Wczorajszy mecz Arsenalu przywrócił równowagę w przyrodzie. Londyńczycy znowu wskoczyli na czwarte miejsce, które niegdyś było powodem do żartów, teraz zaś jest spełnieniem – kto wie – być może marzeń. Nie oznacza to jednak, że na The Emirates wszystko układa się idealnie. Jednym z największych problemów, wciąż nierozwikłanych, pozostaje atak. A konkretnie obsada pozycji napastnika.
O ile bowiem Arsenal w ostatnim czasie regularnie punktuje, o tyle zdobywanie bramek nie jest ich najmocniejszą stroną. Na ten moment mają 23 trafienia w Premier League. To ósmy wynik. Częściej piłkę do siatki pakuje choćby Crystal Palace i Leicester City, na tym samym poziomie jest zaś Aston Villa.
Trudno tym samym porównywać podopiecznych Mikela Artety z klubami, które zajmują pierwsze trzy miejsca. Przewaga Chelsea, Manchesteru City i Liverpoolu jest aż nadto widoczna. Najlepsi pod tym względem The Reds zdobyli prawie dwa razy tyle bramek.
Wielka w tym zasługa Mohameda Salaha – najlepszego strzelca całej ligi, prawdopodobnie jej najlepszego piłkarza. Arsenal nie tylko nie ma tak bramkostrzelnego zawodnika w swoich szeregach, ale też próżno szukać kogokolwiek, kto mógłby choćby rzucić rękawicę Egipcjaninowi. Żaden z napastników The Gunners nie strzelił w lidze przynajmniej pięciu goli.
Oczywiście można przytoczyć tutaj przykłady Manchesteru City oraz Chelsea, które doskonale radzą sobie bez prężnie funkcjonującej dziewiątki. Szkopuł jednak w tym, że zarówno Pep Guardiola, jak i Thomas Tuchel, stworzyli taki system gry, że tego rodzaju zawodnik nie do końca jest im potrzebny, chociaż w szeregach The Blues pojawiają się pierwsze wątpliwości w tej kwestii. Arsenal tymczasem na braku skutecznego snajpera po prostu cierpi. Zgodnie ze współczynnikiem bramek spodziewanych (xG) powinni być czwartym najbardziej bramkostrzelnym zespołem Premier League.
Ale nie są, a problem ten możliwy do rozwiązania będzie dopiero zimą.
Niewystarczający – Eddie Nketiah
Chociaż Arsenal powinien zdobywać więcej bramek, nie jest to zespół, który kreuje niewyobrażalnie wiele sytuacji bramkowych. Co jednak ważne – gdy już The Gunners przebiją się przez zasieki rywala, piłkę wykładają na srebrnej tacy. Przekonał się o tym Eddie Nketiah podczas meczu z Evertonem, który londyńczycy dość zaskakująco przegrali 1:2.
Anglik pojawił się na boisku przed Aubameyangiem, pierwszy również miał okazję, by pokonać Jordana Pickforda.
W powyższej sytuacji trafił jednak w słupek. Nie był również w stanie odpowiednio szybko złożyć się do dobitki własnego uderzenia i bramkarz Evertonu wznowił grę od bramki.
To mógł być zwrot w podejściu do samego Nketiaha, który od dłuższego czasu znajduje się na cenzurowanym. Anglik był na liście transferowej minionego lata, walczył o niego Crystal Palace. Ostatecznie jednak do transferu nie doszło, Vieira dostał Edouarda z Celtiku, zaś Nketiah pozostał na The Emirates.
Nie zanosi się jednak na to, by była to przygoda szczególnie dłuższa. 22-latek nie zgodził się bowiem na ofertę nowego kontraktu, a bieżący wygasa już w czerwcu 2022 roku. Oznacza to, że Nketiah będzie to wzięcia za darmo, bo nikt chyba nie będzie rozbijał skarbonki na napastnika, który – no cóż – nie strzela goli.
