Paweł Olszewski rok temu został odkryciem Ekstraklasy w barwach Jagiellonii Białystok, przebojowo grając na jej prawej obronie. Rundę wiosenną ubiegłego sezonu zakończył jednak po sześciu meczach i… nie do końca było wiadomo, dlaczego nie występuje. Pisano o zapaleniu kaletki w okolicach ścięgna Achillesa, ale niezorientowanym w terminologii medycznej niewiele to mówiło. Minęło ponad osiem miesięcy, a 22-letni zawodnik nadal nie pojawił się na boisku w Ekstraklasie. Jest jednak tego blisko, bo niedawno zagrał w rezerwach, a w poprzedniej kolejce znalazł się wreszcie w kadrze meczowej u Ireneusza Mamrota. Olszewski opowiada o swojej nietypowej kontuzji, która z niewinnego początku przerodziła się w wielki problem, a także o osobistym dramacie, który w międzyczasie przeżył. Teraz jest mądrzejszy i silniejszy, po drodze jednak bywało bardzo ciężko.
Wróciłeś do kadry Jagiellonii po ośmiomiesięcznej przerwie. O co dokładnie chodziło? Opis twojej kontuzji jest bardzo niejasny dla przeciętnego odbiorcy.
Bo to była niejasna sprawa, bardzo nietypowa. Wszystko zaczęło się w październiku ubiegłego roku w wyjazdowym meczu ze Śląskiem Wrocław, korki mocno obtarły mi prawą piętę. Tydzień wcześniej w spotkaniu z Lechem dostałem dość mocno w Achillesa. Postanowiłem włożyć sobie grubszą wkładkę do buta, żeby mi nie uciskało na tego Achillesa, którego “czułem” przez cały tydzień podczas treningów. No i jeśli chodzi o ścięgno, wszystko ze Śląskiem było w porządku, natomiast pięta została mocno obtarta. Rana była dość duża, ale nie sądziłem, że może to doprowadzić do czegoś poważniejszego, dlatego nie zrobiłem żadnej przerwy. Obklejałem piętę na treningi i mecze, smarowałem ją też różnymi maściami. To był błąd. Nawet jeśli rana zaczynała się goić, to po meczach wszystko się cofało i wracało do punktu wyjścia. I tak ciągnąłem pół roku, aż do marca, gdy rozegrałem jak na razie swoje ostatnie spotkanie w Ekstraklasie, z Pogonią Szczecin.
Od stycznia do marca musiałem już grać na zastrzykach przeciwbólowych, bo normalnie nie dałbym rady. Brałem je na własną odpowiedzialność. Ciągle sądziłem, że to kwestia czasu i wszystko się w końcu zagoi. Niestety szło to w coraz gorszą stronę. Po meczu z Pogonią w Achillesie zrobiło mi się zapalenie od tej rany i uzgodniliśmy z naszym doktorem, że ten problem trwa za długo i muszę zrobić przerwę. Przeszedłem zabieg, który miał mi pomóc, ale pięta była w tak złym stanie – przewlekły stan zapalny – że nawet po czymś takim nie chciała się goić. Na początku moja przerwa miała wynieść maksymalnie miesiąc, a koniec końców wyszło ponad sześć miesięcy.
Legia pokona Jagiellonię? Kurs 1.83 w Fuksiarz.pl
Rokowania ciągle się zmieniały. W połowie czerwca klubowi lekarze przewidywali, że będziesz pauzował jeszcze 4-6 tygodni.
Chodziło o na tyle nietypową sprawę, że nikt nie potrafił dokładnie określić, ile zajmie leczenie. Byłem w szoku, że coś takiego może się tak długo goić, ale rana była już naprawdę głęboka, więc w sumie się nie dziwię. Całe szczęście, że tak się to skończyło, bo mogło skończyć się znacznie gorzej. Musiałem długo czekać, do pełnego treningu wróciłem dopiero miesiąc temu. Najważniejsze, że dziś wszystko jest w porządku.
