Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

08 grudnia 2021, 14:53 • 7 min czytania 25 komentarzy

Symbolika jest naprawdę imponująca, bo to wszystko wydarzyło się jednego dnia, w dodatku na Twitterze. Najpierw Ajax Amsterdam, dla wielu małych i średnich klubów europejskich absolutny wzór oraz niedościgniony wzorzec piłkarskiego perpetuum mobile wrzucił klimatyczny filmik, podczas którego ogłosił przedłużenie współpracy ze swoim dyrektorem sportowym, Markiem Overmarsem. Overmars, legenda klubu jako piłkarz, potem również jako działacz, miał kontrakt do 2024 roku, ale zdecydował się przedłużyć go o kolejne dwa sezony. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Wieczorem oczywiście Ajax roztrzaskał Sporting 4:2, zamykając swoją grupę Ligi Mistrzów z bilansem 6 zwycięstw, ale to już didaskalia. Bo uwaga całego piłkarskiego świata przeniosła się z Amsterdamu do Warszawy, gdzie w twitterowym pokoju #LegiaTalk kibice warszawskiego klubu przemaglowali prezesa i właściciela wciąż aktualnego mistrza Polski. A Dariusz Mioduski szczerze przyznał – czasem Radosław Kucharski go wkurwia, bo nie odbiera telefonu i wtedy Mioduski musi go za to opierdolić. 

Zacznijmy od tego, że jestem zwolennikiem takiego modelu klubu, choć nie jest to jakiś gorliwy fanatyzm. Tak, dostrzegam niezaprzeczalne zalety modelu wypracowanego przez Raków Częstochowa, gdzie pozycja trenera i przede wszystkim właściciela klubu pozwala na ograniczenie kompetencji dyrektora sportowego. Jasne, znam mnóstwo przypadków takich jak Jagiellonia pary Probierz-Kulesza, gdy sukcesy sportowe, transferowe i organizacyjne nie były zależne od żadnego człowieka realizującego misję „dyrektora sportowego”. Są trenerzy, którzy swoimi dokonaniami, doświadczeniem i specyfiką pracy mocno zawężają możliwości rozwinięcia skrzydeł przez dyrektora sportowego. Są też kluby, gdzie struktury właścicielskie zawierają ludzi o takich kompetencjach, że nietaktem byłoby wchodzić im w paradę – vide choćby Viitorul z Rumunii, gdzie Gheorge Hagi w pewnym momencie pełnił chyba wszystkie dostępne role jednocześnie.

Natomiast mimo wszystko bliżej mi do modelu, który swego czasu funkcjonował w FC Basel, zdaje się że jest też dość mocno forsowany właśnie w Ajaksie, nieźle trzyma się też w niektórych polskich klubach. W tych klubach dyrektor sportowy faktycznie jest gwarantem utrzymania wizji klubu, utrzymania kierunku, w którym ten okręt płynie, nawet jeśli stery tymczasowo trzyma jakiś dziarski kapitan. W takich klubach faktycznie łatwo o realizowanie pewnych długofalowych celów, zwłaszcza w kontekście ujednolicenia strategii całego klubu, razem z akademią, rezerwami i całą tą społeczną stroną prowadzenia tak nietypowej firmy. Dyrektor sportowy, który faktycznie zostaje obdarowany przez właściciela dużym zaufaniem, zna zazwyczaj wszystkich zdolnych juniorów swojego klubu, potrafi wskazać bez trudu najlepszego zawodnika ostatniego meczu rezerw, nadzoruje i wyznacza kierunek działań skautom czy trenerom.

Klub jest bardziej „zbity” w jeden organizm. Nie jest tak, że pierwsza drużyna odcięta od świata pod wodzą charyzmatycznego trenera preferującego ustawienie 3-5-2, w niczym nie przypomina najstarszej juniorskiej ekipy, która przez wszystkie szczeble szkolenia przeszła w ustawieniu 4-3-3, w dodatku z odwróconymi skrzydłowymi. Nie chcę wchodzić w detale, ale moim zdaniem to gwarancja ciągłości – bo trenerzy dobierani są wówczas również według pewnego klucza. Jasne, to tworzy określone ryzyko, z którym obecnie mierzy się choćby stajnia RB. Futbol to ciągły wyścig zbrojeń, o tym, że nie da się latami bujać na jednej strategii najlepiej świadczy powolny zjazd ze szczytu jaki notuje Jose Mourinho. Uparte trzymanie się jednej wizji to czasem równie ryzykowna droga, jak zmienianie jej co pół roku.