Anglik zdaje się być piłkarzem po prostu zbyt słabym jak na poziom Premier League. Jego trafienia na tym szczeblu można policzyć na palcach jednej ręki, a meczów Nketiah ma ponad 40:
- 2019 – gol z Burnley
- 2020 – gol z Evertonem
- 2020 – gol z Southampton
- 2020 – gol z WHU
- 2021 – gol z Fulham
I tyle – napastnik z średnią 0,12 gola na jeden występ.
Co więcej, jego próby zdobycia Championship również spaliły na panewce. Nie potrafił bowiem sprostać konkurencji w Leeds United, a Marcelo Bielsa nie zamierzał szczególnie mocno budować kogoś, kogo i tak miał zaraz stracić. Nketiah wystąpił więc siedemnaście razy na boiskach drugiej ligi i trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. 0,17 g/m – to też niczego nie urywa.
Niestabilny – Alexandre Lacazette
Nieco bardziej problematyczna jest kwestia Alexandre’a Lacazette’a. Francuzowi również kończy się kontrakt latem 2022 roku, lecz tam problemem jest tygodniówka. Arsenal nie chce przedłużać z napastnikiem umowy, bowiem ten zarabia zbyt dużo, by później ktoś się na niego zdecydował, a jednocześnie Lacazette daje zbyt mało, by trzymać go w Londynie na gigantycznym kontrakcie.
Być może byłoby inaczej, gdyby nie fakt, że Francuz za nic w świecie nie jest utrzymać równej, wysokiej dyspozycji. W ostatnim meczu przeciwko West Hamowi, gdzie podopieczni Moyesa nie mieli zupełnie nic do powiedzenia, Lacazette był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku.
- zaliczył błyskotliwą asystę do Martinellego,
- miał dwa kluczowe podania,
- wykręcił 87% celnych podań,
- zaliczył cztery udane dryblingi,
- pięć razy odbierał piłkę
Tylko przy tym wszystkim Lacazettte znowu zawiódł jeśli idzie o wykończenie. Francuz podszedł do piłki ustawionej na jedenastym metrze, ale jego zamiary wyczuł Łukasz Fabiański. Tym samym licznik trafień 30-latka w tym sezonie Premier League zatrzymał się na zaledwie dwóch golach.
Jednego z nich zdobył całkiem niedawno, bo w poprzedniej kolejce, gdy z zimną krwią wykończył akcję Arsenalu. The Gunners za pomocą dziewięciu podań przetransportowali piłkę z jednego pola karnego do drugiego, a Lacazette z pierwszej piłki uderzył tak, że bramkarz Southampton nie miał najmniejszych szans, by zareagować.
Problem w tym, że w pozostałych meczach sprawy nie układały się aż tak różowo. Napastnik często przechodził obok meczów, nie dochodził w ogóle do sytuacji strzeleckich. W całym sezonie oddał zaledwie dziewięć strzałów. Siedem z nich było celnych, co jest przyzwoitą skutecznością, ale nadal pierwsza statystyka jest dla fanów Arsenalu dość kłopotliwa.
Trudno liczyć, że tak grający napastnik będzie w stanie pociągnąć drużynę w razie kryzysu. Strzelić tego mitycznego gola z niczego. W tej kwestii Lacazette się może nie sprawdzić, z czego włodarze klubu też zdają sobie sprawę. Oferowanie mu kolejnego kontraktu byłoby strzałem w stopę. Oddanie za darmo, chociaż również zapowiada się na bolesne, może być paradoksalnie najlepszym wyjściem z sytuacji.
Gdyby bowiem zimą doszło do zapowiadanych zmian, a z The Emirates już wtedy pożegnał się Aubameyang, Mikel Arteta pozostałby z dwoma „typowymi” napastnikami. To – abstrahując od ich jakości – już pod samym względem liczebności mogłoby się okazać niewystarczającym, by bić się o Ligę Mistrzów.
