Javier Tebas – charyzmatyczny szef La Ligi – zwykł odwoływać się do Leicester City, podając ekipę „Lisów” jako przykład klubu zbudowanego na mocnych fundamentach, za duże, ale nie gigantyczne pieniądze, który zdołał zagrać na nosie wyżej notowanym rywalom w najbardziej konkurencyjnej lidze Europy, jaką jest w ostatnich latach angielska Premier League. Tebas specjalnie nie ukrywał, że marzy mu się „hiszpańskie Leicester” – zespół z drugiego czy trzeciego szeregu, który wykorzysta słabości potentatów z Madrytu oraz Barcelony i odbierze im tytuł, stając się przy okazji inspiracją dla reszty ligowej stawki.
Niewykluczone, że sezon 2021/22 to właśnie ten wymarzony moment, by „hiszpańskie Leicester” mogło faktycznie zaistnieć.
La Liga – otworzyło się okienko dla sensacyjnego mistrza?
Nie chcemy pisać, że jeśli teraz ktoś spoza „wielkiej trójki” nie wykorzysta swojej szansy i nie zgarnie mistrzowskiego tytułu, to nie stanie się to już nigdy. Potrafimy sobie bowiem wyobrazić scenariusz, w ramach którego Barcelona w kolejnym sezonie będzie jeszcze nędzniejsza niż obecnie, Realowi też z jakichś względów powinie się noga, a Atletico wpadnie w okres chaosu. Nie jest to jednak, umówmy się, zbyt prawdopodobny rozwój wypadków. Tymczasem w bieżących rozgrywkach okoliczności naprawdę zdają się wyjątkowo sprzyjać ekipom, które przez lata były praktycznie odcięte od ligowego podium. W Hiszpanii minęło bowiem naprawdę wiele czasu, od kiedy tytuł wpadł w ręce kogoś innego niż Barca, Real bądź Atleti.
Jak układało się TOP4 w XXI wieku? Prześledźmy:
- 2000/01: Real Madryt, D. La Coruña, Mallorca, Barcelona
- 2001/02: Valencia, D. La Coruña, Real Madryt, Barcelona
- 2002/03: Real Madryt, Real Sociedad, D. La Coruña, Celta Vigo
- 2003/04: Valencia, Barcelona, D. La Coruña, Real Madryt
- 2004/05: Barcelona, Real Madryt, Villarreal, Betis
- 2005/06: Barcelona, Real Madryt, Valencia, Osasuna
- 2006/07: Real Madryt, Barcelona, Sevilla, Valencia
- 2007/08: Real Madryt, Villarreal, Barcelona, Atletico Madryt
- 2008/09: Barcelona, Real Madryt, Sevilla, Atletico Madryt
- 2009/10: Barcelona, Real Madryt, Valencia, Sevilla
- 2010/11: Barcelona, Real Madryt, Valencia, Villarreal
- 2011/12: Real Madryt, Barcelona, Valencia, Malaga
- 2012/13: Barcelona, Real Madryt, Atletico Madryt, Real Sociedad
- 2013/14: Atletico Madryt, Barcelona, Real Madryt, Athletic Bilbao
- 2014/15: Barcelona, Real Madryt, Atletico Madryt, Valencia
- 2015/16: Barcelona, Real Madryt, Atletico Madryt, Villarreal
- 2016/17: Real Madryt, Barcelona, Atletico Madryt, Sevilla
- 2017/18: Barcelona, Atletico Madryt, Real Madryt, Valencia
- 2018/19: Barcelona, Atletico Madryt, Real Madryt, Valencia
- 2019/20: Real Madryt, Barcelona, Atletico Madryt, Sevilla
- 2020/21: Atletico Madryt, Real Madryt, Barcelona, Sevilla
BARCELONA WYGRA Z CELTĄ VIGO? KURS: 2,15 W FUKSIARZU!