Reklama

Natomiast mimo wszystko – w takim modelu masz przynajmniej szczątkowy porządek. Wiesz, z czego rozliczasz trenerów. Wiesz, jakich zawodników potrzebujesz, jakie profile są potrzebne, niezależnie od tego, kto akurat realizuje obowiązki szkoleniowca. Jeśli od lat jesteś wierny wizji z odwróconymi skrzydłowymi, to raczej nie decydujesz się na zatrudnianie piłkarza box to box, który w ofensywie ma do zaoferowania gaz do linii końcowej i centrę w „szesnastkę”. Co więcej – do preferowanej przez ciebie gry przygotowujesz już w taki sam sposób wychowanków czy zawodników rezerw. Oszczędzasz czas i pieniądze – bo nie ma zagrożenia, że trener Kowalski, który chciał mieć dwóch ubitych chamów w roli stoperów zostanie zastąpiony przez trenera Nowaka, który wolałby mieć obok siebie 173-centymetrowego Ivana Cordobę i niewiele wyższego Carlesa Puyola. Innymi słowy – ograniczasz ryzyko, że przy każdej zmianie szkoleniowca musisz od razu wymieniać pół kadry, albo przynajmniej liczyć się z tym, że część piłkarzy będzie musiała występować w zupełnie nowych dla siebie rolach.

Żeby była pełna jasność – nie uważam, że ten model jest drastycznie lepszy, zwłaszcza, że jest cholernie wymagający. Wymaga cierpliwości, czasem też pieniędzy, a przede wszystkim – wymaga kogoś pokroju Marca Overmarsa na stanowisku dyrektora sportowego. W Polsce na taki poziom zaufania – głównie wcześniejszymi udokumentowanymi sukcesami – zdołał się wdrapać chyba jedynie Dariusz Adamczuk. Być może zresztą po części to kwestia kwalifikacji – PZPN dopiero teraz rusza z programem szkolenia dyrektorów sportowych, wcześniej tak naprawdę doświadczenie i wiedzę każda z osób na tych stanowiskach zdobywała w boju. W założeniach jednak – ten model po prostu do mnie przemawia.

Podczas wczorajszego #LegiaTalk przez chwilę wydawało mi się, że Dariusz Mioduski też w ten model wierzy i nawet chce go zaimplementować u siebie w klubie. I tu jednak dochodzimy do prawdziwej legijnej tragedii. Otóż podejrzewam, że Dariusz Mioduski wierzy we wszystkie modele prowadzenia klubu jednocześnie. I co gorsza – wierzy naprawdę szczerze.

Gdyby poszatkować poszczególne wywiady i wypowiedzi Mioduskiego i puszczać je w osobnych blokach, w oderwaniu od jego faktycznych decyzji – moglibyśmy dostrzegać w tym sporo sensu. Gdy Mioduski mówi o zaletach i wadach Radosława Kucharskiego, o tym jak wspólnie uczyli się futbolu, czuć tutaj „vibe” charakterystyczny dla klubów, gdzie ten dyrektor sportowy faktycznie jest gwarantem wieloletniej wizji. Zresztą, to przecież nie jest dla Mioduskiego pierwszy raz, bo podobnie klub miał być zorganizowany za czasów chorwackiego zaciągu, który miał przeszczepić do Warszawy wzorce z Dinama Zagrzeb. Co więcej – Mioduski równie przekonująco opowiada o tym, jakim wzmocnieniem dla Kucharskiego będzie zatrudniony właśnie Paweł Tomczyk. No nowy Ajax, nowe Basel, nowa Pogoń.

Ale generalnie to jednak najbardziej Mioduski potrzebuje trenera Papszuna. Jego silnej ręki, jego doświadczenia w budowie nie tylko zespołu, ale też szatni. Brakuje tutaj tylko jakiegoś wkręcenia płynnie w wypowiedź Sir Alexa Fergusona.