Wiele wskazuje więc na to, że Alexandre Lacazette opuści Londyn jako piłkarz, który nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, a jednocześnie jako piłkarz, który może mieć decydujący wpływ na miejsce Arsenalu w swoim ostatnim sezonie z armatką na piersi. Nie bez powodu to właśnie on został kapitanem drużyny w pierwszym meczu ery post-Aubameyang.
Chociaż Franuz nie jest w stanie zagwarantować stabilności w ostatnich lata, to nigdy nie sprawiał takich problemów jak jego gaboński kolega.
Niechciany – Pierre-Emerick Aubameyang
Żaden z zawodników nie wywołuje tak szewskiej pasji jak były już kapitan Arsenalu. Ani Nketiah, ani Lacazette – żaden z nich nie ma tak zszarganej opinii jak były kapitan Arsenalu. O sprzedaży żadnego z zawodników Mikel Arteta nie marzy tak często jak o rychłej sprzedaży byłego kapitana Arsenalu.
W 2020 roku klub zaoferował Gabończykowi trzyletni kontrakt. Wydawało się to o tyle logiczne, że napastnik był jednym z najlepszych piłkarzy Mikela Artety na samym początku pracy Hiszpana. Gdy The Gunners nie szło – Aubameyang był w stanie pociągnąć wózek, wrzucić wyższy bieg, uratować to, co było możliwe do uratowania. Od tamtej pory zmieniło się jednak wszystko, a relacje na linii piłkarz – trener przestały właściwie istnieć.
Aubameyang już od pewnego czasu nadwyrężał cierpliwość Artety. W poprzednim sezonie spóźnił się na mecz. I to nie byle jaki, bo Derby Północnego Londynu. Gabończyk zbyt późno wyjechał z domu, utknął w korku i nie było innej możliwości, jak zacząć spotkanie bez niego. Była to o tyle bezprecedensowa sytuacja, że Aubameyang pozostawał kapitanem The Gunners.
Zapowiadano, że już wówczas traci opaskę, lecz na taki ruch nikt w klubie się nie zdecydował. Gabończyk otrzymywał kolejne okazje, a słabe występy na boisku zdawały się nie stanowić wystarczającego pretekstu, by pozbawić go honorów. Czara goryczy musiała się jednak przelać, a zadecydowały o tym wydarzenia z poprzedniego tygodnia.
Aubameyang otrzymał pozwolenie od klubu, by wyjechał do swojej chorej matki, która przebywa we Francji. Wyznaczono mu jednak termin powrotu, który pozwoliłby na załatwienie wszystkich formalności COVID-owych oraz włączenie kapitana do składu na mecz z Southampton. 32-latek olał jednak te polecenia:
- Aubameyang przyleciał do Londynu dzień później,
- opóźniły się tym samym wyniki testów PCR,
- Mikel Arteta odesłał go z treningu Arsenalu,
- piłkarz korzystając z wolnego wybrał się na sesję tatuażu, którym nie omieszkał się pochwalić w social mediach.
Ostatecznie Gabończyk przeciwko Świętym nie usiadł nawet na ławce, ale to nie był koniec konsekwencji. We wtorek poinformowano bowiem, że Aubameyang przestał pełnić obowiązki kapitana. Odebrano mu opaskę, a także miejsce w składzie, bo przeciwko WHU znowu nie znalazł się w kadrze meczowej.
Tym samym Auba stał się trzecim piłkarzem Arsenalu w historii, którego zdegradowano z roli kapitana. Pierwszym był Wiliam Gallas, później spotkało to Granita Xhakę. Gabończyk zdecydowanie nie odbiega od standardów swoich poprzedników, a wręcz stara się ich przebić.
