Przyklejono ci łatkę wyznawcy antyfutbolu, która cię ewidentnie wkurza. Mija trzydziesta sekunda meczu otwierającego sezon w nowym klubie. Widzisz, jak twój zawodnik wykonuje brutalny wślizg na wysokości kolan rywala. Wiesz, że sędzia za moment wyciągnie czerwony kartonik. Witaj w świecie Jose Bordalasa.
Valencia w obecnym kształcie aspiruje do miana klubu-pułapki. Nazwa przyciąga uwagę, generuje emocje, ale będąc trenerem Valencii, należy się liczyć się z tym, że właściciel klubu – pan Lim zwolnił już ośmiu twoich poprzedników. Trzeba lubić wyzwania, być zawziętym i mieć twardy tyłek, by znając reguły gry, ustalone przez biznesowego magnata, postawić parafkę we wskazanym przez niego miejscu.
Jose Bordalas i walka z łatkami
Prowadzenia Valencii podjął się Jose Bordalas. Człowiek o niezwykle silnym charakterze, który wycisnął z Getafe maksimum. Kto, w momencie zakontraktowania Bordalasa w Getafe, spodziewał się, że za kilka lat skromny klub z okolic Madrytu wyeliminuje w pucharach Ajax, który sezon wcześniej z powodzeniem rywalizował w Lidze Mistrzów?
Zanim Bordalas trafił do Getafe, przylgnęła do niego pejoratywna łatka drugoligowego trenera, która skutkowała zwolnieniem z Deportivo Alaves tuż po wywalczeniu awansu do Primera Division. To musiało być bolesne doświadczenie, które jednak dało bardzo dużo przyszłemu trenerowi Valencii. Chwilę po opuszczeniu Alaves podjął się trudnej misji pracy w Getafe, które w pierwszym sezonie pracy dźwignął ze strefy spadkowej Segunda Division, a w kolejnych latach przedarł się do elity.
- 2016/17 – 3. miejsce w drugiej lidze i awans po play-offach do LaLigi,
- 2017/18 – 8. miejsce w LaLidze,
- 2018/19 – 5. miejsce w LaLidze,
- 2019/20 – 8. miejsce w LaLidze i ⅛ finału LE,
- 2020/21 – 15. miejsce
Tym samym w Getafe zerwał z pierwszą łatką, na dobre stając się czołowym trenerem w Hiszpanii.
Jednak w pewnym momencie, między innymi ze względu na brak wzmocnień, doszedł ze swoimi piłkarzami do ściany. Zespół, który wcześniej osiągał wyniki ponad stan, wpadł w rutynę, która zaczęła im doskwierać. Nadszedł moment, by godnie się pożegnać. Rozwiązano umowę za porozumieniem stron.
Złożyło się jednak tak, że na Colliseum Alfonso Pérez Bordalas zyskał drugą łatkę. Trenera jednowymiarowego, wyznawcę antyfutbolu. Hiszpan doskonale wiedział, że jego piłkarze nie byli w stanie konstruować koronkowych akcji. Z tego względu decydował się na proste środki. Getafe miało wyjść na boisko, uprzykrzyć życie drużynie przeciwnej i podnieść z murawy punkty. I tak 38 razy w sezonie. Wszystko na żyle. Od meczu do meczu, aż do przekroczenia magicznej granicy 40 punktów, która w Hiszpanii jest uważana za gwarancję utrzymania.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Człowiek pełen paradoksów
Paradoksalnie zatem Bordalas uważa się za miłośnika cruyfizmu, który wciąż nie otrzymał odpowiednich narzędzi. Jego trenerskie plany sięgają poza granice Hiszpanii. Jak sam twierdzi – jednym z marzeń jest praca w Serie A, a najlepiej w Romie, z którą od lat sympatyzuje. W tym momencie droga do Rzymu wydaje się dość długa i kręta – dzień dobry panie Jose Mourinho – ale należy pamiętać, że to wciąż jeden z najlepszych trenerów w Hiszpanii, któremu przydarzył się gorszy sezon, mający w dodatku coś wspólnego ze wspomnianym Portugalczykiem.
