Gdy Crystal Palace ostatecznie rozstało się z Royem Hodgsonem, który przeszedł na zasłużoną (ale i tymczasową) emeryturę, klub podjął decyzję o kompletnej zmianie wizerunku. Zapoczątkowały ją transfery, dokonane jeszcze podczas ery Anglika. Zwieńczeniem zaś – przynajmniej na ten moment – okazało się wybranie nowego, zupełnie inaczej sprofilowanego szkoleniowca. Nie dało się bowiem zdecydować na trenera, który stałby bardziej w opozycji do Hodgsona niż Patrick Vieira.
Zastąpić ojczulka Hodgsona
Hodgson prowadził w swojej bogatej karierze 21 zespołów. Zaczynał jeszcze w latach 70., a konkretnie w roku 1976, będącym również rokiem urodzin Patricka Vieiry. Kręte ścieżki kariery szkoleniowca wiodły Anglika przez Skandynawię, Włochy, piłkę reprezentacyjną, Szwajcarię i rzecz jasna Wielką Brytanię. W samej ojczyźnie Hodgson obejmował sześć różnych klubów. To dwa razy więcej niż ma na koncie jego francuski następca.
Siłą rzeczy tę dwójkę różni też podejście do futbolu. Być może kilkadziesiąt lat temu metody Roya Hodgsona robiły wrażenie, lecz w ostatnich latach stały się przyczynkiem do określania Crystal Palace jako drużyny pogrążonej w stagnacji. Anglik długo zapewniał utrzymanie na poziomie Premier League, posprzątał bałagan, który był dziełem przeklętego Franka de Boera, ale zwyczajnie nie był w stanie zaoferować więcej.
Wymagania rosły wraz z pieniędzmi, które zarząd Crystal Palace przeznaczał na transfery. Swoje robiły jednak nie tylko kwoty, ale i personalia nowych zawodników. Gracze młodzi, mający całą karierę przed sobą. W dodatku, najczęściej, gracze błyskotliwi. Hodgson, który spokojnie mógł być ich dziadkiem, miał kłopoty z wydobyciem ich potencjału.
Odejście Anglika, na które sam się zdecydował, było zatem idealną okazją dla Orłów, by zmienić postrzeganie o ich drużynie. I bez wątpienia to zrobili. Zatrudnienie Vieiry od razu wywołało mnóstwo pytań i spekulacji. Klub odżył, także pod względem medialnym. Jako zawodnika Francuza znali bowiem wszyscy. Jako trener stanowił – i wciąż stanowi – dużą zagadkę.
Brutalna szczerość
Po pięciu latach spędzonych na boiskach Serie A, Patrick Vieira zdecydował się na nieoczekiwany powrót do Premier League. Miał już 34 lata, a za sobą wymagającą przygodę w Juventusie oraz Interze Mediolan. Starą Damę opuścił już po sezonie, będąc jednym z tych zawodników, którzy nie mieli skrupułów względem afery Calciopoli. Francuz podjął błyskawiczną decyzję i zażądał transferu.
Co boleśniejsze dla kibiców turyńskiego klubu, na Vieirę zdecydował się Inter. Największy beneficjent kary, jaka spotkała Juventus, nie tylko pozyskał jednego z najlepszych defensywnych pomocników świata, ale też zapłacił za niego 9.5 miliona euro. Mniej niż połowę kwoty, którą Stara Dama przelała na konto Arsenalu.
Vieira dolewał oliwy do ognia: – Chciałem grać na najwyższym poziomie, zwyciężać, zdobywać trofea. Dlatego wybrałem Inter. Jestem bardzo zadowolony, jestem bardzo szczęśliwy! – mówił na pierwszej konferencji prasowej w barwach nowego klubu.
Część życzeniowego myślenia Francuza się spełniła. Oficjalnie zebrał we Włoszech trzy tytuły mistrzowskie oraz trofeum Ligi Mistrzów. Pełnił jednak coraz bardziej marginalną rolę. W ostatnim sezonie zaliczył tylko 16 występów i wydawało się, że jego kariera dobiegnie końca. 6 stycznia 2010 roku Jose Mourinho wyszedł po spotkaniu z Chievo, które Vieira zaczął jako piłkarz wyjściowej jedenastki i poinformował, że był to ostatni występ Francuza w barwach Interu.
