Jednym z najbardziej emocjonujących wyścigów w historii o mistrzostwo Premier League był ten między Manchesterem City a Liverpoolem. Teraz, jeszcze nie na półmetku rywalizacji, jesteśmy o krok od tego, by przebić tamte wydarzenia. Do stawki dołącza bowiem Chelsea, a gdy trzy tak wielkie kluby rywalizują o laur, emocje są więcej niż gwarantowane.
Manchester, Chelsea i Liverpool odjechali reszcie
Weszliśmy w etap sezonu, gdzie właściwie każde potknięcie może słono kosztować. Liverpool po porażce z WHU oddalił się od pierwszego miejsca i stratę musiał nadrabiać w następnych meczach. Manchester City nie miał najlepszego wejścia w sezon i dopiero ustabilizowanie formy w kolejnych miesiącach pozwoliło ekipie Guardioli rozsiąść się na komfortowym miejscu. Chelsea zaś grała równo, jechała jak walec aż w końcu zremisowała z Manchesterem United i przegrała z West Hamem, stawiając pierwsze pytania o kryzys zespołu Thomasa Tuchela.
Jednocześnie jednak – mimo tego, że przydarzają się tym klubom gorsze momenty, łatwo zauważyć, jak bardzo odjechali reszcie stawki. Trzecia Chelsea ma teraz sześć punktów przewagi nad The Hammers, a przecież różnica mogłaby być większa, gdyby nie wyjątkowy centrostrzał Masuaku.
Nie zmienia to jednak tego, że dystans jest dla najlepszej trójki komfortowy. Co więcej, to jak bardzo odjechali, można wyrazić nie tylko za pomocą ogólnej liczby punktów:
- mniej niż 15 straconych bramek – Chelsea, Manchester City, Liverpool, Wolverhampton,
- więcej niż 30 zdobytych bramek – Liverpool, Chelsea, Manchester City,
- przynajmniej 10 zwycięstw w lidze – Manchester City, Liverpool, Chelsea,
- co najwyżej jedna porażka w meczu domowym – Liverpool, Manchester City, Arsenal, Chelsea, Southampton, Crystal Palace,
- co najwyżej jedna porażka na wyjeździe – Liverpool, Chelsea, Manchester City, Brighton.
Widać stałą tendencję. Inne kluby tylko do tej trójki doskakują, a żaden nie jest obecny w przynajmniej dwóch z pięciu powyższych statystyk. Premier League w tym sezonie nie jest może jeszcze ligą trzech prędkości, pokazały to wspomniane mecze West Hamu, ale zdecydowanie do tego miana aspiruje.
Co więcej – na tym podobieństwa się nie kończą.
Jak West Ham powiela skuteczne schematy
Przywołajmy jeszcze raz mecz Chelsea z West Hamem United. David Moyes, podobnie jak w starciu z Liverpoolem, postanowił wyjść na rywala piątką z tyłu. Chowanie głowy w piasek? Nic bardziej mylnego – doskonale przemyślana taktyka, która pozwoliła zniwelować największe zagrożenie ze strony rywala, płynące ze strony bocznych obrońców.
Rozpływaliśmy się (i słusznie) nad wynikami defensorów The Blues w tym sezonie. Wyliczaliśmy bramki i asysty Jamesa, Alonso, Chilwella, przy osiągnięciach tego pierwszego wręcz łapiąc się za głowę. Tymczasem ani Anglik występujący na prawej stronie boiska, ani Hiszpan, którego umieszczono na lewej flance, nie byli w stanie stworzyć realnego zagrożenia w starciu z londyńską ekipą.
- James – 1/7 celnych przerzutów | 3/9 wygranych pojedynków | 20 strat | 1 celny strzał
- Alonso – 0/4 celnych przerzutów | 2/4 wygranych pojedynków | 11 strat | bez celnego strzału
Obaj zdołali wygenerować łącznie trzy akcje dla swojego zespołu, co jest oczywiście wynikiem niezłym, ale… nie jak na ich standardy. Próżno porównywać dyspozycję wahadłowych Tuchela w meczu z WHU w stosunku do tego jak działało to przeciwko takiemu Newcastle United.
Sobotni mecz nie był jednak pierwszym, w którym Moyes zastosował manewr z pięcioma obrońcami. Identycznie wyszli na Liverpool i tam również udało się odnieść spektakularny sukces. Londyńczycy wygrali wykorzystując przede wszystkim gorszą dyspozycję Robertsona i nie dając dużo swobody Alexandrowi-Arnoldowi. Anglik strzelił wówczas gola z rzutu wolnego, miał też asystę, ale jego występ w sensie ogólnym i nieco wbrew pozorom odbiegał od zwyczajowej prezencji.
