Najlepsza generacja w dziejach polskiego futbolu. Wielki wybór na różnych pozycjach. Ogromna walka o miejsce w składzie. Uznani piłkarze muszą siedzieć na ławce. Generalnie – kraina mlekiem i miodem płynąca. Taka narracja była grana od jakiegoś czasu. Mistrzami Europy nie zostaliśmy tylko dlatego, bo Sousa miał za mało czasu, a wcześniej ten nieudacznik Brzęczek nas hamował. No i co? No i dupa. Przychodzi mecz z Węgrami i takie oraz podobne pierdy nie pachną słodko, tylko paskudnie śmierdzą.
Wystarczyło wyjąć z tej drużyny Lewandowskiego, Zielińskiego, Glika. I już, już jesteśmy w czarnej dupie. Przyjechały rezerwowe Węgry, ale to nie miało żadnego znaczenia – nadal nie potrafiliśmy ich pokonać. Strach się bać, co by było, gdyby przyjechał skład podstawowy, a Węgrzy mieliby szanse na awans. Przecież my byśmy przyjęli z czwórkę.
No a skoro jest tak zajebiście, zdaniem wielu, z naszym składem, to chyba podobnych historii nie powinniśmy oglądać? Chcemy się porównywać do największych, a moim zdaniem jak u największych wypadnie trzech piłkarzy, nawet czołowych, to najwięksi sobie ogrywają rezerwowych Węgrów i nie tylko ich.
Żeby to jeszcze był mecz na zasadzie – nam nic nie wpada, im wszystko. Ale nie, kurwa, myśmy nie stworzyli ani jednej sensownej akcji. Ani jednej. Im wpadło z przypadku, nam z przypadku, potem to oni przeprowadzili znośną akcję i wygrali. Przez 90 minut polski kibic zobaczył jedną kombinację i była ona autorstwa rezerwowej reprezentacji Węgier, a nie reprezentacji Polski, która ma tak zajebistą generację, że jak wróci bez medalu z mundialu, to uznamy to za hańbę.
Dobra wiadomość: nie wróci bez medalu. Bo nie można skądś wrócić, jak się gdzieś nie pojedzie. A my szanse na awans mamy już malutkie.
Ta kadra ma szkielet w postaci Glika, Zielińskiego i Lewandowskiego. Jak ich zabraknie, to kaplica. Radziłbym się więc cieszyć ostatnimi podrygami pierwszego, końcówką trzeciego, bo jak skończą kariery, to będziemy w czarnej dupie. Zwycięstwa z Andorą, Albanią i San Marino zaczną nas cieszyć, nie będzie już gadania: „łeee, tylko z nimi?”.
Nie wychowujemy sobie następców. Nowego Lewandowskiego może nie być już nigdy, ale spójrzmy choćby na Glika. Ciągle się słyszy – jest już stary, słaby, dajcie szansę innym. No to się daje i albo Glik musi wracać na plac po 45 minutach z Węgrami na wyjeździe, albo od tych Węgier dostajemy, gdy Glik wrócić nie może (bo siedzi na trybunach).
Tak więc kadrę mamy mocno przeciętną i jak komuś ten mecz nie otworzył oczu, to już chyba nigdy.
Co do Lewandowskiego – jaka kadra, taki kapitan. Przeciętny. Na boisku, wiadomo, kozak, nic mu nikt nie może niczego zarzucić. Ale poza nim? Przypomnijcie sobie jak podgryzał Smudę po turnieju, a nie w trakcie czy przed, żeby mieć czyste kapcie. Wtedy nie był kapitanem, ale Smuda go uwielbiał i zrobiłby dla niego wszystko, tyle że Lewandowski nie chciał się wychylać i brać na siebie odpowiedzialności.
Gdy Milik zaczynał strzelać w kadrze, a on był w cieniu, to stwierdził, że też chciałby strzelać na pustą, ale nie ma piłek. Na mundialu 2018 stwierdził, że na tyle było nas stać, mimo że więcej radości dał swoim kibicom choćby Iran. I tak dalej.
Ludzie kochają Lewandowskiego i chcą wierzyć, że on zrobiłby dla reprezentacji wszystko, ale tak po prostu nie jest. I nieważne co napisze w oświadczeniu. Bo napisał: – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc naszej drużynie w awansie.
Za późno. Nie zrobiłeś wszystkiego.
WOJCIECH KOWALCZYK