Reklama

Co łączy kibica Manchesteru United, Norwich City i Evertonu? Ból

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

25 października 2021, 14:57 • 10 min czytania 0 komentarzy

Popisy Manchesteru United w starciu z Liverpoolem niewątpliwie skradły nagłówki brytyjskiej prasy, ale przy okazji mogły nieco zaburzyć obraz całego weekendu z angielską piłką. To nie jest tak, że tylko Czerwone Diabły dostały wciry. Swój gorszy dzień miało też kilka innych klubów i to właśnie pod ich znakiem upłynie kolejne podsumowanie Premier League. Będzie to bowiem opowieść o wygranych, ale przede wszystkim o tych, którzy wrócili do domu na tarczy. 

Co łączy kibica Manchesteru United, Norwich City i Evertonu? Ból

Zacząć wypada jednak od tych, którzy zasłużyli na największe brawa. Problem w tym, że wybranie tylko jednej drużynie nie jest, mimo wszystko, takie łatwe. Wspaniałe zwycięstwo odniósł nie tylko Liverpool, ale też Chelsea oraz Watford, który zupełnie niespodziewanie rozbił Everton. Tak naprawdę, przynajmniej moim zdaniem, selekcję najlepszej drużyny kolejki można ograniczyć jedynie do The Reds oraz do podopiecznych Claudio Ranieriego. Chelsea bowiem, jako jedyna z tego grona, grała na swoim stadionie i miała zdecydowanie najsłabszego rywala. 7:0 jest zatem imponujące, wielkie, ale w tym wypadku można je chyba sklasyfikować niżej niż dokonania Liverpoolu i Watfordu.

No ale dobrze – do rzeczy. Stawiam na The Reds, głównie w związku z renomą jaką posiadają Derby Anglii. Gdyby to 5:0 tyczyło się, załóżmy, spotkania z Arsenalem, wybrałbym ekipę beniaminka. A tak głupio postąpić inaczej, w końcu to właśnie gracze Jurgena Kloppa sprokurowali najsłabszy w historii występ Manchesteru United.

Reklama

Jasne, nie kleiło się Liverpoolowi wszystko. Po wciśnięciu gola na 5:0 znacznie spuścili z tonu i dograli mecz jadąc na trójce. Kilka razy stracili piłkę w środku pola, a ich pressing nie zawsze był tak zorganizowany, jak mógł sobie tego życzyć niemiecki szkoleniowiec.

Tylko to wszystko nie ma większego znaczenia, bo gdy The Reds wchodzili na swoje pełne obroty, to z Manchesteru United nie było czego zbierać. Wielki mecz zagrali środkowi pomocnicy – Henderson, Keita, Milner/Jones. Niezależnie od zestawienia osobowego, byli w stanie stłamsić swoich bezpośrednich boiskowych rywali.

Ponownie swoje zagrała defensywa. Poza Andym Robertsonem, który wciąż nie wrócił do najlepszej dyspozycji, nie ma się do kogo przyczepić. Liverpool zagrał znacznie pewniej niż w meczu z Atletico, a jeśli gospodarze mieli już jakieś szanse, to błyskawicznie reagował Alisson.

Wreszcie wychwalić trzeba ofensywę, bo łatwość, z jaką Liverpoolowi przychodziło zdobywanie kolejnych bramek, musiało zadziwić nawet największego fana zespołu. Salah się po prostu bawił. Za nic miał obronę rywala, która istniała tylko teoretycznie. Jeśli tylko The Reds zdołali minąć środek pola United, co czynili przecież nader często, można było mieć pewność, że zaraz wydarzy się coś, co zaboli bardzo.

Liverpool zamienił Teatr Marzeń w Dom Koszmarów.

Reklama

Drużyna 9. kolejki Premier League: Liverpool

Tutaj podobnych dylematów nie było, chociaż – odnotujmy – Mason Mount za mecz z Norwich City otrzymał od platformy WhoScored notę 10,0. Salaha oceniono na 9,9, ale i tak wybór pada na zawodnika Liverpoolu. Trzy bramki strzelone na Old Trafford, jest pod tym względem pionierem w dziejach Premier League. To właściwie powinno zamknąć jakąkolwiek dyskusję.