Bordalas jest bowiem znany z zagrywek psychologicznych wywierających wpływ na poszczególnych piłkarzy lub trenerów drużyn przeciwnych. Ale 57-latek jest w stanie z marszu docenić też swoich. Ciekawym zabiegiem, zastosowanym przez Hiszpana świeżo po podpisaniu kontraktu z Valencią, było wymienienie Jose Gayi i Carlosa Solera, w gronie piłkarzy, którzy mają pozostać w klubie i być wizytówkami jego nowego projektu. Zdawał sobie doskonale sprawę, że nie ma czasu na kalkulację i musi działać szybko. Obaj wzbudzali duże zainteresowanie, więc brak reakcji oznaczał zgodę na ich odejście. W ten sposób Hiszpan zaklepał sobie dwóch kluczowych zawodników, którzy śmiało mogą stanowić o jakości Nietoperzy.
Valencia do pewnego stopnia daje Bordalasowi szansę na rozwój koncepcji taktycznych wokół piłkarzy z nieco wyższej półki. Kontynuując pracę w Getafe, mógłby jedynie pomarzyć o sprowadzeniu wspomnianej dwójki, czy też Goncalo Guedesa, który, jeśli nawiąże do swoich początków w klubie, będzie siłą napędową.
Bordalas, wyczuwając życiową szansę, zmienia też nawyki. Uważa się, że trener nie jest najłatwiejszym człowiekiem do współpracy. Obawiano się w związku z tym konfrontacji z zawodnikami, którzy mają umiejętności i ego większe niż piłkarze Getafe. Tymczasem teraz zagrożenia de facto nie ma.
Gabriel, kilka tygodni przed startem sezonu w wywiadzie dla klubowych mediów podkreślił, że Bordalas dużo wymaga, ale jednocześnie że zależy mu na zawodniku. Obrońca wspomniał o tym, że w trakcie urlopu otrzymywał od Bordalasa rozbudowane wiadomości, odnoszące się do jego oczekiwań względem głównego zainteresowanego. Niby nic skomplikowanego i wyrafinowanego, a jednak Bordalas zyskał tym kolejną sympatię.
Gen Getafe a sprawa Valencii
To kwestia być może kluczowa dla Bordalasa, bo wielu podchodziło sceptycznie do zatrudnienia doświadczonego Hiszpana, obawiając się, że zaszczepi w Valencii gen Getafe. Pora jednak zadać sobie pytanie, czy zastosowanie niektórych rozwiązań z Getafe na pewno odbije się czkawką Valencii?
W końcu od dłuższego czasu Valencia tkwiła w letargu, a w wielu spotkaniach prezentowała futbol po prostu nijaki. Jasne, zdarzyło im się wygrywać z faworytami, na przykład z Realem Madryt, urwali też punkty Barcelonie, ale kibicom Valencii zależy przecież na wypracowaniu stylu, który pozwoli Nietoperzom na rywalizację o grę w europejskich pucharach na przestrzeni całego sezonu.
Gen Getafe to nie tylko agresja przy próbie odbioru piłki i zdobywanie punktów prostymi środkami, lecz również podążanie ramię w ramię do wyznaczonego celu. Valencia w ostatnich kilkunastu miesiącach stawała się ziemią niczyją. Właściciela obchodziły tylko cyferki. Był terener – Javi Gracia – oczekiwał transferów, których nie otrzymywał, przez co złożył wypowiedzenie, a w grudniu przyznał, że nie przywiązują dużej wagi do miejsca w tabeli. Część piłkarzy obserwując zamieszanie, zaczęła rozglądać się za innymi opcjami, widząc, że klub zaczyna się staczać. Mówiło się o tym, że Wass chciałby wrócić do Danii lub odejść do Marsylii, Goncalo Guedes najchętniej odszedłby do Sevilli lub Villarrealu, a Kang-In Lee uważany za jeden z największych talentów Nietoperzy, zamknął się w swoim egocentrycznym świecie.