Fakty są nieubłagane. W bieżącym stuleciu aż dziesięć z dwudziestu jeden tytułów mistrzowskich padło łupem Barcelony. Siedem razy na tronie sezon zakończył Real Madryt. Resztą skalpów podzieliły się natomiast Atletico Madryt i Valencia (po dwa triumfy). Pozostała część ligowej ferajny musiała zupełnie obejść się smakiem. Mało tego – w omawianym okresie zdarzyło się tylko raz, by na jednej z dwóch najwyższych pozycji w stawce nie uplasował się finalnie ani Real, ani Barcelona. To sezon 2001/02, gdy pogrążona w kryzysie „Duma Katalonii” z trudem wdrapała się na czwartą lokatę, a „Królewscy” finiszowali na najniższym stopniu podium, lecz równolegle udało im się wywalczyć dziewiąty w dziejach triumf w Lidze Mistrzów.
Wspomnieć warto też o kolejnym sezonie (2002/03), który był wyjątkowy z innego względu. Fakt, mistrzem koniec końców został wtedy Real, jednak Los Blancos pozycję lidera zapewnili sobie dopiero w przedostatniej kolejce. Barcelony w ogóle zabrakło wówczas w TOP4, Atletico nie liczyło się realnie w walce o najwyższe cele (dopiero co zanotowało wstydliwy epizod w Segunda Division). Z kolei potężna w tamtym czasie Valencia przechodziła akurat drobny kryzys. Mógł to wykorzystać Real Sociedad, lecz biało-niebiescy wymiękli na ostatniej prostej.
Generalnie z perspektywy czasu wyraźnie widać, że właśnie początek XXI wieku dawał najwięcej szans zespołom z drugiego i trzeciego szeregu na niespodziewany sukces w La Lidze. Otworzyło się swego rodzaju okienko dla mniej utytułowanych klubów. I niewykluczone, że w tej chwili – jasna cholera, aż dwadzieścia lat później, jak ten czas pędzi! – historia zatacza koło.
Real Sociedad – kolejny niezły start
Historyczne analogie nasuwają się zresztą same, ponieważ pierwsze miejsce w hiszpańskiej ekstraklasie przed startem trzynastej kolejki zajmuje wspomniany Real Sociedad. Baskowie jak dotąd spisują się w lidze świetnie i zgromadzili 25 oczek. Przegrali tylko jedno spotkanie – na otwarcie sezonu ulegli 2:4 Barcelonie. Zaraz za plecami Realu czają się jednak „Królewscy”oraz Sevilla (po 24 punkty, ale jeden mecz rozegrany mniej), a czwartą pozycję okupują w tej chwili obrońcy tytułu – Atletico Madryt (22 punkty, również jeden mecz mniej). Kontakt z czołówką trzymają również takie ekipy jak Real Betis (21 punktów) i Rayo Vallecano (20 punktów). Dalej mamy Osasunę, Athletic Bilbao, Barcelonę i Valencię. Tabela jest zatem dość płaska, a to zawsze sprzyja sensacyjnym rozstrzygnięciom. Trudno było o takowe, gdy Real czy Barca kończyły ligę ze stoma punktami w dorobku.
Real Sociedad już od jakiegoś czasu sygnalizuje spore ambicje.
W grudniu 2018 roku drużynę przejął na stałe Imanol Alguacil – człowiek przez całe lata związany z klubem z Estadio de Anoeta jako zawodnik, a potem trener młodzieży i członek sztabu szkoleniowego przy pierwszym zespole. Powierzenie mu sterów okazało się znakomitym pomysłem – w 2020 roku Real zajął w La Lidze niezłą, szóstą pozycję i dołożył do tego (z rocznym opóźnieniem) triumf w Pucharze Króla. Z kolei w sezonie 2020/21 biało-niebiescy uplasowali się na piątej lokacie w ligowej stawce, a zatem jeszcze bardziej zbliżyli się do krajowego topu.
Przypomnijmy – po trzynastu kolejkach poprzednich rozgrywek Real Sociedad też przewodził w hiszpańskiej ekstraklasie, a zatem aktualna postawa tej drużyny absolutnie nie może być traktowana w kategoriach przypadkowego wyskoku. To raczej konsekwencja dobrej, wieloletniej pracy wykonywanej w San Sebastian.