Trudno sobie wyobrazi lepszy mecz do tego, by ostatecznie wyprzedzić Didiera Drogbę na liście strzelców angielskiej ekstraklasy. Egipcjanin ma na swoim koncie już 107 trafień i zrównał się z Paulem Scholesem. Jeśli dołoży dublet z Brighton, co przecież jest możliwe, dogoni wynik Ryana Giggsa, przy czym uczyni to blisko 500 meczów szybciej. A przecież Salah nie jest nominalnym napastnikiem.

Jest natomiast zjawiskiem z krwi i kości. Obserwowanie jego gry to jeden z przywilejów fanów Premier League i nie ma sensu wchodzić tutaj w niepotrzebne dywagacje. Jakiś czas temu sam twierdziłem, że Salah jest efektywny, ale brakuje mu efektowności Suareza. Teraz takich słów bym nie powtórzył, bo Egipcjanin z meczu na mecz gra lepiej, ciekawiej, przyciąga jeszcze większe zainteresowanie.

Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego i Salah do końca sezonu strzeli jeszcze przynajmniej 13 goli, to wyprzedzi Stevena Gerrarda i wskoczy do 20 najskuteczniejszych piłkarzy Premier League. A przecież 29-latek gra dopiero swój piąty pełny sezon w Anglii.

Czy można jednak dziwić się jego osiągnięciom strzeleckim? Trochę tak, trochę nie – w końcu łatwość z jaką wczoraj znajdował sobie miejsce w polu karnym Manchesteru United wręcz skazuje go na bycie seryjnym łowcą bramek. Do pobicia serii Jamiego Vardy’ego (11 kolejnych meczów z golem), brakuje Salahowi jeszcze tylko trzech spotkań. Wow.

 Piłkarz 9. kolejki Premier League: Mohamed Salah (Liverpool)

W tej kategorii również kusiło, by wcisnąć kolejnego przedstawiciela Liverpoolu. Ibrahima Konate wyglądał jakby rozpoczynał swój mecz numer 200 w Premier League, a przecież Francuz na swoim koncie tych występów ma zaledwie dwa.

Koniec końców zdecydowałem się na jego rodaka, który jest jak powiew świeżości w Burnley. Skład znany z mocno ciosanych zawodników, z nieprzystępnego dla oka stylu gry i mało wesołego podejścia, nagle dostał kozaka, który po prostu lubi grać w piłkę. Maxwell Cornet jest czymś, czego kibice The Clarets nie widzieli od kilkunastu lat, bo od swojego powrotu do angielskiej ekstraklasy nie mieli równie intrygującego gracza.

Cornet przeciwko Southampton zapakował dwa gole i był bezpośrednią przyczyną wyrwania punktów ekipie Jana Bednarka. Jakby tego było mało, zaliczył dwa udane dryblingi i miał kluczowe podanie. Jeśli istnieje jakikolwiek powód do tego, by włączać telewizor dla drużyny Seana Dyche’a, to jest nim skrzydłowy sprowadzony z Lyonu.

Nieoczywisty piłkarz 9. kolejki Premier League: Maxwel Cornet (Burnley)

Celowo odpuszczam Derby Anglii, by skupić się na meczu drużyn mniejszych, które jednak zagwarantowały równie emocjonujące widowisko. A może nawet jeszcze lepsze, bo w przeciwieństwie do najważniejszego meczu kolejki, tutaj strzelały obie ekipy.

Odpalając starcie Evertonu z Watfordem nie spodziewałem się niczego, a otrzymałem absurdalną huśtawkę nastrojów, mecz, który przerósł jakiekolwiek moje oczekiwania.

