Legia Warszawa osłodziła nam odpadnięcie Rakowa z Gentem i – co tu dużo gadać – sprawiła niespodziankę, awansując do fazy grupowej Ligi Europy kosztem Slavii Praga. Po pierwszym meczu można było mówić o pięknych golach i dobrym wyniku, ale w samej grze Czesi jednak sprawiali dużo lepsze wrażenie. Dziś udało się te różnice zniwelować, choć oczywiście kilka razy potrzebny był do tego uśmiech losu.
Legia Warszawa – Slavia Praga: Problemy mimo przewagi liczebnej
Spotkanie zaczęło się od trzęsienia ziemi, bo już w 3. minucie z boiska wyleciał Tomas Holes. Skręcało od samych powtórek jego ataku na nogę Andre Martinsa. Współkomentujący Kazimierz Węgrzyn szukał dziury w całym, nie uważał czerwonej kartki za właściwą decyzję sędziego, ale przynajmniej po przerwie ochłonął i samokrytycznie przyznał, że się wtedy skompromitował. Doceniamy.
Trudniej było z początkowym docenieniem Legii, bo ta może się w pierwszej połowie nie kompromitowała, ale jednak wyglądało to trochę jak typowe walenie głową w mur ekstraklasowego pucharowicza. Szybkie osiągnięcie przewagi liczebnej sprawiało, że presja wzrosła, że ewentualne odpadnięcie „po walce” raczej nie wystarczyłoby do uniknięcia mocniejszej krytyki. Zawodnicy Wojskowych sprawiali wręcz wrażenie zaskoczonych i nieprzygotowanych na taki obrót wydarzeń. W efekcie, mimo gry 11 na 10, nie było widać, że komuś brakuje jednego zawodnika. Legia czasami potrafiła poklepać na bokach, nie można powiedzieć, że nie miała żadnego pomysłu, ale jeśli najgroźniejszy był strzał Jędrzejczyka zza pola karnego, mówi to wiele.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
A Slavia, mimo wykluczenia Holesa, wcale nie zamierzała grać na remis. Jak tylko mogła, kontrowała i gdyby nie Artur Boruc, pisalibyśmy teraz w zupełnie innym tonie. Bramkarz mistrzów Polski nawiązał do swoich najlepszych lat i dwukrotnie bronił sytuacje sam na sam ze Stanislavem Teclem, robiąc firmowe „pajacyki”. Na początku drugiej odsłony, gdy już Slavia prowadziła po kapitalnym uderzeniu nabiegającego do wybitej piłki Ubonga Ekpaia, Boruc tak naprawdę uratował Legii mecz i sprawił, że później bohaterem mógł zostać Mahir Emreli. Gdyby Czesi podwyższyli na 2:0 po fatalnym błędzie Mateusza Hołowni, raczej byłoby pozamiatane.
Legia Warszawa – Slavia Praga: Emreli dał awans
A tak Legia pomału zaczynała się rozkręcać, jakby wreszcie puściły w niej niepotrzebne hamulce i obawa przed porażką. Emreli chyba ostatecznie rozwiał wątpliwości co do tego, że jest kandydatem na kozaka i znakomite wejście do drużyny nie było dziełem przypadku. W Pradze trafił raz, dziś dwukrotnie. Najpierw efektownym „szczupakiem” wykończył dośrodkowanie Rafy Lopesa, a następnie musnął piłkę głową po wrzutce Mladenovicia. Ondrej Kolar w obu przypadkach nawet nie pisnął. W międzyczasie popisał się jednak refleksem po próbie wbiegającego w pole karne Lopesa, którego świetnym podaniem obsłużył Bartosz Slisz. Kto wie, czy były pomocnik Zagłębia Lubin nie rozegrał właśnie najlepszego meczu w barwach Legii.
Slisz zaliczył dogranie, którego nadal nie doczekaliśmy się od Josue. Portugalski pomocnik ciągle ma widoczną nadwagę, co już na wstępie irytuje. Brakuje też konkretów w jego poczynaniach i chwilami większego zaangażowania w defensywę. Co zamierzał zrobić przy golu Slavii, gdy wykonał próbę blokowania strzału rywala, będąc od niego zdecydowanie za daleko, wie tylko on sam.
Ale okej, nie narzekajmy za wiele, skoro koniec końców „Wojskowi” już tego nie wypuścili i poza kilkoma ostatnimi minutami unikali nerwówki. Wtedy Slavia postawiła wszystko na jedną kartę i gdyby Olayinka lepiej dostawił nogę z paru metrów, zapewne trwałaby jeszcze dogrywka.
Jak więc widać, szczęścia Legii nie brakowało, ale potrafiła mu ona pomóc. A pamiętać trzeba, że problemy kadrowe ciągle jej nie omijają. Doszedł zresztą kolejny problem, bo Andre Martins po tym brutalnym faulu Holesa musiał zejść po dwudziestu pięciu minutach.
Stołecznej ekipie należą się brawa, bo wreszcie po paru chudych latach zrobiła coś ponad program i zafundowała widowisko, które nawet po dłuższym czasie będzie można wspominać. Dzięki temu zwycięstwu czeka nas pucharowa jesień w bardziej ekskluzywnym wydaniu, a nie w wersji minimum, jaką byłoby wylądowanie w fazie grupowej Ligi Konferencji. A w związku z jej powstaniem, znalezienie się w grupie Ligi Europy znaczy więcej niż wcześniej, jest większym prestiżem. Tym bardziej cieszy, że – mimo tylu turbulencji po drodze – się udało. Brawo!
Legia Warszawa – Slavia Praga 2:1 (0:1)
0:1 – Ekpai 45′
1:1 – Emreli 59′
2:1 – Emreli 70′
Fot. FotoPyK