Czy Warta Poznań może spaść z ligi? Oczywiście, że może, bo nie da się przenieść „nadprogramowych” punktów zdobytych w poprzednim sezonie na konto z bieżących rozgrywek. A w tych tegorocznych beniaminek ma ogromne ciężary. Próbował budować Piotr Tworek pozytywny przekaz po meczu z Zagłębiem Lubin, w którym jego drużyna stworzyła sobie mnóstwo sytuacji, ale trafiła na mur w postaci kapitalnego Hładuna, ale po dzisiejszym spotkaniu z Rakowem trudno znaleźć powód, by wyżej podnieść głowę.
A przecież w poprzednim sezonie nawet Rakowowi, wicemistrzowi Polski, Warta potrafiła napsuć krwi. Jesienią wygrał on dopiero po rzucie karnym, który podyktowany został w 90. minucie po głupim faulu Mateusza Spychały. Wiosną było już 2-0, ale przecież to nie był łatwy mecz, bo przed przerwą jedenastek nie wykorzystali Mateusz Kupczak i Mateusz Kuzimski, a wynik ustanowił samobójczym strzałem Jakub Kiełb.
Dzisiaj trudno było uwierzyć, że to ta sama drużyna, bo Raków po prostu wyszedł na plac i wziął, co swoje. Jeśli możemy powiedzieć, że coś się w tym meczu Warcie udało, no to w miarę, jeśli chodzi o samą grę, udało się poskromić Iviego Lopeza. Ale tu… też nie do końca, bowiem:
a) strzelali inni,
b) gwiazdor z Hiszpanii dołożył swoje po stałych fragmentach gry i ostatecznie znów zasłużył na pochwały.
O tym, jak groźny jest Raków ze stojącej piłki, przekonało się już wiele klubów (na czele z Legią Warszawa), a Warta Poznań nie znalazła na to sposobu. Wręcz przeciwnie – pozwoliła ekipie Marka Papszuna na jedno z ciekawszych rozegrań rzutu rożnego, które widzieliśmy w tym sezonie. A może i nawet w ostatnich latach, jeśli skupimy się tylko na tych, w których wszystko zagrało. Składniki:
- podcinka w punkt, za pierwszego obrońcę, od Iviego Lopeza,
- wbiegnięcie w całkowicie wolną strefę przez Tudora i błyskawiczne przedłużenie lotu piłki,
- wygrany pojedynek główkowy i w konsekwencji gol Rundicia.
Naprawdę klasowa akcja. Przy drugiej bramce ze stałego fragmentu gry było już mniej kombinowania, bo Lopez po prostu wrzucił piłkę na głowę Niewulisa, a ten uciekł Kielibie i trafił pomiędzy nogami Lisa, ale warto to odnotować. Padła też bramka z gry, gdy długie zagranie Rundicia wykończył Gutkovkis, a rysowanie linii potwierdziło, że Łotysz nie był na spalonym. Więcej goli dla Rakowa nie padło głównie przez to, że piłkarze Warty – jak już wspomnieliśmy – skupiali się na wyłączaniu Iviego, a gdy już im lider gospodarzy uciekał, to albo był na spalonym (słusznie nieuznany gol), albo Lis szczęśliwie obronił. Z wolnych lepiej dziś wrzucał, niż strzelał.
A gole dla Warty nie padły głównie dlatego, że nie bardzo były ku temu okazje. Piotr Tworek zdecydował się dziś na ustawienie z trójką środkowych obrońców, co nie do końca poprawiło defensywę (dać się zaskoczyć np. po wspomnianym długim podaniu to swego rodzaju sztuka), ale nie okazało się też uzdrowieniem ofensywy. Kilka razy pokazali się wahadłowi – Grzesik oddał jedyny celny strzał, Matuszewski pocelował blisko okienka – ale i oni całościowo nie zaliczyli udanych występów.
Łącznie to już siódmy mecz Warty bez zwycięstwa w lidze, udało się w tym czasie uzbierać skromne dwa punkty. A przecież do tego dochodzi kompromitujące odpadnięcie z Pucharu Polski z Olimpią Grudziądz. W następnej kolejce mecz z Cracovią, która dawno nie przegrała i trudno nie odnieść wrażenia, że największym sprzymierzeńcem Warty jest przed nim tzw. ekstraklasowa logika, która lubi postawić wszystko na głowie.
Fot.Newspix