Imanol Alguacil
Jeśli spojrzeć na to, w jaki sposób skonstruowana jest ekipa Sociedad, trudno nie poczuć do niej choćby delikatnej sympatii. Z jednej strony mamy trenera, który doskonale rozumie lokalne środowisko i czuje szczere oddanie wobec klubu. Po triumfie w Copa del Rey mówił: – To wielki dzień dla mnie, mojej rodziny i całej prowincji Gipuzkoa. Napisanie pięknej historii ze swoim ukochanym klubem to najwspanialsze, co może się przytrafić.
Ludzi emocjonalnie związanych z Realem nie brakuje jednak również w kadrze zespołu. Wiodącą rolę w taktycznej układance Imanola pełni wszak wychowanek Mikel Oyarzabal, wielka gwiazda i gracz piłkarsko gotowy na duży transfer. Inni gracze pochodzący z Kraju Basków lub okolic to na przykład Alex Remiro, Aritz Elustondo (wychowanek), Aihen Muñoz (wychowanek), Julen Lobete (wychowanek), Andoni Gorosabel (wychowanek), Martin Zubimendi (wychowanek), Mikel Merino czy Robin Le Normand (wychowanek). Lwia część z wymienionych piłkarzy przed przejściem do pierwszej drużyny zaliczyła solidne przetarcie w Realu Sociedad B, który w sezonie 2021/22 występuje na zapleczu La Ligi. Piętro wyżej niż rezerwy Realu Madryt czy Barcelony, co też o czymś świadczy. Imanol doskonale sprawdza się w roli łącznika, dbającego o płynną transmisję talentów z drużyny B do pierwszego zespołu.
REAL MADRYT POKONA RAYO VALLECANO? KURS: 1,38 W FUKSIARZU!
Do tego dodajmy paru bardziej doświadczonych zawodników, jak David Silva oraz nękani kontuzjami Nacho Monreal i Asier Illaramendi (też wychowanek!). No i graczy zagranicznych, stanowiących wartościowe uzupełnienie kadry, na czele z Adnanem Januzajem i rzecz jasna Alexandrem Isakiem.
Co tu dużo mówić – ta ekipa została zbudowana z głową. Na solidnych fundamentach.
Mamy niekończący się kontakt ze szkołami naszych zawodników. W szkole każdego roku uprawiają trzy sporty indywidualne i trzy sporty zespołowe. Czy mamy 100% pewności, że wszyscy nauczyciele wychowania fizycznego dobrze wykonują swoją pracę? Nie, ale wiemy, że dzieciak, który przyjdzie do nas w wieku 12 lat, grał w piłkę ręczną, koszykówkę, jeździł na rowerze i tak dalej
Luki Iriarte o szkoleniu w akademii Realu
Jeśli spojrzeć w nieco bardziej zaawansowane statystyki, Real Sociedad jawi się jako drużyna wyciskająca obecnie maksa ze swojego potencjału. Współczynnik spodziewanych goli bywa dość zwodniczy w ocenie postawy danego zespołu, ale w przypadku Basków sprawa jest naprawdę bardzo interesująca. Ekipa z Estadio Anoeta zdobyła bowiem jak dotąd w lidze 17 bramek. Współczynnik xG wynosi w jej przypadku 16,8, a zatem obie liczby niemal dokładnie się pokrywają, co nie jest wcale takim częstym zjawiskiem. Dla porównania – Real Madryt ma na koncie 26 goli przy xG wynoszącym 17,1. Tak wysoka dysproporcja zawsze rodzi zagrożenie – kiedy napastnikom przestanie żreć i skończą oni punktować ponad stan, zespołowi grozi ofensywna zapaść.
Wydaje się w tej chwili, że podopiecznym Imanola taki zjazd po prostu nie grozi. Pamiętajmy o kłopotach z kontuzjami, jakie dręczą tę drużynę – paradoksalnie Real może się w dalszej części sezonu stać jeszcze mocniejszy.