Teraz też wiem, że istotny wpływ na proces leczenia miała śmierć mojego taty, który niespodziewanie odszedł w maju. Przed tym zdarzeniem pięta się goiła, zmierzało to we właściwym kierunku, a gdy tata umarł pojawiły się nerwy i stres, co wyraźnie zahamowało leczenie. Nadal do mnie nie dociera, co się stało, ale nie ma wyjścia – trzeba żyć dalej.
Mówiłeś, że mogło się to skończyć dużo gorzej, czyli jak?
Istniało ryzyko zakażenia, bo rana była otwarta i w najgorszym razie mogłoby nawet dojść do amputacji. Nie mówię, że do tego wszystko zmierzało, ale w czarnym scenariuszu byłoby to możliwe.
Dostawałeś sygnały z twojego otoczenia, żeby przystopować, bo możesz sobie skomplikować sprawę i wypaść na wiele miesięcy?
Lekarze i nasi fizjoterapeuci ostrzegali mnie, żebym to wyleczył, ale grałem dalej na własną odpowiedzialność. W życiu bym nie przypuszczał, że z powodu zwykłego obtarcia przez korki dojdzie do takich historii. Odciski po meczach są standardem. Niestety pięta trochę się goiła, po meczu znów było gorzej i tak w kółko. Wpadłem w błędne koło, aż wreszcie rana stała się przewlekła i przestała się goić. Mam nauczkę na przyszłość, sam jestem sobie winien. Gdybym wiedział, co się stanie, od razu po meczu ze Śląskiem odpuściłbym jedną czy dwie kolejki i zapewne byłoby po sprawie.
Słyszałeś kiedyś o podobnym przypadku?
Nie. To była nowość i dla mnie, i dla naszego sztabu medycznego. Nikt, kogo znam, wcześniej nie miał do czynienia z czymś takim. Wyczytałem tylko, że kiedyś poważny problem z piętą miał Maciej Sadlok, ale w jego przypadku chodziło o jakąś narośl. Zupełnie inna historia.
Musiałeś się mocno frustrować latem, zwłaszcza że już kiedyś z powodu innego problemu straciłeś blisko rok.
Pojawiała się złość, tym bardziej, że ja generalnie nie jestem jakoś mocniej podatny na kontuzje. Nie wiem, czy tę piętę można nawet nazwać kontuzją. To nie był uraz mechaniczny typu zerwane więzadła czy naderwany mięsień. Wcześniejsze kłopoty z kolanami brały się głównie przez to, że mocno rosłem w wieku szesnastu czy siedemnastu lat. Poza tymi dwoma przypadkami, nic nigdy mi nie dolegało, więc naprawdę chwilami czułem ogromną frustrację. Na pewnym etapie leczenia nic nie mogłem robić, musiałem siedzieć w domu i nawet zwykłe chodzenie nie było wskazane, bo mogło spowalniać gojenie. Czas niesamowicie mi się dłużył. Cały ten rok nie jest dla mnie udany. Nie byłem przygotowany na tak długi rozbrat z boiskiem, ale grunt, że to już temat zamknięty. Powoli wracam do formy, coraz lepiej się czuję.
Wiosną, gdy już ratowałeś się zastrzykami, czułeś, że twoja dyspozycja spadła? Nie grałeś już tak efektownie jak w pierwszej rundzie.
Czułem, choć najbardziej dotyczy to okresu przygotowawczego i mikrocykli treningowych między meczami. Zastrzyki brałem tylko na spotkania ligowe, na treningi nie, więc na co dzień walczyłem z bólem. Musiało to mieć wpływ na moją formę. Nie wydaje mi się, żebym wyglądał jakoś fatalnie, ale zgodzę się, że jesień była bardzo dobra, byłem zadowolony, a wiosną grałem nieco słabiej.
I nie została ci jakaś blokada w głowie, nie czujesz strachu przed powtórką?
