Przyznam, że czasami nie rozumiem zachowania kibiców. Fani Evertonu przybyli dziś na Goodison Park, by obserwować mecz swojej drużyny z Liverpoolem. Część z nich wyszła ze stadionu… w 20 minucie. To absurdalne, ale z drugiej strony najlepiej pokazuje, jak niewiele cierpliwości zostało w niebieskiej części Liverpoolu.
Gdy Rafa Benitez przejmował zespół na początku sezonu było więcej pytań niż powodów do optymizmu. Kibice Hiszpana nie chcieli – nie dlatego, że ostatni klub prowadził w Azji, lecz przez wzgląd na jego bogatą przeszłość jako trener The Reds. Poruszono czułą strunę u kibiców – dumę. Jasnym stało się, że jakakolwiek wpadka ze strony Evertonu skończy się wyraźnym protestem ze strony fanów i że właściwie czekają oni na potknięcie się, by móc zamanifestować swoje niezadowolenie.
Dzisiaj dopięli swego – Everton przegrał z Liverpoolem aż 1:4, kontynuuje swoją serię ośmiu już meczów bez odniesionego zwycięstwa. Ostatni raz tak źle wiodło im się ponad 20 lat temu. Stwierdzenie, że na Goodison Park już mają dość, chyba nie jest w stanie w pełni oddać panujących tam nastrojów.
Od czasu, gdy The Toffees dość zaskakująco znaleźli się w czołówce Premier League, a Andros Townsend był jednym z najlepszych piłkarzy ligi, minęły już miesiące. W tym czasie posypało się absolutnie wszystko i da się wyczuć, że w Evertonie czekają tylko na czyjąś głowę. Reagować trzeba, a najłatwiej będzie ściąć Rafaela Beniteza.
Liga odjechała
Ostatni mecz wygrany przez Everton? Wrzesień. Starcie z Norwich City było pocieszeniem po odpadnięciu z Pucharu Ligi oraz rozbiciu przez Aston Villę, ale koniec końców zostało zapamiętane nie jako przełamanie, lecz jako samotny cypel na oceanie porażek. Ekipa z miasta Beatlesów zremisowała jeszcze z Manchesterem United i Tottenhamem, tutaj nikt nie będzie narzekał, ale poza tym regularnie dostawała w łeb. Nie brakowało wpadek spektakularnych:
- 2:5 z Watfordem,
- 0:3 z Manchestrem City,
- 1:4 z Liverpoolem
Do tego porażki z Brentford, WHU, Wolverhampton. Naprawdę pesymistyczna wyliczanka, którą nakręca jeszcze fakt, że na przestrzeni pięciu ostatnich meczów ligowych nie ma gorszego klubu w Premier League. W owym czasie Everton zdobył jeden punkt, drugie od końca Newcastle „aż” trzy.
Obecna pozycja – 14. miejsce – jest dowodem na to, że The Toffees trudno traktować jako realne zagrożenie, klub z poważnymi ambicjami. Do piątego miejsca tracą aż osiem punktów, a co gorsza nie widać żadnego światełka w tunelu, które pozwoliłoby wierzyć w rychłą poprawę. Z meczu na mecz Everton wygląda tak samo. Na swoje nieszczęście – tak samo źle.
Jasne, przed startem sezonu mało kto zakładał, że uda im się powalczyć o europejskie puchary, lecz tak otwarte przyznanie się do tego może być odbierane w Liverpoolu jako oznaka prawdziwej słabości., pogodzenia się ze swoją przeciętnością. Na to właśnie kibice nie chcą się zgodzić, lecz nie maja chyba wyjścia. Liga Evertonowi bardzo mocno odjechała, przynajmniej przez ostatnie dwa miesiące.
Na początku sezonu dobrze funkcjonował prosty plan Rafaela Beniteza. Zasypywanie pola karnego centrami ze strony Towsneda i Graya przynosiło gole, asysty, punkty – sedno futbolu. Wkrótce jednak zaczęto dostrzegać wady konstrukcyjne tej broni i to, że Hiszpan de facto wybrał się na strzelaninę z patykiem. Postraszył Premier League na początku, ale obecnie brakuje mu pomysłu i koncepcji, jak tchnąć ducha w zaśniedziały nieco klub.