- Alexander-Arnold – 3/8 celnych przerzutów | 0 wygranych pojedynków | 25 strat | 1 celny strzał
- Robertson – 1/8 celnych przerzutów | 0 wygranych pojedynków | 21 strat | bez celnego strzału
West Ham meczami z Liverpoolem i Chelsea pokazał, gdzie tkwi największa siła pretendentów, ale też wskazał miejsce kluczowe, jeśli ktoś chce myśleć o powstrzymaniu The Reds lub The Blues. Bez wyłączenia któregoś z bocznych obrońców, a najlepiej obu tych piłkarzy, nie masz co myśleć o zwycięstwie nad nimi, dają bowiem zbyt dużą przewagę.
Forma bocznych obrońców kluczem do sukcesu
Do tego grona wypada coś powiedzieć o Manchesterze City, bo przecież tam też boki robią robotę. Oczywiście, różnica między Walkerem a Joao Cancelo jest mniej więcej taka jak między Jamesem i Marcosem Alonso, lecz nie ma co deprecjonować piłkarzy The Citizens. Główna uwaga skupiona jest na Portugalczyku, lecz jego kolega po drugiej stronie boiska robi kawał dobrej roboty, przede wszystkim jeśli idzie o destrukcję.
Walker po prostu nauczył się pewnych boiskowych schematów, które kulały w poprzednich sezonach. Nie razi już tak często niebezpiecznymi faulami, stał się bardziej odpowiedzialny, lepiej czyta grę. Tajemnicą pozostaje to jak wielki wpływ miał na niego sam Guardiola, lecz wydaje się on bezsprzeczny. W końcu Walker, który w czasach Tottenhamu hasał od jednego pola karnego do drugiego, tutaj stał się w większym stopniu obrońcą swojego zamku. I to wychodzi Manchesterowi City na dobre – nie trzeba się bowiem martwić, że Walker w szaleńczej pogoni za atakującym rywalem zgubi nie tylko kilkadziesiąt kropli potu, ale i boiskowy rezon.
Tym bardziej, że za ofensywę bardziej odpowiada wspomniany Cancelo. Portugalczyk jest odpowiedzią Guardioli na warunki, które postawił Jurgen Klopp swoim wykorzystaniem Alexandra-Arnolda. To niemalże boiskowe kopie, wzorce bocznego obrońcy AD 2021. Nie ma lepszych w swoim fachu, bo takiego cyrkla w nodze, czucia piłki, boiska, bezczelności nie da się produkować masowo.
Can’t get enough of this assist from João Cancelo
(via @ManCity)pic.twitter.com/WrlKPJMKmB
— ESPN UK (@ESPNUK) November 22, 2021
Każda z tych ekip ma więc swoich herosów na bokach obrony, którzy w dużej mierze decydują o tym, jak dobrze układa im się mecz. Każda z nich ma również unikalnego rezerwowego: Zinczenko (Manchester City), Tsimikas (Liverpool), Alonso (Chelsea) – w większości klubów mieliby pierwszy skład, tutaj oddelegowuje się ich do łatania dziur.
Najważniejsze jest jednak to, jakie wyniki liczbowe wykręcają wspomniani zawodnicy we wszystkich rozgrywkach tego sezonu:
- Chelsea (Alonso, James, Chilwell) – 9 zdobytych bramek, 7 asyst
- Manchester City (Zinczenko, Walker, Cancelo) – 3 zdobyte bramki, 7 asyst
- Liverpool (Alexander-Arnold, Robertson, Tsimikas) – jedna zdobyta bramka, 14 asyst
Spuszczenie przez nich z tonu może być zgubne dla każdej z wymienionych drużyn. Pozostałe kluby Premier League mogą bowiem tylko pomarzyć o takiej sile na swoich bokach obrony, ale też nikt poza tą trójką nie jest uzależniony od formy – co by nie było – szeroko ustawionych defensorów.
14. i 15. kolejka Premier League – jak radzili sobie Polacy?
Na największe słowa uznania zasługuje Matty Cash. W końcu Polak zagrał tak, jak można było tego od niego oczekiwać. Niebywale pewny w defensywie – zanotował aż 10 odbiorów, co jest najlepszym wynikiem spośród wszystkich zawodników Premier League.
W grze Casha widać na pewno to, że dobrze, pewnie, czuje się on w swoim polu karnym. Miewa problemy z rywalami w starciach blisko linii, lecz w obrębie szesnastu metrów zmienia się w maszynę. Nie tylko odbiera piłki, ale też naprawia błędy kolegów – w jednej z kluczowych sytuacji zablokował strzał piłkarza Leicester z jakichś dziesięciu metrów, co przecież mogło się rychło zamienić w porażkę Aston Villi.