Problem w tym, że nikt nie wiedział o zamiarach pomocnika. Portugalczyk przyznał, że nie ma informacji, gdzie wyląduje jego podopieczny, więc siłą rzeczy każda decyzja byłby dla wszystkich sporym zaskoczeniem. Spekulowano, że Vieira wróci do Arsenalu, by godnie rozstać się z klubem. W końcu zaledwie 12 miesięcy wcześniej Arsene Wenger twierdził, że przyjąłby byłego kapitana z powrotem. Stało się jednak inaczej.
8 stycznia 2010 roku Manchester City poinformował, że Patrick Vieira przechodzi testy medyczne i zostanie nowym piłkarzem The Citizens.
Akademickie początki Patricka Vieiry
To był szybki strzał, ale mający swoje uzasadnienie. Nie chodziło tylko o to, że Manchester City kilka lat temu stał się znaczącą marką w Anglii. Manchester City już wtedy dawał określonym piłkarzom możliwość konkretnego rozwoju już po odwieszeniu butów na kołek.
Vieira zagrał w klubie z The Etihad 46 razy – sporo, ale głównie jako rezerwowy, głównie w pucharach z mniej wymagającymi rywalami. Zbudował piękny pokoleniowy most. W jego pierwszym meczu w angielskiej ekstraklasie, Vieira biegał obok Iana Wrighta, Paula Mersona czy Davida Platta. W ostatnim, piętnaście lat później, partnerowali mu Yaya Toure, David Silva, zaś w ataku straszył Edin Dzeko.
Francuz nie pozwolił jednak, by sentymenty utrzymywały go poza zawodem. Tego samego dnia, w którym ogłosił przejście na emeryturę, poinformował, że obejmie w akademii Manchesteru City rolę, którą stworzono specjalnie dla niego. Vieira został kierownikiem rozwoju piłki nożnej. Miał nadzorować młodych piłkarzy klubu i promować społeczne projekty. Krótko mówiąc – koordynował młodzieżówkę.
– Mam mnóstwo do nauki, jeśli chodzi o aspekty pozaboiskowe. Wierzę jednak, że będę mógł czerpać inspirację od bardzo doświadczonych ludzi, których nie brakuje w Manchesterze City. Jestem też przekonany, że mogę wnieść swój wkład w ciągłe odnoszenie sukcesów przez klub – mówiło Vieira pierwszego dnia pracy.
Efekty przyszły bardzo szybko, bowiem Francuz już dwa lata później dostał pierwszy zespół do prowadzenia. Ponownie stanął za sterami nowo utworzonego projektu, tym razem dowodząc nowym zespołem rezerw – EDS. Młodzieżówka zaczęła dostarczać bardzo zadawalające rezultaty – drużyna nieźle wypadała w swoim odpowiedniku Ligi Mistrzów, udało się również wygrać pierwszy w historii Premier League International Cup, gdzie zespół U-21 pokonał rówieśników z Porto.
Jak się prędko okazało, Francuz miał dar nie tylko do wygrywania ważnych meczów. Vieira, co szczególnie ważne w zespołach juniorskich, potrafił dostrzec wielu wyróżniających się graczy. W trakcie jego pracy dla Manchesteru City, w Młodzieżowej Lidze Mistrzów debiutowali tacy zawodnicy jak:
- Angelino (teraz RB Lipsk)
- Brahim Diaz (AC Milan)
- Pablo Maffeo (Mallorca)
- Tosin Adarabioyo (Fulham)
- Jose Pozo (Rayo Vallecano)
- Angus Gunn (Norwich City)
- Jason Denayer (Lyon)
- Seko Fofana (Lens)
- Kelechi Iheanacho (Leicester City)
Nic więc dziwnego, że szkoleniowiec, który tak bardzo cenił harmonijny rozwój, a jednocześnie od początku pracował w bardzo sprzyjających mu warunkach, nie zdołał porozumieć się z włodarzami Newcastle United. W 2015 roku Vieira był jednym z kandydatów na nowego trenera The Magpies, lecz ze względu na olbrzymie różnice zdań do podpisania umowy nie doszło.
Droga do Premier League wydłużyła mi się o kilka lat, bowiem Vieira wybrał się w nią przez Ocean.
Amerykański sen, amerykańska rzeczywistość
Nie było przypadku w tym, że trafił do New York City FC. Klub ten należy do wielkiej rodziny drużyn, którą stworzył Sheikh Mansour, właściciel Manchesteru City. Nie trudno zatem zgadnąć, z jaką łatką Vieira musiał walczyć na samym początku. Zarzucano mu, że pierwszą pracę w dorosłej piłce dostał tylko po znajomościach.
Szybko pokazał, jak mocno się mylono.
Francuz nigdy nie osiągnął imponujących wyników w fazie play-off, ale sezon zasadniczy to zawsze był popis wysokich umiejętności ze strony New York City. Vieira prowadził ich w dwóch kampaniach – najpierw zajął czwarte, później drugie miejsce. Cieniem na jego pracy kładą się wyniki osiągane później, ale – jak przekonuje nas Katarzyna Przepiórka – nie mają one wpływu na ogólny odbiór pracy Vieiry w Ameryce: – Wyniki z sezonu zasadniczego nie przekładały się na grę w decydującym momencie rozgrywek, to największy kamyk do ogródka Vieiry za czasów MLS. Niemniej, cały czas jest miło wspominany, jak tylko był bez pracy i ktoś potrzebował trenera, to niemal z automatu przewijała się jego kandydatura.
Wpływ na takie postrzeganie Francuza miały – mimo wszystko – wyniki, ale też rozwój piłkarzy i bezkompromisowość. Vieira wyciągnął z Manchesteru City Jacka Harrisona, którego ulepił na prawdziwego piłkarza. Anglik w MLS wyrósł na gwiazdę, a obecnie gra w Premier League, reprezentując Leeds United.
Skrzydłowy nie jest jednak jedynym przykładem na szkoleniowe wyczucie byłego kapitana Arsenalu. Za czasów pracy w Nowym Jorku, Vieira musiał podjąć decyzję o odsunięciu od składu Andrei Pirlo. Włoch prezentował się w MLS fatalnie, ale mimo tego nie każdy trener miałby wystarczająco dużo charakteru, by sadzać go na ławce kosztem Yangela Herrery.
Vieira nie bał się również taktycznych eksperymentów, co przecież będzie w kontrze do tego, jak zakończyła się jego przygoda w Nicei. – Patrick Vieira był pierwszym naprawdę poważnym szkoleniowcem NYCFC. Nie bał się eksperymentować, ale przede wszystkim idealnie potrafił wyważyć proporcje pomiędzy doświadczonymi piłkarzami a młodzieżą z akademii i draftu. To on wrócił do gry systemem W-M i choć wydawało się to absurdalne, przynosiło efekty, szczególnie w meczach domowych. To była naprawdę fajna, zgrana ekipa. Wiadomo, że nie miał najlepszych kontaktów z Pirlo, ale to nie powinno dziwić. Ten grał tak fatalnie, że regularnie grzał ławę. Vieira stworzył też jasny podział na młodych oraz doświadczonych (Villa, Pirlo, Lampard, Iraola). Całkiem fajnie to funkcjonowało – przekonuje Przepiórka.
Do spełnienia bajkowej historii o amerykańskim śnie zabrakło więc tylko wyników z play-offów. Nie sprawiały one jednak, że posada Francuza wisiała na włosku. Nie, gdyby tylko sam Vieira chciał, pewnie pracowałby w Nowym Jorku przez kilka następnych sezonów.
Nowe oblicze
W Ameryce żyło mu się bardzo dobrze, wyrobił sobie markę, zamknął usta tym, którzy skazywali go na rychłe pożarcie. Nie można zatem dziwić się bitwie myśli, która miała miejsce w głowie Francuza, gdy zgłosiła się po niego Nicea.
Była legenda Arsenalu dostała szansę na powrót do Europy. W dodatku miał pracować w swojej ojczyźnie, pierwszy raz od 1995 roku. Ponad 20 lat trwał rozbrat początkującego trenera z Francją, której był przecież jednym z piłkarskich herosów. Ewentualny powrót zapowiadał się zatem na emocjonalny, ale przy okazji trudny. – Nie wiedziałem co zrobić. To była jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu, bo związałem się z Nowym Jorkiem i klubem. Moja rodzina również nie przyjęła tego dobrze w pierwszym momencie. Czujemy się dobrze w Ameryce – mówił Vieira.
11 czerwca 2018 roku klamka zapadła. Francuz dogadał się z Niceą, gdzie miał zastąpić Luciene’a Favre’a, przechwyconego przez Borussię Dortmund. – Zadecydowało podejście włodarzy. Większość umówiłaby się ze mną na rozmowę w Paryżu, tymczasem oni przyjechali po mnie do Ameryki. Byli zainteresowani, wiedziałem, że mnie chcą – przyznawał francuski trener.
Vieira nie był jednak jedyną kwestią, której Nicea chciała. Oni potrzebowali konkretnych wyników, żyjąc marzeniami z sezonu 2016/17, gdy klubowi udało się zająć trzecie miejsce z komfortową przewagą nad kolejnymi zespołami. Problem w tym, że szefowie zostawili młodemu szkoleniowcowi zespół rozbity. Klub w letnim okienku opuściło aż sześciu ważnych piłkarzy. W zamian Vieira otrzymał francuskich ligowców i młodych graczy z potencjałem, których reprezentował Youcef Atal.
Sytuacja nie była godna pozazdroszczenia, ale Francuz i tak osiągnął cokolwiek przyzwoity rezultat. Nice, które w owym czasie miało nie tylko problemy kadrowe, ale również znajdowało się w samym środku konfliktów i zmian właścicielskich, zdołało zakończyć sezon 2018/19 na siódmym miejscu. Jedno oczko wyżej niż Luciene Favre w poprzednich rozgrywkach. Trener przedstawił również szerszej publiczności wspomnianego Atala, który szybko przyciągnął uwagę mocniejszych marek.
Nagrodą dla Vieiry było przejęcie Nicei przez brytyjski koncern z branży petrochemicznej Ineos, znany ze sponsorowania najlepszej na świecie grupy kolarskiej. Spółka Jima Ratcliffe’a, zainteresowanego również kilkoma klubami Premier League, miała mocarstwowe plany.
Brytyjczyk był gotów zainwestować wielkie pieniądze, ale siłą rzeczy wymagał wówczas więcej, niż tylko miejsca w środku stawki Ligue 1. – Chcę, żeby Nice było klubem regularnie grającym w europejskich pucharach. Uczynimy Niceę taką właśnie drużyną – obiecywał Ratcliffe.
Vieira był pierwszym, który spróbował zrealizować to zadanie.
Otrzymał stosowną pomoc – na samym starcie uprzątnięto nieco szatnię. Klub opuściło wielu piłkarzy, ale kilku udało się również ściągnąć. Na Lazurowe Wybrzeże trafił między innymi Kasper Dolberg, pierwszy sygnał świadczący o tym, że Nicea chce budować coś większego.
Tylko Nicea nie mogła swoich wyników osiągać na już, wpasowanie nowych elementów do układanki trwa bowiem dłużej niż zdaje się nam to sugerować FIFA.
Pierwszy raz w swojej karierze Vieira musiał walczyć z kryzysem i pierwszy raz nie wytrzymał. W pierwszych szesnastu kolejkach Nicea przegrała dziewięć razy. Sytuację udało się opanować dopiero w okolicach grudnia, ale i tak na wierzch wychodziły problemy. Jednym z nich, co zaskakujące w wypadku tego trenera, stały się relacje z zawodnikami.
W przerwie absurdalnego meczu pucharowego z Le Mans (pięć bramek do przerwy, Nicea przegrywało 2:3), Vieira wparował do szatni. – Zagraliśmy okropną pierwszą połowę i to pod każdym względem. Gdybym mógł, zmieniłbym wszystkich was, poza tą trójką. Gówno mnie obchodzi wynik, ten mecz to tragedia – wrzeszczał Francuz w szatni. Pozytywnego efektu nie było – Nicea przegrała 2:3.
Mimo żenujących wyników w krajowych pucharach, włodarze nie spieszyli się ze zwolnieniem. Vieira dostał czas na wyciągnięcie klubu z dołka. Po fatalnym starcie sezonu, gdzie Nicea najczęściej schodziła na tarczy, odbudowała się na tyle, że w dwunastu kolejnych meczach przegrała tylko dwa razy. Sezon – przerwany z powodu koronawirusa – kończyła na piątym miejscu.
Wobec tak rozczarowującego początku, był to wynik więcej niż zadowalający.
Weryfikacja dla Vieiry nadeszła pod postacią europejskich pucharów. W pierwszym sezonie na Lazurowym Wybrzeżu zapewnił stabilizację w szalonych czasach. W kolejnym udało mu się awansować do europejskich pucharów, mimo że na początku nic na to nie wskazywało. Trzeci sezon był jednak sezonem sądów. Nic już nie mogło tłumaczyć ewentualnych potknięć.
Na nieszczęście Francuza, tych było całkiem sporo. Ba, było ich mnóstwo.
- 1:3 z Montpellier
- 1:3 z Dijon
- 0:0 z Bordeaux
- 2:6 z Bayerem Leverkusen
- 2:3 ze Slavią Praga
- 1:3 ze Slavią Praga
- 2:3 z Bayerem Leverkusen
Nicea już w grudniu wypisała się z Ligi Europy, a tego ambitni włodarze wytrzymać nie mogli. Vieira został zwolniony następnego dnia po drugiej porażce z niemieckim zespołem. Co więcej, zostawił klub na odległym, 11. miejscu w tabeli Ligue 1.
