Ten mecz nie porywał, był najgorszy jak do tej pory w tej kolejce. Warta nie miała dzisiaj pomysłu na to, jak ugryźć Legię. Niby obiła dwa razy aluminium, postraszyła Artura Boruca, tylko że to bardziej wynikało z przypadku niż konkretnej i wypracowanej sytuacji. Co innego w przypadku Legii, która też nie wzbiła się na swój optymalny poziom, ale dwie firmowe akcje oparte o wrzutki wystarczyły. W kluczowych momentach goście mieli jakość takich piłkarzy jak Lopes, którzy potrafili przełamać tę nijakość i przekuć kontrolę nad meczem w trzy punkty.
Warta Poznań – Legia Warszawa. Lopes w akcji
Początek meczu w wykonaniu Legii był dość niemrawy. Większe posiadanie piłki i operowanie nią na połowie Warty nie zdawało się na wiele. Mistrz Polski grał wolno, przewidywalnie. Gołym okiem widać było to, na co cierpi ekipa trenera Michniewicza nie od o dziś. Chodzi oczywiście o brak kreatywności w środku pola, zbyt małą liczbę zrywów do przodu. Z kolei po drugiej stronie stała mocno cofnięta Warta, czyhała na kontry. Ten mecz nie porywał, bo obie ekipy nie rzucały się do ataku, tempo było wolne. Tak naprawdę pierwsze 20 minut można by wyciąć, w tym czasie dojeść kolację, zrobić coś innego. Ot, wiało nudą. Brakowało też walki, mocniejszych starć, dopóki nie podostrzył Ivanow.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
W drugiej części pierwszej połowy coś ruszyło. Skibicki pomęczył Matuszewskiego, zrobił na nim kartkę. Gdzieś tam strzelał z dystansu Czyż, ale jakieś 30 metrów za daleko od bramki. Legia grała, no a jakże, na wrzutki i główki. Aż w końcu inne rozwiązanie wybrał Muci z rzutu wolnego. Strzelił sprytnie obok muru, rykoszet, Lis z kapitalną interwencją. Kilkadziesiąt sekund później znów Muci zrobił coś ponad stan. Wparował w pole karne, zrobił świetną indywidualną akcję. Minął jednego i drugiego, a trzeciego (Ławniczaka) okrutnie wziął na zamach i wysłał w maliny. Niestety jego strzał wylądował na wewnętrznej stronie słupka, piłka otarła się jeszcze o stopę Adriana Lisa. Szkoda, bo gol byłby taki, że palce lizać.
Warta odpowiedziała w ten sam sposób. Ivanov zgrał piłkę głową do Trałki, który w tłoku pod bramką Boruca też strzelił w słupek. Siadł ciekawy wolej, ale zabrakło trochę szczęścia, które przed zejściem do szatni uśmiechnęło się do gości. W końcu Legia dopięła swego, wyszła na prowadzenie. Lopes strzelił bramkę w stylu Pekharta po idealnym dośrodkowaniu Hołowni. Akcję stworzyli Muci z Pekhartem, Czech zaabsorbował uwagę obrońców, a zza jego pleców niekryty wyrósł jak spod ziemi właśnie Lopes. Lis był bez szans, Warta w szoku.
Po raz kolejny w szoku mógł być też Boruc, kiedy w doliczonym czasie strzelał Ławniczak. Ale znów piłkarz Warty obił aluminium, gospodarze mogli pluć sobie w brodę, bo wcale nie musieli wychodzić na drugą część spotkania z myślą o odrabianiu strat.
Warta Poznań – Legia Warszawa. Główka znaczy gol
Po zmianie stron Warta otrzymała kolejny cios. Generalnie nie zapowiadało się, że będzie w stanie coś zwojować w tym meczu, maksymalnie może wyciągnąć remis. Bił jednak po oczach fakt, że piłkarze z Poznania byli zbyt zachowawczy.
Luquinhas wszedł w pole karne, zaspał trochę Trałka. Brazylijczyk wycofał piłkę do Lopesa, a ten znalazł w polu karnym głowę Pekharta. Nie musiał, bo miał nawet niezłą pozycję strzelecką. To była trochę inna bramka Legii niż pierwsza, ale zamiar pozostawał ten sam. Ot, dorzucić na czyjąś bańkę w świetle bramki. Automatyzm. W tym miejscu warto pochwalić byłego napastnika Cracovii, bo zespół miał z niego dużo pożytku. Portugalczyk inteligentnie przemieszczał się między liniami, potrafił kreować sytuację kolegom i zdobyć przestrzeń. Kiedy mieliśmy już wynik 2:0, Legia grała na większym luzie. Warta zaś – obraz bezproduktywności. Zawodził Czyż, Corryn i Zrelak nie byli oparciem w ofensywie, a Matuszewski z Grzesikiem na bokach obrony mieli momentami spore problemy.
Później na boisku pojawił się Emreli, któremu piłkę do sytuacji sam na sam wyłożył Luquinhas. Napastnik Legii minął Adriana Lisa, ale uderzył tylko w boczną siatkę. To był już taki moment meczu, kiedy Warta otworzyła się bardziej. Potrafiła nawet (w końcu) ruszyć w pole karne gości, kiedy trochę do ożywienia do gry wprowadził Kuzimski z ławki. Sęk w tym, że brakowało w tym wszystkim konkretu, celnych strzałów. No i wraz z biegiem minut coraz bardziej można było odnieść wrażenie, że Warta nie zasługuje nawet na bramkę. Stuprocentowych okazji nie stworzyła, przez większość spotkania w ofensywie grała paździerz. Natomiast Legia wykorzystała to, co ma nawet mimo braku fajerwerków.
Fot. FotoPyk