Nie, nic z tych rzeczy. Rany już nie ma, pozostała blizna. Muszę o nią dbać, więc zaklejam ją na treningi, żeby nic się nie wydarzyło. Nie czuję żadnego bólu i mogę trenować z przyjemnością, czego we wcześniejszych miesiącach mi brakowało. Czekałem tylko na koniec zajęć. Teraz jest zupełnie inaczej.
Wyszedłeś z tego wszystkiego silniejszy?
Tak, czuję się wzmocniony mentalnie. Nie chodzi wyłącznie o kontuzję, ale wydarzenia z całego roku. Mam jeszcze większą motywację, żeby wrócić do gry, oby jak najszybciej.
13 listopada wróciłeś na boisko w trzecioligowych rezerwach, rozegrałeś pierwszą połowę z rezerwami ŁKS-u. Jak poszło?
Ze swojej postawy jestem naprawdę zadowolony, bardzo dobrze mi się grało. Był to mój pierwszy występ od ośmiu miesięcy. Wiadomo, to trzecia liga, czyli inny poziom, ale fajnie było wrócić do meczowego trybu. W poprzedniej kolejce Ekstraklasy usiadłem już na ławce z Wisłą Kraków. Powoli się odbudowuję i zobaczymy. Do końca rundy zostało niewiele spotkań, ale moim celem jest przede wszystkim bycie w stu procentach gotowym na styczeń, na okres przygotowawczy. Ekstraklasowy występ jeszcze w tym roku będę traktował jako bonus. Dwa miesiące temu nawet bym nie uwierzył, że byłoby to możliwe. Na szczęście szybko wracam do dyspozycji piłkarskiej i fizycznej, dlatego szansę widzę, jednak na nic się tu nie nastawiam.
Mam wrażenie, że Jagiellonia bardzo cię potrzebuje. Odkąd jesteś kontuzjowany, na prawej obronie tudzież wahadle trwają eksperymenty i raczej średnio wychodzą. Okoliczności sprzyjają twojemu powrotowi.
Nie wnikam w to. Kibicuję chłopakom w każdym meczu, bez względu na to, kto gra na mojej pozycji.
Jaga w tym sezonie stosuje ustawienie z trójką stoperów i wahadłowymi. Ty na wahadle dużego doświadczenia nie masz.
Liznąłem tej pozycji na wypożyczeniu w Stali Mielec, tak wtedy grała. I szczerze – bardzo się cieszę, że stosujemy ten wariant. Trenerzy uważają i ja sam uważam, że to rola dla mnie, pozwalająca wyeksponować walory ofensywne. Nie mogę się już doczekać występu, ale zachowuję chłodną głowę.
W niedzielę gracie z Legią. Rywalizacja z nią zawsze wzbudzała dużo emocji w Białymstoku, ale teraz to emocje innego rodzaju. Nie wypada się potknąć z przeciwnikiem, który doznał siedmiu porażek z rzędu.
Media czy kibice skupiają się na takich sprawach, ale my patrzymy inaczej. Legia jest w kryzysie, z którego trudno wyjść, ale jakość jej piłkarzy pozostała. To nadal bardzo dobra drużyna i wygrzebanie się z dołka jest kwestią czasu. Patrzymy przede wszystkim na siebie, jedziemy do Warszawy po zwycięstwo. Na pewno jednak łatwo nie będzie.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Legia – Jagiellonia, typy redakcji Weszło:
Przemysław Michalak: – Nie wiem, czy Legia się dziś przełamie, ale zakładam, że znów coś strzeli (jakość gry ofensywnej mimo wszystko trochę poszła do przodu) i znów coś straci (bez czystego konta od dziesięciu meczów). Obstawiam więc, że obie drużyny zdobędą dziś bramkę po kursie 1.78 w Fuksiarz.pl.
CZYTAJ TAKŻE:
- Paweł Olszewski: Wybieganie w przyszłość może sprawić, że stracisz kontakt z teraźniejszością [WYWIAD]
- Dyrektor akademii Jagiellonii: Deprecjonowanie wczesnych etapów szkolenia w Polsce to bzdura [WYWIAD]
Fot. FotoPyK/Newspix