W otoczeniu, w którym panuje chaos i brakuje zdecydowanego lidera, który byłby w stanie uporządkować sytuację trudno o dobre morale i wyniki, a co za tym idzie również o transfery nowych, wartościowych graczy. Z tego też względu Valencia potrzebowała frontmana, który zbierze wszystkich do kupy i poradzi sobie z zarządzaniem chaosem. Bordalas ma zadbać o to, żeby grać, aby wygrywać, a nie tylko grać, by grać.
Kiedy rzeczywistość konfrontuje się z marzeniami
Część problemów Valencii jest jednak niezmienna. Już poprzednicy Bordalasa doświadczyli tego, że w większości przypadków kończy się jedynie na oczekiwaniach wzmocnień na konkretną pozycję. Valencia skupiła się na odciążeniu budżetu płacowego, pozbywając się dobrze zarabiających Kevina Gameiro oraz Eliaquima Mangalę. Oprócz nich zespół opuścili piłkarze mający marginalne znaczenie dla klubu*
Przybyli:
- Marcos Andre za 8,5 mln euro z Realu Valladolid,
- Omar Alderete wyp. z Herthy Berlin,
- Giorgi Mamardashvili wyp. z opcją pierwokupu z Lokomotivu Tbilisi.
Odeszli:
- Kevin Gameiro za darmo do Strasbourga,
- Eliaquim Mangala – szuka klubu,
- Javi Jimenez za darmo do Albacete,
- Jorge Saenz wyp. do Maritimo.
Bordalasowi zależało na pozyskaniu zawodników środka pola, szczególnie mając na uwadze problemy zdrowotne Racica, lecz apele nowego trenera nie przyniosły rezultatów. Od dawna mówiło się, o tym, że Bordalas chętnie widziałby w zespole Mauro Arrambarriego, którego doskonale zna z pracy w Getafe. Alem jak sam przyznaje, jego kwota odstępnego stanowi przeszkodę. W tym momencie nie do przeskoczenia.
Sytuacja ze skrzydłowymi również nie jest szczególnie korzystna, szczególnie gdy Guedesa rozpatruje się jako drugiego napastnika. Pozostają wówczas Czeryszew, oraz Jason, o którym mówiło się wcześniej w kontekście odejścia do Getafe w ramach rozliczenia za trenera Bordalasa. Następnie pojawiały się doniesienia o możliwej wymianie Jasona na Lorena Morona, co tylko pokazuje, że dla władz Valencii Jason wnosi głównie wartość barterową. W szerokiej kadrze Valencii znajduje się również Yunus Musah, który podczas przygotowań do sezonu nabawił się urazu i będzie potrzebował czasu na dojście do odpowiedniej dyspozycji.
Latem zwracano również uwagę na ograniczone pole manewru w formacji ataku. Maxi Gomez na zmianę łapie urazy i poszukuje formy. Oprócz niego w Valencii są jeszcze Guedes i Vallejo. Ten drugi w kilku meczach poprzedniego sezonu dał doskonałe zmiany obfitujące w decydujące bramki, ale kiedy dostawał szansę gry od pierwszej minuty, nie błyszczał. Dziennikarze ASa na początku sierpnia wspominali o potencjalnym wypożyczeniu Vedata Muriqiego, ale ze względu na jego niemoc strzelecką w Lazio byłoby to wzmocnienie ilościowe, a nie jakościowe.
Wczoraj natomiast dopięto wyczekiwany transfer Marcosa Andre. Wcześniej na przeszkodzie stawały rozbieżności finansowe pomiędzy klubami. Real Valladolid, choć opuścił Primera Division, nie miał zamiaru sprzedawać Brazylijczyka za bezcen. Ostatecznie osiągnęli porozumienie, na mocy którego Valencia zapłaci 8,5 mln euro i raczej tego nie pożałuje.
