Raków Częstochowa – w związku z ligowym kryzysem Legii Warszawa – powoli wyrasta na drużynę, którą będziemy wymieniać zaraz obok Lecha Poznań, gdy ktoś spyta nas o potencjalnego mistrza. To wyróżnienie, ale też obowiązki, a wśród nich jest wygrywanie takich meczów jak ten dzisiejszy z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza. I ekipa Marka Papszuna temu zadaniu podołała, a przyczepić się można jedynie do stylu.
Oczywiście na siłę, ale co tam – jesteśmy też od tego, żeby poszukać dziury w całym. Chodzi nam o to, że Rakowowi zabrakło wyrachowania, które w wielu meczach prezentuje Kolejorz, takiego pozbawienia złudzeń słabszych rywali. Dzisiaj w Częstochowie Bru-Bet długo mógł wierzyć, że coś ugra, zresztą bramka dla gości w ostatniej akcji, na podbudowanie morale, nie wzięła się znikąd.
No ale po kolei, bo ten mecz w ogóle zaczął nam się tak, że głowa mała. Ci, którzy oglądają Ekstraklasę dla tzw. lolcontentu, a bardziej swojsko – dla beki, telewizory mogli wyłączyć w zasadzie po sześciu minutach, bo zostali zaspokojeni.
- Po pierwsze: przez Marcina Grabowskiego, który sprokurował być może najgłupszego karnego w tym sezonie, kompletnie bez sensu wycinając Tudora z boku pola karnego.
- Po drugie: przez Iviego Lopeza, który tego karnego nie wykorzystał.
- Po trzecie: przez Vladislavsa Gutkovskisa, który z kilku metrów nie potrafił dobić strzału Hiszpana.
- Po czwarte: przez Nemanję Tekijaskiego, który zamienił nieudolną próbę Łotysza na gola.
Taka tam sobota z Ekstraklasą przed 13. A czy ludzie, którzy rzeczywiście uznaliby, że im wystarczy i wyłączyli, coś by stracili? Tak, momentami było na czym zawiesić oko. I to z obu stron, bo po golu na 1-0 niecieczanie szybko stworzyli sobie trzy sytuacje, by wyrównać. Stanęli przed nimi Wasielewski, Hubinek, Śpiewak, ale każdemu czegoś zabrakło, by błyskawicznie odpowiedzieć. Tak samo jak Zemanowi, który już na początku drugiej połowy, gdy utrzymywało się jednobramkowe prowadzenie gospodarzy, sieknął w poprzeczkę.
Tu musimy jeszcze powiedzieć, że nie podobał nam się Daniel Stefański. Po słabych zawodach w Płocku, gdy między innymi pomylił Kowalczyka z Dąbrowskim, chcąc drugiego wywalić z żółtą kartką, przyszły jeszcze słabsze w Częstochowie. Przy pierwszej sytuacji jeszcze okej – nie mam pewności, czy popełnił błąd, nie dyktując karnego dla Bruk-Betu, bo nie dostaliśmy najlepszej powtórki, choć zdaje się, że pierwszy przy piłce był napastnik gości. No ale już w tej sytuacji nie bardzo wiemy, co pan Stefański miał na myśli…
Wasielewski zatrzymał piłkę ręką, gdy mijał go Gutkovskis. Były tylko dwie możliwości – albo uznanie kontaktu za przepisowy i puszczenie gry, albo interwencja oznaczająca rzut wolny i czerwoną kartkę dla piłkarza Bruk-Betu. No a Stefański wyczarował coś pomiędzy – wolnego i żółtą kartkę. Można? No niestety można.
A wracając do meczu – po raz pierwszy od dłuższego czasu widzieliśmy, jak w meczu ligowym coś nie wychodzi Iviemu Lopezowi. Hiszpan, który być może jest nawet najlepszym piłkarzem Ekstraklasy na starcie tego sezonu, zmarnował bowiem nie tylko karnego, ale też kilka innych dogodnych sytuacji – jego strzały bronił wracający do bramki Loska lub nawet nie było takiej potrzeby, gdyż nie leciały w bramkę. I tak aż do 64. minuty, kiedy to Lopez już się nie pomylił, wykorzystał zgranie Tudora i z nie do końca łatwej pozycji strzelił po długim rogu.
Gol miał o tyle większe znaczenie, że wcześniej swego dopiął Bruk-Bet, a drugie trafienie w meczu, tym razem do właściwej bramki, zaliczył Tekijaski.
Należało się gościom. Drugi gol, ten z samej końcówki, też się należał, ale wcześniej Raków walnął trzecią sztukę. Znów zgrał Tudor, który tradycyjnie mógł się podobać, a grzeszki w obronie odrobił Petrasek.
Czyli chyba warto było zostać do końca. Raków ma trzy punkty mniej niż Lech, ale też jeden zaległy mecz.
CZYTAJ TAKŻE:
- Kovacević: Chcę grać w Premier League
- Śpiewak, który gra jak z nut
- Radwański: Nie jestem typem boiskowego lesera
Fot. newspix.pl