Mioduski sam przyznaje – do tej pory zatrudnialiśmy trenerów trochę na zasadzie odwrotności. Po spokojnym przychodził raptus, po koledze piłkarzy do Warszawy sprowadzano kata. Po trenerze, który pięknie opowiadał o grze piłką, przychodził „wynikowiec”, po miłośniku tiki-taki, fanatyk gegenpressingu. Okej, to ostatnie zmyśliłem, ale w sumie nie byłbym szczególnie zdziwiony. A przecież to wszystko działo się przy jednoczesnym zapewnianiu, że istnieje głębsza długofalowa wizja. Mioduski przyznaje – trenerzy mieli pracować na materiale, który my – jako klub wraz z dyrektorem sportowym – przygotowaliśmy. Ale jak na tym materiale mają niemal jednocześnie pracować Czesław Michniewicz i Marek Papszun? Jak to sobie w ogóle można wyobrazić, będąc prezesem klubu sportowego w Polsce?

Reklama

Mioduski raz chce iść ścieżką Lecha Poznań, zachwala Legia Training Center, przekonuje o tym, że oczkiem w głowie jest akademia. Ale zanim jeszcze postawi kropkę w tym ostatnim zdaniu, już roztacza wizję krajowego lidera, który skupuje najsilniejszych piłkarzy ligowej konkurencji. Pal licho, jeśli to wszystko byłoby na potrzeby doraźnego PR’u wśród kibiców. Ale nie, zdaje się, że Mioduski naprawdę szczerze wierzy… No właśnie. We wszystko. W ostatnią przeczytaną koncepcję, w ostatni przejrzany projekt, w ostatni pomysł, zaprezentowany przez któregoś ze współpracowników. Mioduski naprawdę wierzy, że Radosław Kucharski to świetny dyrektor sportowy, który w dodatku w ostatnich latach sporo się nauczył, więc można mu wręczyć lejce i patrzeć, jak dumnie powozi całą Legią. Jednocześnie naprawdę wierzy, że Marek Papszun może te lejce dostać, bo jest trenerem na lata, z wizją i okiem do szukania piłkarzy. Gdzieś w międzyczasie może się też zdarzyć, że samorodnym talentem polskiej myśli dyrektorskiej okaże się Paweł Tomczyk i to on będzie wydawał polecenia i Kucharskiemu, i Papszunowi.

Wszystko zależy od nastroju chwili i aktualnego rozmówcy. Po wczorajszym #LegiaTalk jestem nawet w stanie uwierzyć, że Mioduski zapewnił każdego z trzech wymienionych wyżej, że to właśnie on będzie numerem jeden, że to właśnie do niego będzie należeć ostatnie słowo.

To jest dramat, po prostu. Niemal w każdym aspekcie prowadzenia klubu, od transferów, przez dobieranie szkoleniowców, aż po podejście do współpracy z akademią, Dariusz Mioduski miota się od ściany do ściany. Każdy wie, że czekolada jest dobra i każdy wie, że ogórki kiszone też są smaczne. Ale na śniadanie trzeba wybrać jedno, bo inaczej skończy się niestrawnością. Tymczasem Dariusz Mioduski zasiada do stołu z kibicami, ekspertami, dziennikarzami i swoimi współpracownikami. Przez dwadzieścia minut zachwala zalety czekolady, potem płynnie przechodzi do ogórków kiszonych, na końcu dorzuca jeszcze parę gorących słów w stronę kuchni tajskiej. No i pożera to wszystko na raz i co gorsza – stara się do tej uczty przekonać też postronnych.

Być może się mylę, ale tutaj chyba już nic się nie zmieni. Dopóki wizję klubu będzie wyznaczał człowiek aż tak niezdecydowany – kibiców mogą spotkać problemy żołądkowe.

***

Pomysł na tatuaż/malunek na ścianie w kuchni. Zapisuję tutaj, żeby nie zapomnieć. Sami wiecie, kto to powiedział.

Uwielbiam ludzi, którzy są niepokorni, którzy się nie podlizują, ale potrafią bezkompromisowo powiedzieć, co myślą na dany temat. Oczywiście, jeśli zgadza się to z tym, co ja sam myślę.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

25 komentarzy

Loading...