Czas wreszcie na Sevillę?
Real Sociedad na mistrzostwo Hiszpanii czeka od pierwszej połowy lat 80. To był w ogóle okres baskijskiej dominacji w La Lidze – najpierw w latach 1981-82 dwa tytuły zgarnęli właśnie Los Txuri-Urdin, kolejne dwa padły zaś łupem ich lokalnych rywali – Athleticu Bilbao. Jeszcze dłużej okres posuchy trwa w przypadku Sevilli, która w całej swej historii tylko raz zdołała się uplasować na szczycie ligi hiszpańskiej i było to, uwaga, w 1946 roku. Blisko przełamania niemocy ekipa z Andaluzji była w sezonie 2006/07 – podopieczni trenera Juande Ramosa święcili wówczas triumfy na wszystkich frontach: wygrali Puchar UEFA, zwyciężyli w Superpucharze Europy, zgarnęli Puchar Króla. No i summa summarum zabrakło im pary, by do kolekcji dołożyć również ligowy sukces. Finalnie zajęli trzecią lokatę w La Lidze, a sam Ramos nie miał wątpliwości, że gdyby rzucił wszystkie siły na walkę o tytuł, Real i Barca byłby bez szans.
– W Sewilli zebrała się grupa młodych ludzi, którzy nigdy wcześniej niczego nie wygrali, ale wraz z kolejnymi sukcesami zaczęli wierzyć w swoje możliwości – opowiadał szkoleniowiec Sevilli. – Dokonaliśmy wielkich rzeczy. Żałuję tylko, że nie udało się wywalczyć mistrzostwa Hiszpanii.
Niepostrzeżenie Los Nervionenses również w sezonie 2020/21 włączyli się do gry o najwyższą stawkę. Ostateczny układ tabeli tego nie pokazuje – koniec końców Sevilla zajęła czwarte miejsce i straciła aż dziewięć punktów do mistrzów z Madrytu. Ale jeśli rzucić okiem na tabelę, dajmy na to, po 32. kolejkach, to wyraźnie widać, jak blisko ekipa dowodzona przez Julena Lopeteguiego trzymała się „wielkiej trójki”. Na sześć spotkań przed końcem sezonu Andaluzyjczycy mieli na koncie 67 oczek – o trzy mniej od zespołów z Madrytu, a o cztery od „Dumy Katalonii”. W czubie tabeli było więc naprawdę ciasno.
Skoro nie udało się wtedy, to może uda się teraz?
Julen Lopetegui
Sevilla przez lata przyzwyczaiła nas do tego, że z pokorą akceptuje status ekipy z drugiego-trzeciego szeregu europejskich potęg. Że jest wystarczająco mocna na wygrywanie Pucharu UEFA/Ligi Europy, ale nie dość potężna, by znaczyć cokolwiek w Lidze Mistrzów. Że jest na tyle dobrze zorganizowana, by często finiszować w ligowym TOP5, ale na ogół brak jej argumentów, by namieszać na podium. Krótko mówiąc, Los Nervionenses stali się klubem zawieszonym pomiędzy absolutnym topem a średniactwem. Z wypowiedzi prezydenta José Castro Carmony wynika jednak, iż Andaluzyjczycy – korzystając na tarapatach Barcelony i nie najwyższej formie Realu oraz Atletico – mają zamiar uczynić wreszcie odważny krok do przodu.
– Naszą bazą jest udział w Champions League – stwierdził Castro. – Musimy występować w tych rozgrywkach regularnie, a dzięki temu – za pięć czy sześć lat – będziemy w stanie walczyć o inne wielkie cele. To jest naprawdę dla mnie bardzo ważne, aby móc marzyć o wielkiej chwale.