Ponadto Gerrard już zaczyna dostosowywać reprezentanta Polski na modłę tego, co grał pod jego wodzą James Tavenier. Cash wielokrotnie podłączał się do akcji zaczepnych – częściej niż Targett – korzystając z miejsca, które swoim ustawieniem stwarzali mu koledzy. Póki co w tej materii jest nieźle, ale może być lepiej – jedno z jego uderzeń obronił bowiem Schmeichel, a w kolejnej akcji Watkins samolubnie próbował pokonać Duńczyka, zamiast zagrywać do perfekcyjnie ustawionego Polaka.
24-latek dobrze wypadł też kolejkę wcześniej, gdy Aston Villa grała z Manchesterem City. Cash jechał wówczas z Raheemem Sterlingiem, nie dając Anglikowi większych szans.
–
– 10 Tackles
– 4 Interceptions
– 12 Duels (10 won)
– 3 Clearances
– 2 Key passesExceptional from @mattycash622 #AVFC pic.twitter.com/7UfLuPUfI4
— Aston Villa News (@AVFC_News) December 5, 2021
Niestety, reszta Polaków nie ma za sobą aż tak udanych dni:
- Przemysław Płacheta – przyspawany do ławki rezerwowych przez kolejnego trenera.
- Łukasz Fabiański – niezły mecz z Brighton (1:1) oraz fenomenalny z Chelsea (3:2), gdzie był jedną z przyczyn zwycięstwa WHU.
- Jakub Moder – przegrał bratobójczy pojedynek z Fabiańskim w starciu Brighton z WHU (1:1), ale zrehabilitował się wejściem z ławki podczas starcia przeciwko Southampton (1:1). Polakowi powierzono wykonanie decydującego stałego fragmentu gry, który przeszedł błyskawiczną drogę z zablkowanego strzału na kluczową asystę.
- Mateusz Klich – ma problemy z powrotem do pierwszego składu, które spowodowało niespodziewane wyciagnięcie z szafy Adama Forshawa. Anglik radzi sobie świetnie, a Klich stracił nieco swoją dotychczasową pozycję – 45 minut z Crystal Palace i 21 z Brentford; w obu bez szału.
- Jan Bednarek – strzelił gola z Leicester City (2:2), ale z powodu kontuzji nie mógł zagrać z Brighton (1:1).
14. i 15. kolejka Premier League – najlepsza jedenastka obu kolejek
Najlepszy piłkarz obu kolejek: Bernardo Silva – oglądasz Portugalczyka na boisku i nagle dzieje się magia. Niebywały wręcz piłkarz, który potrafi wszystko, dosłownie wszystko. Bernardo Silva zawsze schodzi z boiska z upieprzoną koszulką i spodenkami – to efekt wślizgów, walki, odbiorów. W ostatnim czasie dołożył do tego szeroki uśmiech – zwiastun wielkich problemów rywali. W dwóch świeżo zakończonych kolejkach strzelił trzy gole – zawsze był kluczowy dla układanki Guardioli, ale wreszcie ma coś, co przemawia do szerszej publiczności. Liczby.
14. i 15. kolejka Premier League – najgorsza jedenastka obu kolejek
Największe rozczarowanie obu kolejek: Jorginho – co za wielkie szczęście, że nie dostał on Złotej Piłki, albo nawet nie znalazł się w najlepszej dwójce. Włoch ma za sobą absolutnie beznadziejne tygodnie. Przeciwko Manchesterowi United zaliczył stratę, która zadecydowała o losach spotkania. Z Watfordem posadzono go na ławce, zaś z WHU został z łatwością zdominowany przez pomocników lokalnego rywala. Nie było dyktowania tempa, nie było precyzji podań, parafrazując klasyka – nie było niczego.
Fantasy Premier League – bez łez trzeba przeżyć ten tydzień
Po 14. kolejce skakałem z radości. Po 15. miałem nieco kwaśną minę. Łączny efekt jest więc zadowalający, ale też nie mam powodów do hurraoptymizmu. Rozczarowało mnie bowiem kilku zawodników i to naprawdę mocno. Przede wszystkim obrona, bo zestaw: Guaita, Reguilion, James i Tomiyasu zrobił łącznie trzy punkty, a to wynik iście żałosny.
Czy będę jednak szczególnie mieszał w moim garze ze składem? Nie zanosi się na to. O ile żaden z zawodników nie dozna kontuzji podczas europejskich rozgrywek, na następną kolejkę planuję wyjść takim zestawieniem:
Czytaj także: