Reklama

Opowieść o dwóch miastach. Jak los plącze historie Newcastle United i Derby County

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

11 października 2021, 13:44 • 9 min czytania 5 komentarzy

Chociaż w poprzednim sezonie Championship Derby County zdołało utrzymać się w lidze, nie mogło być pewne swojej przyszłości. Fatalna sytuacja finansowa klubu zwiastowała, że może on, mimo wszystko, wylądować w League One. Był to efekt wieloletniego konfliktu między właścicielem Derby County a English Football League (EFL). 

Opowieść o dwóch miastach. Jak los plącze historie Newcastle United i Derby County

Mel Morris przejął The Rams w 2014 i zapowiadał świetlaną przyszłość. Chciał stworzyć drużynę, która nie tylko awansuje do Premier League, ale też będzie w stanie konsekwentnie pozostawać w elicie. Miał ku temu solidne podłoże, bowiem na kilka chwil przed przejęciem Derby County grało w finale baraży do angielskiej ekstraklasy. Starcie przegrało, ale samo dotarcie do tego etapu mogło wskazywać, że w klubie nie dzieje się źle.

Morris błyskawicznie zaczął zamieniać swoje słowa w czyny, inwestował jak szalony. Z własnej kieszeni wydał ponad 200 milionów funtów. Pociągnęło to za sobą jednak niewielkie skutki, przynajmniej w sensie pozytywnym. Za kadencji angielskiego biznesmena Derby County ani razu nie zagrało w Premier League, rozbijając się co najwyżej na etapie finału play-offów.

  • 2014/15 – 8. miejsce
  • 2015/16 – 5. miejsce, półfinał baraży
  • 2016/17 – 9. miejsce
  • 2017/18 – 6. miejsce, półfinał baraży
  • 2018/19 – 6. miejsce, finał baraży
  • 2019/20 – 10. miejsce
  • 2020/21 – 21. miejsce

Awansu nie było, były natomiast gigantyczne wzrosty wynagrodzeń. Te, w stosunku do lat przed rządami Mela Morrisa, urosły o 134%. Jeszcze mocniej skoczyła kwota wykładana na transfery – 364%. Jak się okazało, miało to druzgocący wpływ na sytuację finansową klubu.

Nowy właściciel nie tylko nie spełnił swoich obietnic, nie tylko nie odniósł nawet pyrrusowego zwycięstwa. On koniec końców poległ na wszystkich frontach, prowadząc Derby County na skraj bankructwa.

Reklama

Mel Morris i Derby County – miłość, która zabija

  W 2018 roku Derby County groziło złamanie wewnątrz ligowego Financial Fair Play. Zasady są bardzo proste – kluby Championship nie mogą przekroczyć straty wynoszącej 39 milionów funtów za okres trzech sezonów. Nie trudno się domyślić, że bezwzględne parcie Morrisa do przodu pchnęło klub właśnie w takim kierunku.

Przez lata The Rams żyli ponad stan. Od 2014 roku zatrudniono dziesięciu szkoleniowców, w tym ośmiu na pełnym kontrakcie. Właściciel szalał również na rynku transferowym. Aż osiem z dziesięciu największych transferów w historii Derby County (w tym Krystian Bielik), to zawodnicy ściągnięci za ery Morrisa, a przecież drzewiej klub ten grał Premier League.

  W obawie przed reakcją EFL na ewidentne kłopoty Derby County, właściciel i jego ludzie zaczęli szukać luki prawnej, która mogłaby jakoś uratować ich przed karą za złamanie FPP. Okazało się, że jedynym wyjściem z sytuacji jest sprzedanie Pride Park w ręce firmy, którą… zarządza Mel Morris. Takie obchodzenie przepisów nie spodobało się Lidze, ale ostatecznie miała ona związane ręce. Przynajmniej w tym wypadku, bo właściciela Derby County i tak udało się pogrążyć.

Morris polecił bowiem, by to jego przedstawiciele dokonywali szacunków potencjalnej wartości piłkarzy. To, jak przekonuje Krzysztof Bielecki z portalu Angielskie Espresso, nie jest ani stała, ani uczciwa praktyka. – Osoby odpowiedzialne za sprawozdanie finansowe same zajęły się sprawą amortyzacji transferów piłkarzy. Zwykle oblicza się to w sposób liniowy, tymczasem Derby posłużyło się modelem szacowania wartości, co pozwoliło im na dowolne oszacowanie wartości piłkarzy w trakcie trwania ich kontraktu. Dzięki temu mogli wedle własnego uznania przedstawić to w sprawozdaniu finansowym – powiedział w podcastcie Szósta Liga Europy.  

Na to władze English Football League nie mogły już pozwolić. Rozpoczął się wieloletni spór między Morrisem a Ligą, który doprowadził do odjęcia bagatela dwunastu punktów w bieżącym sezonie ligowym. To sprowadziło Derby County na samo dno tabeli Championship. Tak drakońskiej kary można było jednak uniknąć.

Reklama

  Nie chodzi nawet o bardziej rozsądne zachowanie ze strony Morrisa, ale o jego dwie decyzje, które miały bezpośredni wpływ na wielkość redukcji punktów. Liga zaproponowała bowiem, by na The Rams nałożyć szereg mniejszych kar:

  • 100 tysięcy funtów grzywny
  • minus 9 punktów (3 w zawieszeniu)
  • ściśle wyznaczony plan biznesowy, którego klub musiałby się trzymać

Morris propozycję tę odrzucił. Nie chciał bawić się w półśrodki, nie chciał w ogóle bawić się w Derby County. Po siedmiu latach i setkach milionów funtów wyrzuconych w błoto, postanowił wycofać się z biznesu. Najlepszym dowodem na jego postawę był fakt, że to on sam wprowadził do klubu zarząd administracyjny, nie czekając na wyrok sądu, jak to zwykle ma miejsce w takich wypadkach.

Kłopoty nie kończyły się jednak jedynie na odjęciu dwunastu punktów. Wayne Rooney, trener The Rams, musiał pogodzić się z tym, że przed bieżącym sezonem nie może dokonywać żadnych transferów. Pozostało mu jedynie uzupełnianie szeregów graczami bez kontraktów takimi jak 39-letni Phil Jagielka.

Mel Morris zupełnie skapitulował, a Derby County zarządzają ludzie, którzy mają zrealizować jedno z trzech zadań. Albo sprzedadzą klub, albo spłacą jego długi albo… doprowadzą do likwidacji przedsiębiorstwa.

Dlaczego Mike Ashley to zmora…

Uniknięcie ostatniego z rozwiązań nie powinno być szczególnie trudne, mówimy mimo wszystko o dużej marce. Problem stanowi jednak to, że nieciekawa sytuacja finansowa klubu sprowadza do niego głównie osoby, które mają nie najlepszą opinię na Wyspach. Jedną z nich jest Mike Ashley, były już właściciel Newcastle United.

Anglik zarządzał The Magpies przez czternaście lat. W tym czasie klub… po prostu był. Przez ponad dekadę nie udało się jakkolwiek rozwinąć tego piłkarskiego przedsiębiorstwa. Newcastle, które otwarcie wzdychało do czasów Alana Shearera, musiało w rzeczonym okresie pogodzić się z dwoma spadkami do Championship. Jasne, zaliczyli jeden nieprawdopodobny sezon, gdy Alan Pardew uczynił ich piątą siłą w Anglii, ale przypominało to wypadek przy pracy, a nie tendencję.

Na potwierdzenie tych słów Newcastle United konsekwentnie angażowało się w walkę o utrzymanie, a sezon kończyło na miejscu w środku tabeli. Ot, egzystencja. Żadnych większych uniesień w czym pomaga styl gry, który preferuje Steve Bruce.

Jednak lista powodów, przez które fani The Magpies nienawidzą Mike’a Ashleya jest znacznie dłuższa. I nie zawsze chodziło w niej o sportowe względy:

  • zwolnienie Chrisa Hughtona przy pierwszej sposobności. Anglik pomógł klubowi w powrocie do elity, zaliczył również najlepszy start w historii klubu
  • konflikt z Alanem Shearerem – Ashley najpierw okłamał legendę klubu w sprawie pozostania na stanowisku szkoleniowca, następnie przemianował klubowy bar (Alan Shearer Bar), a na koniec sprzeciwiał się postawieniu Anglikowi pomnika przed St. James Park
  • pożegnanie Rafy Beniteza – w Hiszpanie upatrywano szansy na lepsze jutro, wywalczył awans do Premier League, nie przedłużono z nim umowy
  • podpisanie ośmioletniej umowy z Alanem Pardew. Kontrakt oficjalnie wygasł rok temu
  • zezwolenie bukmacherowi Fun88 na sponsorowanie drużyny dziecięcej
  • (chwilowa) zmiana nazwy stadionu na The Sports Direct Arena
  • doprowadzenie Kevina Keegana do fatalnej sytuacji zdrowotnej – Anglik przejął klub, ale z powodu traktowania przez Ashleya i Dennisa Wise’a (dyr. sportowy), musiał przejść kosztowne leczenie

Takich kamyczków do ogródka można wrzucić jeszcze więcej, ale i tak ich łączna waga nie przebije prawdziwego głazu narzutowego. Są bowiem sprawy, których kibice Newcastle United nigdy byłemu właścicielowi nie wybaczą.

Sprawa Jonasa Gutierreza

W 2014 roku Jonas Gutierrez ujawnił, że jest chory na raka jąder i pozostała mu ostatnia dawka chemioterapii. Z bólem zmagał się od roku, gdy dostrzegł niepokonujące zmiany po zderzeniu w meczu z Arsenalem. Oddał się leczeniu, dość szybko opuścił szpital, ale klub zaczął wysyłać mu jasne sygnały, że nie jest potrzebny. Argentyńczyka wysłano na wypożyczenie do Norwich City. Sądzono bowiem, że nie wróci na swój dawny poziom.

Niedługo później Gutierrez przeszedł kolejną operację i nadchodzącą po niej rekonwalescencję. Udało mu się ostatecznie zagrać jeszcze w barwach Newcastle United, wychodząc na boisko przeciwko Manchesterowi United czy Liverpoolowi. Kibice regularnie okazywali w tym czasie wsparcie swojemu piłkarzowi, czego nie można powiedzieć o zarządzie, bo ten, jak zeznawał sam Argentyńczyk, ani razu się z nim nie skontaktował.

Czarę goryczy przelało jednak rozwiązanie umowy z pomocnikiem. Gutierrez dowiedział się o tym z podsłuchanej rozmowy telefonicznej, nikt bowiem nie wezwał go, by przedstawić sprawę osobiście. Co więcej, na jaw wyszło, że Pardew i Ashley spiskowali przeciwko piłkarzowi. Gutierreza celowo pomijano w selekcji meczowej, by na koniec sezonu nie musieć wypłacać mu bonusu za utrzymanie w Premier League.

Obaj zasłaniali się tym, że Argentyńczyk grał zbyt słabo i wynikało to wyłącznie ze względów sportowych. Fakt, że to właśnie Gutierrez najpierw zaliczył asystę, a następnie strzelił gola, który oficjalnie przypieczętował utrzymanie Newcastle United w sezonie 2014/15, zupełnie pominięto.

Argentyńczyk w sądzie wywalczył 2 miliony funtów odszkodowania, ale jego historia pozostaje jedną z najsmutniejszych w nowej historii klubu.

Wszystko to pozwala zrozumieć, dlaczego kibice Newcastle United tak mocno cieszą się na nowe rozdanie. Nawet jeśli wywołuje ono mnóstwo kontrowersji i stawia więcej znaków zapytania, niż daje odpowiedzi, to na pewno oznacza jedno – brak Mike’a Ashleya.

…ale i światełko w tunelu

Z tych samych względów na Anglika psioczą fani Derby County. Informacje, które opublikował Daily Mirror, jasno wskazują na zainteresowanie ze strony Ashelya. Punktów zaczepienia jest kilka, ale na uwagę najbardziej zasługuje sąsiedztwo Pride Park oraz siedziby Sports Direct, czyli królestwa byłego właściciela Newcastle United.

Oczywistym jest również, że Ashley szuka nowego miejsca, by jego marka była widoczna na dużej sportowej arenie. St. James Park dawało taką możliwość, Pride Park również. Targetowanie jest w biznesie bardzo ważne, a Ashley zna się na tym jak mało kto. W końcu przez czternaście lat niemal zupełnie nie dokładał do interesu Newcastle United. Co więcej, sam regularnie notował przychody.

Jakkolwiek Ashley jest człowiekiem o wątpliwym sumieniu, ma sporo za uszami, to biznesmenem jest naprawdę wprawnym. To sprawia, że jego kandydatura na właściciela Derby County nie jest aż tak absurdalna i wcale nie musi oznaczać pogorszenia się sytuacji The Rams. W końcu Anglik jest w stanie zrobić wszystko, by nie być na czymś stratnym. To zaś oznacza wyciągnięcie klubu z długów.

Przykładem Newcastle United, które udało mu się sprzedać bez żadnego zadłużenia. Ashley zarobił na tym ruchu jakieś 300 milionów funtów.

Trudno do niego pałać sympatią, ale Derby County może wcale jej nie potrzebować. Klubowi grozi katastrofa, musi zostać komuś sprzedany, by jakoś wyjść na prostą. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, następny sezon prawdopodobnie zacznie w League One. Znalezienie lepszego inwestora niż Mike Ashley może być misją nie do wykonania.

Wystarczy spojrzeć na inne nazwiska, które oscylują dookoła Derby County. Sporo mówiono o tym, że że nowym właścicielem The Rams mógłby zostać Sheikh Khaled, czyli rodzina Sheikha Mansoura, znanego z Manchesteru City. Temat jednak upadł przed rokiem i najczęściej wymienia się osoby bezpośrednio związane z angielskim klimatem.

Chodzi między innymi o Marcusa Evansa, grabarza Ipswich Town. To biznesmen o zszarganej reputacji, który sprowadził Ipswich Town do League One pierwszy raz od 1957 roku. Co więcej, pojawiają się wątpliwości kwestii prawnej, bowiem, jak pisze Bielecki: – Drużynę przejęła grupa Gamechanger 20, której 5% udziałów posiada właśnie Evans. Nie ma co prawda żadnego wpływu na funkcjonowanie zespołu, ale w świetle przepisów ligi może się to okazać konfliktem interesów.

Owszem, Mike Ashley jest zły, ale może nie w tym kontekście, o którym myślą osoby związane z Derby County. The Rams potrzebują nowego rozdania jak tlenu, a zbliżająca się zima może być kluczowa. By jakoś zluzować ogromne zadłużenie, trzeba będzie zdecydować się na transfery wychodzące. To dla Polaków z pierwszej drużyny – Krystiana Bielika i Kamila Jóźwiaka – szansa na to, by wyrwać się z piekiełka, którym stało się Pride Park.

Czytaj także:

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

5 komentarzy

Loading...