Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

27 stycznia 2022, 15:45 • 6 min czytania 47 komentarzy

Kiedy byłem mały i nie istniało nic odświętniejszego – żadna Wigilia, żaden Lany Poniedziałek, żadnej urodziny – od nocnej walki Andrzeja Gołoty, jako samozwańczy sześcioletni ekspert boksu zawodowego nie rozumiałem tylko jednego. Mianowicie jak to możliwe, że nie wyłania się mistrza świata. Że jest WBO, WBA, IBF, a nie ma odpowiednika finału mundialu. Że mistrzów w danej wadze może być trzech.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Ale to przecież działa. Komercyjnie – czyli z najistotniejszego punktu widzenia – funkcjonuje. I gdy patrzę na FIFA, zdaje mi się, że znacznie bardziej prawdopodobne jest bokserskie rozwarstwienie w futbolu, niż piłkarska unifikacja w boksie.

Gianni Infantino, szef FIFA, oczywiście ma akumulator na… no dobrze, powiedzmy, że ma ostrze na gardle. Bo FIFA przez ostatnią dekadę była niesłychanie zajęta tym, żeby jak najbardziej stracić wiarygodność. By stać się memem wśród światowych federacji sportowych. By symbolizować, jak przegniły potrafi być sport. Polska przegapiła wówczas wielką szansę – powinna za grube miliony eksportować określenia „leśne dziady” i „działaczowski beton”, które powinny w stosunku do FIFA zrobić światową karierę. Grzeszki polskich betonowych działaczy terenowych, nawet jeśli były znaczne, bledły przy dionizyjskich imprezach notabli FIFA, radosnej korupcji i dwoma wielkimi turniejami, flagowymi imprezami FIFA, wobec których wszyscy wiedzieli, że ich organizacja nie została przyznana, tylko ordynarnie sprzedana.

Tak.

Reklama

Gdyby dziś ktoś miał organizować dwanaście prac Herkulesa, to w miejsce stajni Augiasza spokojnie można wprowadzić zadanie „przywrócić wiarygodność FIFA„. FIFA wywracała się w sposób kuriozalny – nawet jak stworzyła film propagandowy z Samem Neilem, Gerardem Depardieu i Timem Rothem, to nie tylko była to żenująca propaganda kolanem i przepalone dziesiątki milionów dolarów, ale jeszcze film był po prostu straszliwie nudny, zły, a po wyjściu widz czuł się bardziej nafaszerowany cukrem, niż jakby zjadł pięć kilo tych przepysznych rurek z dyskontu.

Infantino miał dać trochę więcej klasy tej organizacji, trochę nową twarz. Być może nawet do tego się nadawał. Ale to jak z tym powiedzeniem o zerkaniu w otchłań – cóż, wygląda na to, że Infantino bardziej „zfifowiał”, niż FIFA nabrała wyrazu al’a Infantino.

Oczywiście flagowym projektem Infantino jest obecnie mundial co dwa lata. Dla wszystkich jest absolutnie jasne, dlaczego FIFA potrzebuje mundialu co dwa lata. Jeśli nie wiecie, spieszę z odpowiedzią:

Bo nie ma ŻADNEGO INNEGO PRODUKTU o globalnym oddziaływaniu. Żadnego. Co jest tym boleśniejsze, że nie mają ABSOLUTNIE NIC z najbardziej dochodowego tortu, a więc rozgrywek klubowych. Ich rachityczne próby odkurzenia mundialu klubowego, ich jakiś kompletnie wariacki pomysł o kolejnym klubowym turnieju pod egidą FIFA – na ten moment to są gruszki na wierzbie i sen wariata. Chcieliby, choćby zaraz, w rozmowach z inwestorami i dużymi partnerami – a trochę ich mają – na pewno ten temat jest poruszany, ale byłby trudny do przepchnięcia.

Mundial natomiast – mundial to inna sprawa. Rzeczywiście, kwestia częstszej gry trafia na żyzny grunt w różnych miejscach świata. My mamy swoje Euro, jesteśmy usatysfakcjonowani, to w zasadzie co dwa lata wielki turniej, mundial może cenimy ciut bardziej, ale przecież Euro też jest fenomenalne. Ale w innych częściach globu to tak nie wygląda. Afrykanie oczywiście kochają Puchar Narodów Afryki – i jest za co, to przecież fajny turniej, zyskujący popularność także w Europie. Ale to zarazem jednak daleko od tej rangi. Copa America, bodaj drugi najważniejszy turniej międzynarodowy na świecie, niegdyś polegał na wystawianiu rezerw, a teraz też ma choćby śmieszną fazę grupową – fantastyczne zawody, gdzie grano od cholery meczów, żeby ostatecznie wyłonić najlepszą ósemkę z dziesięciu. Emocje, człowiek aż siedzi na skraju fotela.