Wcześniej Valencia wypożyczyła dwóch piłkarzy i obaj zagrali w pierwszej kolejce. Mamardashvilego okrzyknięto nawet bohaterem spotkania, gdyż wydatnie pomógł w zdobyciu trzech punktów. Valencia zainteresowała się nim, dzięki spotkaniu pomiędzy Granadą a jego poprzednim klubem w eliminacjach do Ligi Europy. Gruzin w okresie przygotowawczym wykorzystał szanse, które narodziły się z kontuzji bardziej doświadczonych kolegów. We wrześniu skończy dopiero 21 lat, więc jest piłkarzem bardzo perspektywicznym. Imponuje spokojem i warunkami fizycznymi, jednak ze względu na wzrost miewa problemy z dolnymi piłkami. Robi naprawdę dobre wrażenie i jest chwalony również przez Bordalasa, bo choć wciąż nie zna języka hiszpańskiego w stopniu zadowalającym, to był w stanie nawiązać dobry kontakt z kolegami z zespołu. Ciężko byłoby uzasadnić decyzję, o niewykupieniu Mamardashvilego za 850 tysięcy euro.
Valencia poszukiwała również partnera dla Gabriela Paulisty, co było naturalną koleją rzeczy. W poprzednim sezonie Hugo Guillamon nie przekonywał, podobnie jak Mouctar Diakhaby, który często popełniał katastrofalne w skutkach błędy. Zdecydowano się na wypożyczenie Omara Alderete. Obrońca nie miał w Herthcie pewnego miejsca w składzie, więc z chęcią przystał na hiszpańską opcję. Do koncepcji Bordalasa raczej będzie pasował. Alderete ma bowiem opinię piłkarza grającego agresywnie i bezpardonowo. Jest reprezentantem Paragwaju i choć na co dzień występuje na środku obrony, to w reprezentacji często gra jako lewy defensor.
Jak cierpieć
Przed meczem Valencii z Getafe panowała atmosfera pełna szacunku i wymiany uprzejmości. Michel – nowy trener Geatfe – podkreślał, że zastał dobrze przygotowany zespół, doceniając pracę Bordalasa. Ten zaś zaś skupił się na swoich odczuciach, co do spotkania: – Kocham Getafe, ale moim zadaniem jest sprawienie, aby Valencia pokazała swoją najlepszą wersję i wygrała mecz.
Było to jednak zadanie trudne.
Okres przygotowawczy nie należał do łatwych. Piłkarze leczyli urazy, część wyjechała na igrzyska. Z tego względu część zawodników nie była odpowiednio przygotowana do pierwszego spotkania ligowego, a Bordalas został zmuszony do lepienia z tego, co miał. Nowy trener Valencii znalazł dla Hugo Guillamona nową pozycję. Teraz miał grać wyżej, w linii pomocy. Wcześniej występował na środku obrony, lecz ciągle powracał temat wzrostu Hiszpana, któremu brakuje kilku centymetrów do bariery 180. A że nie był Roberto Ayalą, to czyniono z tego wydatni mankament.
Na mecz z Getafe Hugo ewidentnie wyszedł przemotywowany. Można podejrzewać, że powierzono mu rolę pitbulla, który przez 90 minut miał kąsać piłkarzy Getafe, lecz już w 30. sekundzie z dużym impetem wjechał w nogi Nemanji Maksimovica. Sędzia wyciągnął czerwony kartonik i Valencia przez cały mecz musiała grać w 10. Guillamon powinien być wdzięczny kolegom, którzy nie zwiesili głów i pomimo gry w osłabieniu podjęli walkę. Walka to w tym przypadku odpowiednie słowo, gdyż mecz obfitował w agresywne wejścia z obu stron.