Jak to zwykle w takich starciach bywa – posiadało one wszystkie składniki meczu idealnego. Emocje, comebacki, kontrowersje, ładne gole i kompromitujące błędy. Nie będę jednak udawał, że spodziewałem się tak negatywnego zestawu cech ze strony Evertonu. Bo przecież byli gospodarzem, nieźle weszli w sezon, wiele rzeczy zażarło od razu. Watford tymczasem setny raz w historii zmienił trenera i na start dostał 0:5 od Liverpoolu. Tydzień wystarczył, by sytuacja odwróciła się o 180 stopni.

Ranieri i spółka wzięli krwawy odwet na mieście Liverpool i o mój Boże, oglądało się to doskonale.

Najlepszy mecz 9. kolejki: Everton – Watford

Jedenastka 9. kolejki Premier League

Jak można było się domyślić, jedenastka kolejki zdominowana jest przez zawodników dwóch drużyn, które rozbiły bank w 9. kolejce Premier League. Poza oczywistościami w postaci Mohameda Salaha, Alexandra-ArnoldaNaby’ego Keity, który do momentu kontuzji był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, wyróżniłem także Alissona oraz Ibrahimę Konate.

Pierwszy nie miał specjalnie dużo pracy, ale gdy już dostawał wezwanie, reagował natychmiastowo. Nie byłoby czystego konta The Reds, gdyby nie co najmniej dwie bardzo dobre interwencje Brazylijczyka. Raz obronił strzał Masona Greenwooda, raz zatrzymał nieudolną podcinkę Cristiano Ronaldo. W kolejce, gdzie bramkarzom niezwykle trudno było zachować czyste konto, to wystarczyło, by Alisson wylądował w najlepszej XI.

Konate zaś zaliczył zaskakująco pewny występ. Kilka razy skasował Ronaldo, grający przy tym niezwykle czysto. Jasne, w jego dobrej postawie wielką rolę odegrał Virgil van Dijk, przy którym każdy defensor wygląda lepiej, ale i tak Francuzowi należą się duże brawa.

Kilka słów więcej wypada też powiedzieć na temat Masona Mounta, chociaż generalnie można podsumować go słowem – wybitny. Trzy bramki, jedna asysta, 90% skuteczności podań, 3 kluczowe dryblingi. Co z tego, że rywalem było Norwich City, skoro nie każdego było stać na taki występ. Najlepiej zapytać o to Kaia Havertza, który jako jedyny z ofensywnych piłkarzy Chelsea nie miał bezpośredniego udziału w zdobywanych bramkach.

Na sam koniec Joshua King, czyli kat Evertonu. Watford, opierając swój atak na Norwegu ryzykował dość dużo. Facet miał za sobą nieudaną przygodę w Evertonie właśnie, wcześniej zaś grał w kratkę w barwach Bournemouth. Pobyt w ekipie beniaminka również nie wyglądał dobrze, bo w sześciu spotkaniach King ani razu nie znalazł drogi do siatki. A w ten weekend? Niemal wszystko, czego się dotknął, zamieniał w złoto. Trzy gole i absolutne ośmieszenie defensywy Rafaela Beniteza.

Kto uzupełnia zestawienie?

  • Ben Chilwell – kolejny przedniej jakości gol lewego obrońcy, w trzecim kolejnym meczu ligowym z rzędu
  • Matteo Kovacić – koncert z Norwich City. Niezwykle przyjemnie patrzy się na grę Chorwata, który dokłada do tego konkrety w postaci goli i asyst
  • Phil Foden – najlepszy piłkarz w meczu z Brighton, które Manchester City wygrał 4:1
  • Maxwel Cornet – za ożywienie skamieliny, którą stało się Burnley

Nagrody pocieszenia otrzymują zaś: Juraj Kucka (Watford), Jordan Henderson, Diogo Jota (Liverpool), Łukasz Fabiański (WHU), Emile Smith Rowe, Pierre-Emerick Aubameyang (obaj Arsenal), Diego Llorente (Leeds United), Valentino Livramento (Southampton) i Reece James (Chelsea).

