Robert Kubica zanotował kolejny “powrót” na tory Formuły 1. Tym razem jednak miał do dyspozycji bolid, w którym – jak to sam określił – po raz pierwszy od 2010 roku naprawdę mógł się pościgać. Co z tego wyszło? Polak, który wskoczył na miejsce wykluczonego przez COVID-19 Kimiego Raikkonena, podstawowego kierowcy Alfa Romeo Racing ORLEN, zakończył niedzielną rywalizację na 15. miejscu. Czyli awansował o jedno oczko wyżej w porównaniu do kwalifikacji. Z triumfu w Grand Prix Holandii mógł cieszyć się za to Max Verstappen.
Ostatni, przedostatni?
Niedziela miała być wyjątkowym dniem dla polskich fanów motosportu. Oto Roberta Kubicę czekała kolejna szansa, aby stanąć do rywalizacji w najsłynniejszej serii wyścigowej świata. Powiedzielibyśmy: być może ostatnia szansa, gdyby nie to, że Polak zapewne zastąpi – wykluczonego przez koronawirusa – Kimiego Raikkonena również za tydzień.
Jak to wyglądało w kwalifikacjach? Na tyle dobrze, na ile mogło. Polak, któremu po prostu – w porównaniu do rywali – brakuje czasu za kierownicą, zakończył je na 18. miejscu. Wolniejsi byli reprezentanci Haasa – Mick Schumacher oraz Nikita Mazepin. Potem okazało się jednak, że za Kubicę spadną też Sergio Perez i Nicholas Latifi, którzy otrzymali kary od organizatorów.
Interesująca była oczywiście również rywalizacja na szczycie. Max Verstappen okazał się najlepszy w kwalifikacjach, ale Lewisowi Hamiltonowi zabrakło do niego zaledwie… 0.038 sekundy. To zwiastowało niemałe emocje w niedzielę, szczególnie pamiętając o tym, jak wymagający jest tor w Zandvoort. I jak głośno powinno być wokół niego.
Kontrola, dominacja i tysięczne okrążenie
Po stronie Holendra stało bowiem nie tylko pole position, ale też wsparcie miejscowych kibiców. Jednak rzecz jasna i tak kluczowy miał być start wyścigu. Ten wyszedł Verstappenowi świetnie. Szybko zbudował mały zapas nad największym rywalem. Do żadnych zmian w czołówce zresztą nie doszło – Hamilton zachował drugie miejsce, a Valtteri Bottas trzecie.
Z perspektywy Kubicy też nie działo się wiele. Jedynym kierowcą, który po pierwszych okrążeniach mógł pluć sobie w brodę, był Antonio Giovinazzi. Ten szybko spadł z 7. pozycji na 10. Niedługo potem Verstappen zaliczył swoje tysięczne okrążenie w karierze, które przejechał jako lider. A przypomnijmy – ten gość ma wciąż zaledwie 23 lata.
Spokojny początek wyścigu przerwał dopiero manewr taktyczny Mercedesa. Bottas zwlekał z pit-stopem, jadąc cały czas na tych samych oponach. Jego celem było spowolnienie Maxa (który już wcześniej zjechał do boksów), jak najdłuższe przetrzymanie go na drugiej pozycji. Faworyt gospodarzy jednak sprawnie poradził sobie z Finem i zebrał gratulacje od swojego teamu. Choć fakt faktem jego przewaga nad Hamiltonem zmalała do mniej niż sekundy.
Co działo się dalej? Brytyjczyk sporo narzekał. Mówił choćby o martwych oponach, po to, żeby po chwili wykręcić na nich najszybsze okrążenie. Kubica tymczasem wymienił swoje dopiero po połowie wyścigu. Z tego też powodu chwilowo znajdował się nawet na 13. pozycji. Ale generalnie – przez większość rywalizacji trzymał się tej, na której ją rozpoczął, aż wreszcie spadł na 17.
Polak jednak nie powiedział ostatniego słowa. W końcu awansował miejsce wyżej, a na ostatnim okrążeniu niespodziewanie wyprzedził Nicolasa Lafitiego. Dzięki czemu zakończył niedzielną rywalizację jako 15. kierowca w stawce. Na czele wyścigu nie działo się już tymczasem wiele. Verstappen był dla rywali po prostu za dobry, za szybki, co – o dziwo – już po przejechaniu linii mety przyznał sam Hamilton. Po czym zapowiedział, że dopadnie młodszego rywala za tydzień.
Euforia i zmiana lidera
Fakty są jednak takie, że po dzisiejszym zwycięstwie Verstappen powrócił na pierwsze miejsce w klasyfikacji kierowców tego sezonu. Absolutnie zasłużenie, bo zaprezentował się dzisiaj kapitalnie. I przyniósł sporo radości holenderskim kibicom, którzy wypełnili trybuny wokół toru. Po finiszu wybuchła euforia. Było głośno, chaotycznie i – oczywiście – pomarańczowo. Czego można było się spodziewać, bo przypomnijmy – Grand Prix Holandii wróciło do kalendarza Formuły 1 po… trzydziestu sześciu latach.
W cieniu rywalizacji Verstappena z Hamiltonem Robert Kubica zrobił dzisiaj swoje. Nie popełniał błędów, w pełni wykorzystywał możliwości bolidu, który w niczym nie przypominał pojazdu, z jakim zmagał się w 2019 roku. Zresztą jak już przy Williamsie jesteśmy – Polak wyprzedził dzisiaj obu kierowców tego zespołu. Było naprawdę nieźle, a to przecież nie koniec. Bo jak wspomnieliśmy – jest spora szansa, że naszego kierowcę zobaczymy w akcji również w następny weekend.
Fot. Newspix.pl