Zdarzały się Manchesterowi United występy fatalne. Dość przypomnieć potyczkę z zeszłego sezonu, gdy rozgromił ich Tottenham. Można też cofnąć się jeszcze kilka kroków i z księgi hańby wyciągnąć 1:6 z Manchesterem City. Bywały też zawstydzające porażki z Chelsea (0:5), Boro (1:4) Southampton (3:6) czy Newcastle (0:5), ale nigdy, nigdy w historii Czerwone Diabły nie zagrały tak beznadziejnego spotkania jak dzisiaj z Liverpoolem.
Dzisiaj Liverpool wyskoczył na nich jak Czerw z Diuny, wciągnął pod powierzchnię ziemi, zeżarł i strawił. I tyle Manchester United widzieli. Oni dzisiaj po prostu nie istnieli, dla setek kibiców przestali istnieć w ogóle, bo jeszcze w przerwie tłumy opuszczały Old Trafford. Dziwię się tym ludziom tylko po części.
Istnieje bowiem przesąd, by nigdy nie wychodzić przed ostatnim gwizdkiem meczu swojej ukochanej drużyny, bo nigdy nie wiesz, co zaraz się wydarzy. Lecz dzisiaj rezultat znali wszyscy. Można się było tylko zastanawiać, ile bramek Liverpool dorzuci po przerwie, bo 0:4 nie pozostawiało żadnych złudzeń. Manchester United szorował dziś podłogę swoją metaforyczną twarzą i podopieczni Kloppa wyczyścili parkiet do czysta. Nie bójmy się tych słów – oni dzisiaj nie tylko przegrali, oni zostali po prostu upokorzeni.
Kibice, trudno się dziwić, nie chcieli na to patrzeć.
Manchester United – Liverpool. Porażka bez honoru
Tym bardziej, że zawodnicy ich drużyny robili wszystko, by im ten mecz obrzydzić. Są bowiem porażki bolesne, wysokie, które możesz w jakiś sposób przełknąć. Dobrym przykładem Brighton, które skończyło z czterema golami wrzuconymi przez Manchester City, ale jednocześnie zaprezentowało się tak dobrze, że nikt nie ma do podopiecznych Grahama Pottera pretensji. A Manchester United? Manchester United był ucieleśnieniem legendarnej okładki Faktu. Wy już wiecie której.
Na boisku nie wychodziło im kompletnie nic, ale piłkarze Czerwonych Diabłów nie dźwignęli tego meczu również w swoich głowach. Możesz dostać w łeb bardzo mocno, ale nie wyżywaj się przy tym na zawodnikach od siebie lepszych, bo wychodzisz na strasznego frustrata.
Obrazkiem meczu – przynajmniej jeśli idzie o drużynę gospodarzy – nie będzie bowiem kolejny gol Cristiano Ronaldo z wysokości drugiego piętra, lecz jego chamskie, głupie zachowanie wobec Jonesa. Portugalczyk, ten tytan siły mentalnej, zachował się jak średnio rozgarnięty kopacz z A-klasy. Najpierw sfaulował Anglika, a gdy ten leżał na ziemi, zamachnął się i kopnął z całej siły w leżącego rywala. Całe szczęście, że trafił wówczas w piłkę, którą obrońca trzymał, co jednak nie zmienia odbioru całej sytuacji. Ronaldo powinien wówczas z boiska wylecieć.
How is that not straight red #MUNLIV pic.twitter.com/abZ5txiYr9
— Mamar (@deuxcent35) October 24, 2021
Sędzia podjął jednak inną decyzję, zostawił go na placu gry, ale Portugalczyk zebrał gorzką lekcję. Musiał być bezpośrednim świadkiem wydarzeń, które zniszczyły jego klub. Był również ich uczestnikiem, ale niezbyt aktywnym. Jeśli miał jakąś okazję, to partolił ją niemiłosiernie.
Tak jak każdy zawodnik Manchesteru United poza Masonem Greenwoodem. On jeden nie musi mieć do siebie większych pretensji. Reszta zasłużyła na srogie manto. Z tego negatywnego grona wyróżnia się oczywiście cała obrona, o której kilka słów później, ale też Paul Pogba.
Wszedł na boisko po przerwie, wykonał bestialski wślizg na Keitcie, został wyrzucony. 15 minut, tyle go widzieli.
Wobec takiej postawy zawodników, trudno mówić cokolwiek o honorze. Manchester United nie przegrał dzisiaj godnie. On przegrał jak wkurzona banda, których złość wynikała z tego, że rywal po prostu umiał więcej, był lepiej przygotowany. Starał się sprowokować jakąś rynsztokową sprzeczkę, lecz pięcioma trafieniami został sprowadzony na ziemię.