Najgorsi zawodnicy 9. kolejki Premier League

Czy jest sens kolejny raz odpalać tego samego grilla? W zasadzie tak, bo popisy Evertonu, Norwich City i Manchesteru United na to zasługują. Kibice tych drużyn mogą sobie podać rękę, jednak będzie to uścisk dłoni ludzi, którzy wiele nerwów stracili podczas minionego weekendu w Anglii. O ile jednak fani beniaminka są przyzwyczajeni do bolesnych porażek, o tyle ci, którzy zgromadzeni byli na Old Trafford i Goodison Park przeżyli niemały szok.

Trudno bowiem jakkolwiek logicznie wytłumaczyć to, co było dziełem obrony Manchesteru United. Czy w zasadzie – tak zwanej obrony. Im nie wychodziło w tym meczu kompletnie nic, a największego dzieła zniszczenia dokonywał Harry Maguire. Kapitan (!) Czerwonych Diabłów był parodią piłkarza. Nie potrafił nawet wybić piłki, zostawiał Lindelofa w sytuacji 1 na 3, nie zrobił nic, kompletnie nic, by jakoś zmazać swój katastrofalny występ. W pewnym momencie smutek mógł człowieka ogarnąć, bo Anglik wyglądał na Old Trafford na najbardziej zagubionego, bezradnego człowieka świata.

Koledzy mu oczywiście nie pomagali, bo Wan-BissakaLuke Shaw zostawiali takie korytarze, że mógłby tam wjechać autobus Arabów, a nie sam Mohamed Salah lub Diogo Jota. Każdy z nich stanowił oddzielne, obce ciało, nijak zabezpieczające dostęp do bramki.

Równie piękny w swej absurdalności mecz zaliczył Michael Keane, skądinąd były piłkarz Manchesteru United. Obrońca Evertonu skompromitował się przy golu Josha Kinga, który demolował The Toffees. Szczerze mówiąc to trudno ocenić, który z Anglików zagrał w ten weekend bardziej niedorzeczny mecz.

Jest wreszcie przedstawiciel Norwich City, ale nie mogło być inaczej, skoro dostali siedem bramek. Ben Gibson miał w tym swój udział, bo gdy było już bardzo źle, Anglik obejrzał drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska. Bogiem a prawdą, mógł otrzymać asa kier bezpośrednio, bo jego atak był naprawdę nieprzemyślany.

Podobnie jak ten w wykonaniu Paula Pogby, który jedyne co zrobił podczas Derbów Anglii to kontuzjował Naby’ego Keitę.

Antyjedenastkę wzbogacają jeszcze:

  • Jordan Pickford – nie zrobił nic, by jakkolwiek powstrzymać Watford
  • Bruno Fernandes – mało pozytywów, dużo złych rzeczy, jeden okropny wślizg, za który mógł wylecieć z boiska
  • Fred – Fred
  • Mathias Normann – kuriozalny występ środkowego pomocnika Norwich City, okraszony sprokurowanym karnym
  • Cristiano Ronaldo – próbował szarpać, ale i tak zagrał poniżej oczekiwań, a w dodatku nie trzymał ciśnienia. Za swoje zachowanie względem Curtisa Jonesa również powinien wcześniej iść pod prysznic

Gdyby zestawienia nie ograniczało 11 miejsc, znaleźliby się tutaj: Victor Lindelof (Manchester United), Max Aarons (Norwich City), Dan Burn (Brighton), Kai Havertz (Chelsea), Tyrone Mings (Aston Villa), Robert Sanchez (Brighton), Pierre Lees Melou (Norwich City).

Fantasy Premier League – powrót z czeluści

Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Opaska na Mo Salahu sprawiła, że awansowałem w każdej możliwej lidze i moja sytuacja nie wygląda aż tak źle. Problemem jest jedynie Jamie Vardy, którego ściągnąłem przed kolejką, a który doznał kontuzji, prawdopodobnie eliminującej go z gry aż do przerwy reprezentacyjnej.

Zastąpienie Anglika proste nie będzie, ale – kto wie – może skuszę się na innego zawodnika Leicester City. Ich terminarz w najbliższych tygodniach nie wygląda źle.

Czytaj także:

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...