Nikt jednak na Everton nie będzie czekał. A już na pewno nie uczyni tego Liverpool.
Derbowy rywal odjechał odjechał w skali makro i mikro
Był moment – nie aż tak dawno – gdy Everton wyglądał lepiej od Liverpoolu. Gdy do piłkarskiej Europy było bliżej tej niebieskiej części miasta. Wydawało się wówczas, że istnieje cień szansy na to, by The Toffees zbudowali sobie silną pozycję, odbudowali markę, którą mieli w latach 80.. Wszystko zostało jednak roztrwonione. Fatalna polityka transferowa, nietrafione wybory trenerów, mała atrakcyjność marketingowa – Everton został rozłożony na łopatki.
Od sezonu 2012/13 ani razu nie udało im się zakończyć sezonu na wyższym miejscu niż derbowy rywal. Podczas gdy Liverpool robił ustawiczne kroki do przodu, Everton cofał się, nie dostrzegając popełnionych błędów. Zakończyło się tym, że ekipę z Goodison Park znowu postrzega się jako tego biedniejszego, gorszego kuzyna, zaś Liverpool jest kumplem, z którym chcesz się pokazać na mieście.
Tym bardziej, że Everton dzisiejszego wieczoru stracił swój ostatni argument w wypadku rywalizacji z The Reds. Nawet gdy nie szło, kolejni szkoleniowcy mogli zasłaniać się tym, że zatrzymali Liverpool na Goodison Park. Raz wynik Derbów Merseyside naprawdę miał znaczenie – w sezonie 2018/19 podopieczni Jurgena Kloppa przegrali mistrzowski tytuł zaledwie o jedne punkt, a wpływ na to miało bezbarwne spotkanie, które rozegrali właśnie na stadionie Evertonu.
W gruncie rzeczy Liverpool notorycznie gubił tam punkty. Od 2012 roku grał tam dziewięć meczów – wygrał tylko raz, w dodatku po golu w samej końcówce spotkania. Wyjazd na Goodison Park kojarzył się zatem z wielkimi ciężarami i to w dość nieodzowny sposób. Zawsze trzeba było mieć z tyłu głowy to, że Everton niezależnie od swoich kłopotów będzie tam starał się wsadzić kij w szprychy.
Takie myślenie pokutowało jednak tylko do dzisiejszego starcia.
W końcu Liverpool zagrał tak, jak na faworyta przystało. Everton zdołał co prawda skrócić dystans przed końcem pierwszej połowy, zrobiło się 2:1, ale nawet wtedy nikt nie miał wątpliwości, że The Reds nie wrócą z tego spotkania na tarczy. Grali zbyt dobrze, a Everton – no cóż – zbyt słabo, na zbyt wątpliwym zaangażowaniu, pasji, czymkolwiek, co byłoby w stanie zakryć techniczne, taktyczne i piłkarskie braki. Podopieczni Beniteza wyszli na boisko z jedną myślą – tego się nie da uratować. No i nie uratowali.
Lanie, które urządził im dziś Liverpool, jest laniem historycznym. To najwyższa wygrana The Reds na Goodison Park od 2003 roku, gdy było 0:3. Chociaż bardziej praktyczne byłoby stwierdzenie, że to najwyższa wygrana Liverpoolu w historii ich wyjazdów do lokalnego rywala. Nigdy bowiem nie zdołali wbić aż czterech bramek – tym razem uczynili to bez większego problemu.
Minione Derby Merseyside mogą być ostatecznym dowodem na to, jak bardzo czerwona cześć odjechała tej niebieskiej. Jakiekolwiek podobieństwo trzymało się teraz na linie grubości włosa, ale w końcu zostało zerwane. Niewykluczone, że pociągnie to za sobą zwolnienie Rafaela Beniteza, bowiem kibice Evertonu ewidentnie wrócili do nastrojów sprzed tego sezonu, gdzie w ankiecie optymizmu fanów zajęli ostatnie miejsce. Gorzej niż Newcastle United, któremu daleko było przecież do przejęcia przez Saudyjczyków.
EVERTON 1:4 LIVERPOOL
D.Gray 38′ – J.Henderson 9′, M.Salah 19′, M.Salah 64′, D.Jota 79′
Czytaj także:
Fot.Newspix