Pojawiło się wówczas mnóstwo zarzutów, co do taktyki, a raczej jej braku. Przypomniano między innymi mętną wypowiedź Francuza, w której opowiadał on o swoim pomyśle na piłkę. – Będę starał się wdrożyć filozofię z duża liczbą pojedynków, z graniem do przodu, a jednocześnie zachowaniem zwartego bloku obronnego. Podejmowanie ryzyka, by zdobyć bramkę, to coś, na co jestem gotowy. Moim zdaniem nie ma jednego systemu, który jest lepszy niż pozostałe. Wspaniali szkoleniowcy jak Mourinho, Wenger, Guardiola mają swoje, odmienne podejście, a każdy osiągał znakomite sukcesy.
Ta niejasność stała się podsumowaniem kadencji Vieiry we Francji. Z jednej strony osiągał on naprawdę niezłe wyniki w lidze, z drugiej kompletnie zawiódł, jeśli idzie o puchary. Ponadto, pierwszy raz w karierze, pojawiły się problemy z zawodnikami, którzy otwarcie krytykowali jego podejście i taktyczne. Wylan Cyprien wypalił: – Nie wiemy, co chcemy grać. Szukamy po omacku.
Wreszcie, a może przede wszystkim, Vieira zawiódł jako trener rozwijający młodych zawodników. Wychodziło mu to w Manchesterze City, wychodziło w MLS, ale jego kadencja we Francji jest pod tym względem dużym rozczarowaniem. Malanga Sarr, największy talent Nicei, nie chciał przedłużyć kontraktu, na co wpływ miało notoryczne zmienianie pozycji. Ostatecznie obrońca został graczem Chelsea, która ściągnęła go za darmo.
4 grudnia 2020 roku mało kto wierzył, że drogi tej dwójki przetną się w Premier League tak prędko.
Czy Patrick Vieira rozkocha Crystal Palace?
Kwestia Vieiry-trenera jest problematyczna. Z jednej strony bardzo dobrze wspominają go w Manchesterze City, gdzie faktycznie miał swój wkład w budowę superklubu. Nic złego na jego temat nie usłyszycie też w Nowym Jorku, ani całej MLS. Jeśli tylko jest jakiś wakat na stanowisko trenera, nazwisko Francuza jako pierwsze pojawia się w mediach.
Jednocześnie nie można lekceważyć jego przygody z Niceą, która jawi się jako niewykorzystana szansa. Gdyby Vieira dalej prowadził ten klub, kosztem Galtiera, jego marka pewnie byłaby silniejsza niż jest obecnie. Nadal jednak były kapitan Arsenalu nie ma na co narzekać. Pracuje w końcu w Premier League, do której trafił po sześciu latach od pierwszych pogłosek łączących go z Newcastle United.
I z ręką na sercu trzeba przyznać, że nie wiedzie mu się w Anglii źle. Wiele osób bało się powtórki z De Boera, tymczasem Vieira regularnie wysyła sygnały, że jego pozycja na rynku nie jest przypadkowa. Crystal Palace ma za sobą imponujące zwycięstwo nad Tottenhamem, remisy z Leicester City, Brighton czy Arsenalem. Chociaż dla niektórych nie brzmią to jak najbardziej ekskluzywne wyniki, to w Londynie nie mają na co narzekać. Ich klub prowadzi człowiek w pełni oddany, pełen pasji. Tego Vieirze nikt nie zabierze.
Najlepiej pokazało to spotkanie przeciwko The Gunners. Orły wypuściły trzy punkty w samej końcówce, będąc od Arsenalu zespołem lepszym przez niemal całe spotkanie. Francuz padł wówczas na kolana, nie mogąc uwierzyć, że tak cenne zwycięstwo umknęło jego podopiecznym. Z pewnością jednak Vieira dostanie szansę na rewanż.
Crystal Palace wreszcie nie boi się ofensywnego, często ryzykownego futbolu. Mając Vieirę za linią boczną istnieje spora nadzieja na to, że skład złożony z Conora Gallaghera, Wilfreda Zahy, Michaela Olise’a, Odsonne’a Edouarda czy Marca Guehiego będzie w końcu grał na miarę swojego potencjału. Że wreszcie będzie dawał Premier League coś więcej, niż po prostu nazwę klubu gdzieś w dolnych rejonach tabeli.
Czytaj także:
- Czy to dobry moment na zwolnienie Solskjaera?
- Większość zawodników źle wyrzuca piłkę. Widzę, jak to zmienić, mam tylko ja
Fot.Newspix