Wypowiedź sama w sobie jest naturalnie dość ostrożna – prezydent Sevilli nie mówi wszak, że jego klub już teraz jest gotowy, by pozamiatać konkurencję w wyścigu o mistrzowski tytuł. Ale już sam fakt, że Castro porusza temat „innych wielkich celów” jest wymowny, bo przed laty tego rodzaju komunikaty bardzo rzadko wypływały do mediów ze strony działaczy andaluzyjskiego klubu. Sevilla, owszem, lubiła się chwalić, ale raczej przemyślaną polityką transferową, a znacznie mniej opowiadało się o czysto sportowych aspiracjach. Widać więc, że klub po cichu zmienia filozofię funkcjonowania.
REAL SOCIEDAD POKONA OSASUNĘ? KURS: 2,43 W FUKSIARZU!
Spójrzmy zresztą na bohaterów sezonu 2020/21, takich jak Jules Kounde, Diego Carlos, Lucas Ocampos,
„Chcemy Sevilli kompletnej. Zespół ma być zdolny i wyposażony, by grać w dowolnym stylu”
Julen Lopetegui
W lidze ekipa z Estadio Ramon Sanchez-Pizjuan jak na razie punktuje bardzo dobrze. Po jedenastu kolejkach ma na koncie zaledwie jeden przegrany mecz (0:1 z Granadą na wyjeździe) i tylko siedem straconych bramek (z czego trzy w zwyciężonym 5:3 meczu z Levante). To naprawdę solidny punkt wyjścia, by już teraz spróbować włączyć się do gry o mistrzostwo Hiszpanii. Atmosferę zatruwa jednak kiepska postawa drużyny na europejskiej arenie. Z trudnych do ustalenia względów Sevilla nie potrafi zaprezentować się w Lidze Mistrzów nawet w połowie tak dobrze jak w Lidze Europy, choć w tym roku naprawdę nie trafiła do grupy śmierci. A jednak po czterech kolejkach Los Nervionenses znajdują się na ostatnim miejscu w grupie. Za Red Bullem Salzburg, Lille i Wolfsburgiem.
Czy ewentualna klęska w Champions League zachwieje tym sportowym projektem? Raczej nie, Sevilla to klub, gdzie raczej nie podejmuje się nerwowych decyzji. Ale im gorzej podopieczni Lopeteguiego spiszą się w Europie, tym większa będzie na nich presja, by pucharowe niepowodzenia zrekompensowali kibicom sukcesem ligowym. Zobaczymy, czy ten zespół jest już gotowy, by takową presję udźwignąć.
***
W całej historii hiszpańskiej ekstraklasy mistrzostwo kraju wywalczyło zaledwie dziewięć klubów, natomiast w ciągu ostatnich trzydziestu lat tylko jednej ekipie udało się sprzątnąć tytuł sprzed nosa Realu, Barcelony, Atletico i Valencii – było to Deportivo La Coruña, które okazało się najlepsze w sezonie 1999/2000, gdy do pierwszego miejsca w lidze wystarczyło 69 punktów w 38 meczach. W bieżących rozgrywkach aż tak łatwo na pewno nie będzie. Real wprawdzie nie ma jeszcze w swoim składzie ani Kyliana Mbappe, ani Erlinga Haalanda, Atletico w sposób zaskakujący kuleje w defensywie, a Barcelona w ogóle się nie liczy, ale wciąż nie ma co oczekiwać, że do mistrzostwa uda się komukolwiek doczłapać spacerowym tempem.
Jeśli Real Sociedad czy Sevilla pragną historycznego sukcesu, nie mogą sobie pozwolić na długotrwałe kryzysy, serie przegranych lub zremisowanych meczów czy gładkie porażki w spotkaniach na szczycie. Początek sezonu był w ich wykonaniu bardzo obiecujący. Cel pozostaje jednak wciąż bardzo odległy.
Co nie zmienia faktu, że szansa na „hiszpańskie Leicester” dawno nie była tak duża.
CZYTAJ TAKŻE:
- Jak upadło Deportivo La Coruna?
- Xavi wraca do Barcelony
- El Tamudazo, czyli jak Espanyol wytrącił mistrzostwo z rąk Blaugrany
fot. Newspix.pl