecież dalej także sprawował się solidnie, broniąc w tym meczu łącznie siedem uderzeń.
Czy miał coś do powiedzenia przy golu? Chyba niekoniecznie, bo sytuacja była dość… ekstraklasowa. Po podaniu Olsena piłka trafiła do Quintany, który wyprzedził Petraska. Hiszpan oddał strzał. Ten strzał odbił się od Trelowskiego. Następnie piłka odbiła się od Petraska. Potem znów od Trelowskiego. W tym całym zamieszaniu ofensywny pomocnik Śląska wsadził nogę i wyjaśnił całe zamieszanie, dając Śląskowi prowadzenie do przerwy.
W pierwszej odsłonie najbardziej podobał nam się Sorescu, który wykreował Gutkovskisowi dwie sytuacje. Pierwsza – wypuścił go sam na sam z bramkarzem i nieco ostry kąt nie może stanowić usprawiedliwienia dla Łotysza, który nawet nie trafił bramkę. Druga – Rumun posłał ciekawą wrzutkę pomiędzy obrońców, którą nieczysto uderzył napastnik Rakowa. Choć w pierwszym wrażeniu wyglądało to jak nieco zbyt mocna wrzutka, podanie było naprawdę dobre, po prostu Gutkovskis miał problem z odpowiednim złożeniem się do wyskoku, no i wyszło jak wyszło. Zanim piłkarze zeszli na przerwę, mieliśmy jeszcze zamieszanie po dośrodkowaniu Iviego Lopeza z rożnego, które z linii bramkowej musiał wybijać Piasecki.
Piłka zatańczyła na linii także na początku drugiej połowy, gdy Szromnik w ostatniej chwili odbił strzał Iviego z rzutu wolnego. Plus za to, że w ogóle dał radę wyjąć to uderzenie, minus za to, że piłka spadła prosto pod nogi Gutkovskisa. Oczywiście, było w tej sytuacji sporo chaosu, no ale nie trafić do bramki z dwóch metrów? Łotysz miał na nodze kolejną setkę, ale nawet nie trafił w bramkę. To sytuacja podobnego kalibru, co ta Soboty. Kuriozalne są problemy tego zawodnika ze skutecznością i wygląda na to, że napastnik Rakowa jest zwyczajnie niereformowalny.
Raków w końcu wyrównał za sprawą Kuna, który grał przeciętne spotkanie, lecz tym trafieniem odkupił wszystkie winy. Reprezentant Polski wszystko zrobił sam – najpierw przechwycił piłkę, potem błyskawicznie podjął decyzję o strzale z dystansu. Uderzenie było precyzyjne (piłka wpadła tuż przy słupku), ale lekkie i mamy wrażenie, że Szromnik, który baaardzo powoli składał się do interwencji, mógł zrobić znacznie więcej. Pisząc wprost – powinien to zwyczajnie wybronić.
Raków nabierał impetu, Raków długimi fragmentami szturmował bramkę Śląska. Było uderzenie Gutkovskisa w poprzeczkę (ale wcześniej piłka wyszła za linię przy dośrodkowaniu Lopeza). Był też kolejny ciekawy strzał Hiszpana z rzutu wolnego, choć chwilę później jeszcze lepsze uderzenie ze stałego fragmentu gry zaprezentował Piasecki. Częstochowianie nie wykorzystali dobrego okresu gry, a w okolicach ostatniego kwadransa meczu to Śląsk zaczął przechodzić do większej ofensywy, czego ukoronowaniem powinien być niedoszły gol Soboty.
Koniec końców i tak to Śląsk bardziej cieszy się z wyniku, bo wywiezienie punktu ze stadionu Rakowa to zawsze duża rzecz. Jak już wspomnieliśmy, dzięki temu remisowi wszystkie zainteresowane mistrzostwem drużyny zrównały się punktami, co sprawia, że czeka nas najciekawszy wyścig o złoty medal od lat.
Fot. FotoPyK