W żaden sposób nie działa pobudzająco na młodych piłkarzy, których w Arsenalu jest teraz mnóstwo. Na Wyspach rozgorzała dyskusja, czy były już kapitan tak naprawdę nie działał na szkodę klubu, dając zły przykład mniej dojrzałym od siebie kolegom. 32-letni zawodnik zachowywał się bowiem jak rozpuszczona gwiazda, która już nic nie musi. W gruncie rzeczy taki opis zgadza się z tym, o prezentuje Aubameyang.
Poza kwestiami wychowawczymi, Gabończyk rozczarowuje na boisku. Dość powiedzieć, że w tym sezonie zmarnował już sześć big chances, co jest szóstym wynikiem w całej Premier League. Liderujący Christian Benteke, Sadio Mane i Diogo Jota nie mają zresztą zbyt wielkiej przewagi – w bardzo dogodnej sytuacji mylili się osiem razy. Jednakże niemal wszyscy z nich górują na Aubą w ogólnej liczbie bramek – są w stanie zatuszować swoje błędy, wpadki. U Gabończyka wychodzą one na pierwszy plan, bo w tym sezonie tylko cztery razy wpisał się na listę strzelców.
Jego pudła potrafią być kosztowne. Z Manchesterem United uratował go spalony, z Evertonem nie ma zmiłuj:
32-latek nie trafił nawet w bramkę, tak samo jak w starciu z Newcastle United, gdzie sprawa była jeszcze prostsza:
Wszystko składa się na obraz zawodnika niechcianego, który przysparza więcej kłopotów niż daje powodów do radości. Arsenal chce sprzedać Aubameyanga, nikt się z tym nie kryje, ale nie będzie to wcale takie proste.
Nieznany
O ile Nketiah jest młody, ktoś się na niego nabierze, a Lacazette pewnie poradzi sobie w słabszym klubie lub lidze, a w dodatku obaj będą do wzięcia za darmo, o tyle Aubameyang nie daje żadnego komfortu działania. Jest już starym zawodnikiem, ma fatalną formę i zarabia krocie. Sprzedaż kogoś takiego nigdy nie zapowiada się łatwo.
Nic więc dziwnego, że angielska prasa sugeruje, iż Arsenal może bardzo mocno zejść z ceną sprzedaży. Oddać Gabończyka za grosze, byli jakiś klub był w stanie sprostać jego oczekiwaniom finansowym. Należy bowiem pamiętać, że chociaż Aubameyang został wtrącony do Klubu Kokosa, to wcale nie ma potrzeby, by z niego wychodzić. Jego umowa jest ważna jeszcze dwa lata – on ma komfort działania, to jego pracodawca musi się martwić.
Tym bardziej, że bez sprzedaży 32-latka The Gunners mogą nie dysponować odpowiednimi funduszami na zakup klasowej „dziewiątki”. To wszystko sprawia, że nowy napastnik Arsenalu jest zupełnie nieznany. Wspominało się co prawda, że Londyn mógłby wzmocnić Dusan Vlahović, lecz Fiorentina nie odda go za bombonierkę i ładne oczy. Arsenal musi zwolnić swój budżet płacowy, wzmocnić zaś transferowy i dopiero wtedy realnie myśleć o zawodnikach tego kalibru.
To zaś może się okazać największą przeszkodą dla Arsenalu w walce o udział w Lidze Mistrzów. Mikel Arteta jest w stanie pokonać poważnego rywala – pokazał to z West Hamem. W pewnym momencie jego drużynie może jednak zacząć brakować bramek. Tercet jego napastników strzelił ich w tym sezonie Premier League bagatela sześć. To mniej niż ma na koncie Emmanuel Dennis z Watfordu oraz mniej niż Manchester City wbił goli Leeds United.
To jest problem.
Czytaj także:
- Jak Arsenal wreszcie odkrył swoją tożsamość
- Bukayo Saka – ukochany chłopiec północnego Londynu,
- Jak Aaron Ramsdale udowodnił swoją klasę
Fot.Newspix