To nie był przypadek ani wymysł osób trzecich, że West Ham uznawano za faworyta w meczu z Norwich City. Tak naprawdę strata punktów przez londyńczyków byłaby rozpatrywana jako znaczna niespodzianka. Beniaminek Premier League nie dopisał nic do swojego dorobku od listopada, gdy ostatecznie zremisował z Newcastle United.
Humorów w obozie Deana Smitha nie zmieniał nawet Puchar Anglii. Mimo że udało się wygrać z Charltonem (1:0), myśli kibiców zaprząta głównie ligowy byt, a konkretnie nieuchronne przybliżanie się do tego, by zamienić go w niebyt. Przed tą kolejką Norwich City uzbierało zaledwie 11 punktów. Niechlubnego rekordu Derby County pewnie nie pobiją, ale dzisiejszy mecz udzielił kolejnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego Kanarki nie mają szans na utrzymanie się w angielskiej ekstraklasie?.
Perspektywa zdobycia większej liczby punktów niż The Rams jest na dobrą sprawę jedynym pozytywnym aspektem, którego mogą trzymać się fani Norwich City. W meczu z West Hamem ponownie nie zaprezentowali niczego, co dałoby jasny sygnał, że mogą jeszcze o tę Premier League powalczyć. Niespójność ofensywny, kolejne błędy w tyłach, coraz większa nerwowość na trybunach, ale i wśród zawodników. Trudno wobec takich postaw zachować optymistyczne podejście.
W środowy wieczór nie pomógł żaden z piłkarzy Deana Smitha, także Przemysław Płacheta. Nie ma co z Polaka robić głównego winowajcy tej porażki – oba gole nie padły po jego błędach. Niemniej skrzydłowy dostosował się do co najwyżej przeciętnego poziomu swoich kolegów. Przez większość spotkania po prostu był, a nie grał.
W pamięci zapisał się akcją, kiedy popędził z piłką kilka metrów i oddał strzał na bramkę Łukasza Fabiańskiego. Strzał prosty, jeden z tych, które golkiper londyńczyków chciałby bronić przez kolejne 300 meczów w Premier League. I to właściwie tyle, co można powiedzieć o występie Płachety.
Tak, to mało. Jednocześnie jednak cieszy, że Polak faktycznie wygląda na gościa, który w końcu wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. To ważne, nawet jeśli reprezentuje czerwoną latarnię ligi.
Spokojny jubileusz
Wobec formy Norwich nie ulegało wątpliwości, że to Łukasz Fabiański będzie tym zawodnikiem, na którego oczy nad Wisłą będą skierowane w sposób szczególny. Polski bramkarz zapisał się w historii Premier League, dobił do 300 występów w najbardziej prestiżowej lidze świata. Czy to duże osiągnięcie? Oczywiście, że tak. Wcześniej osiągnęło to tylko osiemnastu graczy z jego pozycji.
Jeśli zaś chodzi o ogólną statystkę, to Fabiański plasuje się na 140. miejscu. Wyprzedza jednak takie nazwiska jak Pepe Reina, Jamie Redknapp, Craig Bellamy czy Mark Hughes.
Dla niego pewnie najważniejsze jest to, że znowu zakończył spotkanie na zero z tyłu. Norwich City nie zrobiło wiele, żeby mu ten jubileusz popsuć, ale też nie odbierajmy Polakowi kilku pewnych interwencji. Poza strzałem Płachety bardzo dobrze zareagował w pojedynku z Idahem, zbijając jego uderzenie na słupek.
Do tego naprawdę dobrze rozgrywał piłkę. Jedno z jego dalekich podań przerodziło się w sytuację bramkową. Fabiański wybił futbolówkę, ta została zgrana, dwa podania i Jarrod Bowen cieszył się z drugiego gola.
Wątpimy jednak, by 36-latek nie cieszył się z takiego obrotu spraw. Jasne, nie był to jubileusz huczny, ale to chyba najlepsza możliwa forma świętowania dla Fabiańskiego. WHU zgarnęło trzy punkty, on nie popełnił żadnego błędu, na stale zapisał się na kartach historii Premier League. Do tego zanotował 79. czyste konto w angielskiej ekstraklasie. To 21. wynik w dziejach tych rozgrywek. Lepiej niż Kasper Schmeichel, znacznie lepiej niż taki Jens Lehmann.
Czasami chyba zupełnie niesłusznie zapominamy, jaką marką Fabiański może pochwalić się na Wyspach.
Obserwujcie Bowena
Na nazwisko coraz mocniej pracuje też Jarrod Bowen. Spodziewajmy się, że niedługo ten chłopak ubierze koszulkę reprezentacji Anglii, naprawdę na to zasługuje. Z Norwich City był najlepszym zawodnikiem na boisku, nawet jeśli zmarnował kilka dogodnych sytuacji.
O jego klasie niech świadczy zatem to, że Bowen w ogóle do nich dochodził. Wyświechtane niekiedy określenie, że piłka go szuka w tym wypadku na zupełną rację bytu. Zawodnik Davida Moyesa regularnie wychodzi do podań, jest bezkompromisowy w pojedynkach z rywalem. Sprawia nieustanne zagrożenie i trudno się dziwić, że w jego stronę coraz częściej zerka nie tylko Gareth Southgate, ale i Jurgen Klopp.
Stwierdzenie, że WHU jest tak dobre, jak dobry mecz gra Bowen byłoby na wyrost, ale też nie można deprecjonować wpływu Anglika na postawę londyńczyków. Wykonuje stałe fragmenty gry, regularnie asystuje, ma ciąg na bramkę. W tym sezonie brał bezpośredni udział już przy 14 ligowych golach The Hammers (36%), to robi wrażenie.
Nawet jeśli ekipa Davida Moyesa nie jest bliska waszemu sercu, to dla skrzydłowego warto odpalić część ich spotkań. Nie ulega bowiem wątpliwości, że sufit Bowena sięga jeszcze wyżej i niedługo może się przez niego przebić. No chyba, że West Ham sam przekroczy swoje ograniczenia i awansuje do Ligi Mistrzów. To wcale nie jest niemożliwe.
WHU 2:0 Norwich City
J.Bowen 42′, 83′
Czytaj także:
Fot.Newspix