Getafe naciskało, ale w 10. minucie Mitrovic popełnił błąd przy próbie wyprowadzeniu piłki, która trafiła pod nogi graczy Valencii. Czeryszew wykorzystał prezent od Los Azulones wchodząc w pole karne, gdzie został sfaulowany przez Djene. Do karnego podszedł Carlos Soler i zrobiło się 1:0.
Do tego Valencii dopisywało szczęście. W pierwszej połowie wiele błędów popełniał nowy obrońca Omar Alderete, lecz żadna z jego pomyłek nie skończyła się utratą bramki. Zwłaszcza w pierwszej połowie urabiał się po pachy przy groźnym na początku spotkania Sandro.
Koniec końców Valencia zagrała pod wynik, skupiając się na grze obronnej i wyprowadzaniu ewentualnych kontr, których nie było szczególnie dużo. Getafe miało zdecydowanie więcej do powiedzenia, dlatego też niezwykle ważną postacią w Valencii był bramkarz. Mamardashvili bronił doskonale. Jego występ zwrócił uwagę wielu sympatyków futbolu, którzy porównują go do Donnarummy oraz Courtoisa.
W drugiej kolejce Valencia zmierzyła się z Granadą i ponownie łatwo nie było, chociaż – teoretycznie – Nietoperze dysponowały najmocniejszym na ten moment zestawienie. Valencia miała duże problemy z płynnym przechodzeniem z obrony do ataku, aż do utraty bramki autorstwa Luisa Suareza.
Dopiero po tym golu zawodnicy Bordalasa wzięli się w garść. Dobrze prezentował się Guedes, który kilkoma akcjami pokazał swoją jakość piłkarską. Valencia oddała mnóstwo strzałów na bramkę, lecz podobnie jak w pierwszej kolejce nie zdołali zdobyć bramki z akcji. Wyrównał po strzale z rzutu karnego Carlos Soler i doszło do podziału punktów.
Ciężki początek a jaki koniec?
Trudno dziś oczekiwać od Bordalasa osiągania sukcesów na miarę Valencii prowadzonej przez Hectora Cupera czy Rafę Beniteza. W perspektywie kilku tygodni musi zadbać o utrzymanie pozytywnej energii, którą wprowadził do zespołu. Celem długoterminowym powinno być natomiast umiejscowienie Valencii w strefie pucharowej. Potrzeba na pewno lepszego punktowania poza murami swojego stadionu. W poprzednim sezonie Los Ches nie potrafili wygrać dwóch wyjazdowych spotkań z rzędu.
Teraz Valencię czeka starcie z Deportivo Alaves, które w tym sezonie nie zdobyło choćby punktu (porażka z Realem Madryt oraz Mallorką). Jeśli zespół Bordalasa nie zawiedzie, to przed przerwą reprezentacyjną utrzymają miejsce w pierwszej piątce. W poprzednich pięciu sezonach Valencia po trzech kolejkach miała odpowiednio: cztery, cztery, dwa, pięć i zero punktów. Po raz ostatni zdobyła siedem oczek w trzech pierwszych spotkaniach na początku sezonu 2014/15. Wówczas zremisowali z Sevillą, a wygrali z Malagą i Espanyolem.
O ile Bordalasa czeka trudna misja, o tyle jeśli zdoła wykrzesać z piłkarzy 100% potencjału, to bez względu na decyzje Petera Lima będzie mógł poczuć się zwycięzcą. Niewykluczone, że w przyszłości spełni jedno ze swoich marzeń i otrzyma propozycję poprowadzenia klubu z czołówki Serie A. Do tego czasu w Valencii kilka głów się dumnie podniesie, a część spadnie, wylewając żale na trenera, dla którego zaangażowanie stanowi podstawę sukcesu.
PAWEŁ OŻÓG
Fot.Newspix
*W zestawieniu nie ujęto piłkarzy, którzy w poprzednim sezonie przebywali na wypożyczeniu w Valencii i powrócili do swoich zespołów.