Reklama

Mistrzostwa świata są również czymś jako tako przetestowanym w wielu innych dyscyplinach. Czyli, do presji wewnętrznej, do sprzymierzeńców w świecie piłki, do sprzymierzeńców w świecie biznesu, da się znaleźć także pewne utarte szlaki. Przyznajmy, sami gdzieś, w głębi, zapytajmy siebie – czy jesteśmy sobie w stanie taki mundial wyobrazić. No, raczej tak, podczas gdy to klubowe granie pod egidą FIFA zdaje się science-fiction.

I ja Infantino rozumiem, że musi.

Ale są jakieś granice kitu.

Są jakieś granice przyzwoitości w jego wciskaniu.

Bo naprawdę nie oczekuję, że facet wyjdzie i powie „słuchajcie, potrzebujemy mundialu co dwa lata, bo inaczej nasza i tak coraz bardziej śmieszna pozycja w świecie piłki będzie jeszcze śmieszniejsza”. Uodporniłem się już, ignoruję z takiego przekazu kwestie takie jak „dobro futbolu”, „dobro piłkarzy” i tym podobne – wiadomo, że chodzi przede wszystkim o pieniądze. A jakkolwiek dzięki takiemu turniejowi faktycznie popłynęłoby ich więcej do krajów z Afryki, Azji czy CONCACAF, tak nie miejmy złudzeń – FIFA gra tu przede wszystkim o własną stawkę, o własne przetrwanie. A tamte federacje już przecież dostały o wiele więcej miejsc w poszerzonym mundialu – przypomnę, że w 2026 turniej będzie dotyczył:

– AZJA: 8 miejsc zamiast 4.5
– AFRYKA: 9 miejsc zamiast 5
– AMERYKA PÓŁNOCNA: 6 miejsc zamiast 3.5
– AMERYKA POŁUDNIOWA – 6 miejsc zamiast 4.5
– OCEANIA – 1 miejsce zamiast 0.5
– EUROPA – 16 miejsc zamiast 13

Do tego dwa baraże, które mogą dać jeszcze dodatkowe miejsca federacjom wszystkim poza UEFA. Już, na pewno, wykonano wielki gest w kierunku tamtych federacji.

Ale jest różnica, między mówieniem okrągłych słów, a przed Radą Europy mówieniem takich, w zasadzie skandalicznych słów:

Nie chodzi o to, czy chcemy mistrzostw świata co dwa lata, ale tego, co chcemy zrobić dla przyszłości futbolu. Musimy myśleć o tym, co niesie ze sobą piłka nożna. To szansa, nadzieja, reprezentacje narodowe. Nie możemy powiedzieć reszcie świata, że mają dać nam pieniądze, ale mają nas oglądać w telewizji  (…) Musimy zaangażować cały świat, żeby dać nadzieję Afrykanom, by nie musieli przemierzać Morza Śródziemnego w poszukiwaniu lepszego życia albo – co bardziej prawdopodobne – śmierci.  Musimy dać możliwości, dać godność. Nie przez akcje dobroczynne, ale właśnie poprzez umożliwienie udziału reszcie świata. Możliwe, że mistrzostwa świata co dwa lata nie są odpowiedzią. Zastanawiamy się nad tym.

To już nie jest tylko mijanie się z prawdą. To już nie są żarty z logiki i pustosłowie. To jest wykorzystywanie rzeczywistych, dramatycznych często historii, a przede wszystkim rzeczywistych problemów, by upiec swoją pieczeń. To już jest zwyczajne żerowanie.

Moim zdaniem Infantino całkowicie skompromitował się swoją wypowiedzią, kolejny raz. Słowa nie mają w takiej grze zwykle aż takiego wielkiego znaczenia – a przynajmniej te publiczne, bo decydują zakulisowe rozgrywki. Ale Infantino idzie na zderzenie. Idzie na zderzenie z UEFA, kolejną wątpliwą mocno federacją, ale na ten moment, zdaje się, po prostu mocniejszą. Nie mówiąc o zderzeniu z klubami, czy nawet z piłkarzami, którzy coraz odważniej mówią, że nie chcą grać tak wiele meczów, gdzie wcześniej siedzieli cicho.

Nie żebym specjalnie płakał nad tym, że FIFA się wywróci, a raczej: nie porzuci nałogu wywracania się. Stwierdzam tylko, że moim zdaniem, jakby UEFA się uparła, to – szczególnie mając wsparcie CONMEBOL i, po ostatniej zawierusze z Superligą, niejednego skruszonego mocnego klubu – dałaby radę wykolegować FIFA. Zaproponować turniej, który podkopałby jeszcze FIFA, coś bardziej kompromisowego – coś, co wszyscy przełkną. UEFA, w przeciwieństwie do FIFA, nie ma noża na gardle, także jest w stanie być w temacie bardziej plastyczna.

Czy byłoby gorzej, lepiej – tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że postępujący spadek oglądalności futbolu, który obserwujemy, może być motorem napędowym odważnych decyzji w świecie piłki. Także u tych największych z największych.

Bo choć tort będzie coraz mniejszy, tak apetyt mniejszy się nigdy nie robi.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
1
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Felietony i blogi

Komentarze

47 komentarzy

Loading...