Manchester United – Liverpool. Teletubisie przejmują obronę
Duża w tym zasługa defensywy, czy raczej tego czegoś, co stało dzisiaj w pierwszej linii Manchesteru United. Oczekiwania były niskie, szczególnie po ostatnich popisach Harry’ego Maguire’a, ale i tak udało się gospodarzom zaskoczyć. Każda akcja Liverpoolu to był pożar w ich szeregach. A nawet jeśli The Reds się mylili, to i tak ktoś wyciągał do nich pomocną dłoń i wystawiał piłkę.
Do kompilacji ich gry w dzisiejszym meczu nie jest potrzebna muzyka z Benny’ego Hilla. To byłoby zbyt wiele, przekraczałoby absurd, a zakrawało o kicz. Wystarczy to po prostu obejrzeć, najlepiej z dźwiękiem trybun. One doskonale oddaje to, w jak głębokiej dupie była dzisiaj obrona Manchesteru United i jak bardzo nie wiedziała, jak z tej sytuacji wybrnąć.
Śmialiśmy się wczoraj z Jagielloni i Wisły Kraków, ale popisy Czerwonych Diabłów stoją półkę wyżej. Jak bowiem wytłumaczyć to, że mając po przeciwnej stronie najlepszego obecnie zawodnika na świecie, zostawiasz mu tyle miejsca, że jest on w stanie piłkę przyjąć, poprawić, pocelować i uderzyć? Mohamed Salah strzelił dzisiaj trzy gole na Old Trafford jako pierwszy piłkarzy w historii Premier League. Istnieje jednak duże prawdopobieństwo, że cała rzesza Shearerów, Aguerów i innych Lampardów nie miała nigdy tyle miejsca i spokoju, co Egipcjanin. Ale i tak, co oczywiste, należą mu się wielkie brawa.
Manchester United – Liverpool. Galaktyczny futbol
Bo chociaż obronę Manchesteru United tworzyli dzisiaj de Gea, Tinky-Win-ky, Dipsy, Laa-Laa i Po, to Salah musiał swoje zrobić, by seryjnie pakować piłkę do siatki. Tylko cały Liverpool grał dzisiaj tak, że… trudno to opisać. Jak jakoś streścić maszynę, która nawet przez moment nie wykonała złego ruchu?
Klopp idealnie trafił ze składem, a przecież ryzykował dość mocno. Nie było Matipa, zastąpił go Konate. Francuz kilka razy zezłomował Cristiano Ronaldo. Nie było Fabinho, grał Keita, który do momentu kontuzji był jednym z najlepszych piłkarzy meczu. Nie było wreszcie Mane, grał za niego Jota. I wiecie co? Portugalczyk też strzelił gola, przełamując swoją snajperską niemoc.
Po stronie Liverpoolu każdy, ale to absolutnie każdy, zagrał wybitne spotkanie. Po stronie Manchesteru United trudno porwać się na stwierdzenie, by ktokolwiek zagrał przynajmniej dobrze. Wynik, chociaż i tak bardzo wysoki, nie oddaje w pełni tego, jaką przewagę mieli przyjezdni. Aż „żal”, że grając 11 na 10 nie docisnęli rywala mocniej, bo o jakimś 7:0 mówiono by przez kolejne 40 lat. A tak 0:5 może zniknąć, właśnie przez pryzmat ostatecznego rezultatu. The Reds mieli dzisiaj frajera i go dusili, ale na bardziej zdecydowane kroki jednak czegoś zabrakło. Spokojnie mogli wrzucić Manchesterowi jeszcze kilka bramek i chyba to jest dla kibiców tego klubu najgorsze.
Fani Liverpoolu zapewne nie martwią się niczym. Ich drużyna powtórzyła wynik z meczu z Watfordem, grając jeszcze lepszy futbol. Ich klub znajduje się chyba w najlepszej formie ze wszystkich drużyn na świecie, a najważniejszy piłkarz przerasta obecnie Benzemę i Lewandowskiego.
Podsumujmy to może w ten sposób – Liverpool był wspaniały. Manchesteru United nie było wcale, przestali istnieć. Jurgen Klopp? Pasja, energia, taktyczne rozjechanie rywala. Ole Gunnar Solskjaer? Anglicy właśnie na okoliczności takich meczów wymyślili sformułowanie – dead man walking.
MANCHESTER UNITEC 0:5 LIVERPOOL
- N.Keita – 5′
- M.Salah – 38′, 45′, 50′
- D.Jota – 13′
fot. NewsPix