Reklama

Stanowski o Messim, Barcelonie, PSG i jedynym meczu…

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

10 sierpnia 2021, 18:22 • 6 min czytania 111 komentarzy

Wszystko poszło źle. W zasadzie: najgorzej jak mogło.

Stanowski o Messim, Barcelonie, PSG i jedynym meczu…

Jeśli prawdą jest, że aby doszło do katastrofy lotniczej, musi zostać popełnionych jednocześnie kilka błędów, to w tym wypadku liczbę błędów można było liczyć w setkach, zaczynając od największego: nie leciał z nami pilot. Przyznajcie sami, że jest to jedno z większych niedopatrzeń, jakie można sobie wyobrazić.

Nie należy pisać, że FC Barcelona była zarządzana źle, nieodpowiedzialnie czy też nieporadnie. To znaczy – można, nawet trzeba – ale to jednak byłoby niedopowiedzenie tak wielkie, jakby stwierdzić, że Bellucci jest dość ładna, Hitler raczej bywał nieprzyjemny, a Ozzy Osbourne kontrowersyjny. Gdyby szukać słów adekwatnych, należałoby raczej stwierdzić, że zarządzanie FC Barceloną przypominało operację na otwartym sercu prowadzoną za pomocą zardzewiałych narzędzi ogrodowych przez pijanego w sztok dyletanta.

„To się może nie udać” – roznosił się szmer wśród gapiów. Zamiast krzyczeć, wzywać pomoc, bić na alarm, mruczeli: „To się może nie udać”.

I wiecie co? Nie udało się.

Reklama

*

Widziałem w piłce prawie wszystko, co chciałem widzieć. Oglądałem z trybun finał mistrzostw świata, finał mistrzostw Europy, finał Ligi Mistrzów (i zwycięstwo ulubionej drużyny w nim). Oglądałem setki meczów, także tych z udziałem najlepszych drużyn i najlepszych piłkarzy. Aż mi to wszystko spowszedniało. Miałem w głowie zaledwie jeden mecz, na jakim chciałem być za wszelką cenę. Jeden mecz, na który kupiłbym u konika bilet za każdą, nawet astronomiczną stawkę. Tylko jeden. Pożegnanie Leo Messiego w Barcelonie. Czasami lubiłem wrócić do filmu z pożegnaniem Guardioli i wtedy zawsze nachodziła mnie myśl: fantastyczne, ale dopiero ostatni mecz Messiego będzie najbardziej poruszającym wydarzeniem sportowym za mojego życia. Poruszającym mnie, rzecz jasna – bo ty, drogi czytelniku, możesz czuć się poruszony czymkolwiek innym, nic mi do tego. Miałem wrażenie, że wyjdę wówczas z Camp Nou w tłumie wzruszonych osób i poczuję, że zamknąłem pewien etap życia. Będę oglądał piłkę dalej, ale już nie tak pożądliwie.

Nie wiem, ile razy widziałem Leo Messiego na żywo – na pewno kilkadziesiąt. Nie wiem, ile jego bramek miałem okazję zobaczyć – niewykluczone, że nawet więcej niż meczów. Po raz pierwszy obserwowałem go chyba w 2006 roku, gdy wszedł na boisko na kwadrans w meczu Argentyna – Serbia i nawet strzelił gola, którego niestety w ogóle nie pamiętam (w przeciwieństwie do trafienia Cambiasso). Ale wiele późniejszych goli mam przed oczami do dzisiaj. Krzyczałem „Meeeeeessiiii” z resztą ludzi na Camp Nou, skakałem jak poparzony na Santiago Bernabeu po trafieniu w ostatniej sekundzie, ale też szedłem po meczu z Benfiką w kompletnej ciszy wśród fanów, którzy zastanawiali się, czy odwieziony do szpitala karetką Argentyńczyk naprawdę zerwał więzadła i będzie miesiącami pauzował. Dał mi Leo Messi coś, czego z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie był w stanie mi dać już żaden inny piłkarz: przywrócił dziecięcy sposób myślenia o futbolu i dziecięcy sposób konsumowania futbolu. Dzięki niemu byłem po prostu Krzysiem, który cały rozpalony idzie na mecz. Nie po to, by napić się drinka z prezesem, nie po to, by zjeść sushi w towarzystwie byłego reprezentanta kraju, ale po to, by usiąść na brudnym krzesełku i epatować się każdym kontaktem z piłką, każdym dryblingiem, każdym uderzeniem.

Ale wszystko, naprawdę wszystko poszło źle.

Najpierw FC Barcelona zaczęła zatrudniać trenerów, których – łagodnie mówiąc – można było kwestionować – jak Tata Martino, Ernesto Valverde czy Quique Setien. Później sprowadzano piłkarzy, na których patrzenie sprawiało niemalże fizyczny ból. Wydawano krocie na odprawy dla słabych szkoleniowców, a jeszcze więcej topiono w fatalnych (lub też po prostu fatalnie grających w Barcelonie) zawodnikach – jak Douglas, Gomes, Song, Sanchez, Mina, Alcacer, Malcom, Turan, Semedo, Firpo, Digne, Todibo, Coutinho, Pjanić, Dembele i wielu, wielu innych. Obserwowanie meczów Barcy coraz częściej było analizowaniem walki Messiego – otoczonego kilkoma wyszkolonymi odpowiednio kumplami – z rywalami i pokracznymi kolegami, z jakiegoś nieznanego powodu ubranymi w takie same stroje. Frustrującym było patrzeć, jak nieporadni działacze Barcelony marnują najlepsze lata piłkarzowi wszech czasów. Być może z tego powodu nie jestem ostatnimi wydarzeniami zdruzgotany, a jedynie trochę przybity – uważam bowiem, że Messi zasługuje na uczestnictwo w projektach prowadzonych profesjonalnie. Ale o tym za moment…

Rok temu sfrustrowany Messi chciał odejść – lecz Barcelona oszukała go.
W tym roku Messi chciał zostać – lecz Barcelona oszukała go ponownie.

Reklama

To jest coś, co zaakceptować mi najtrudniej.

Joan Laporta, który szedł do wyborów tak naprawdę z jednym mocnym hasłem („Sprawię, że Messi zostanie w Barcelonie”) i któremu socios uwierzyli, że z racji na wspólną historię on rzeczywiście da radę Messiego przekonać do zmiany zdania, okazał się – no niestety, taka prawda – kolejnym oszustem na stanowisku prezydenta. Bazując na chwytliwym hasełku władzę przejął, ale od realizacji hasła wyborczego odstąpił i to w sposób haniebny: oszukując największą legendę klubu, mamiąc gotowym do podpisania kontraktem. Gdybym był naiwnym idealistą, napisałbym, że wybory należałoby w takim razie powtórzyć – i wówczas Laporta mógłby ujawnić, czy ma jeszcze jakiekolwiek mocne hasła, skoro od realizacji tego najważniejszego odstąpił. Póki co swoją funkcję wyłudził.

Naprawdę wszystko poszło źle.

Źli trenerzy, złe transfery, źli prezydenci, źli dyrektorzy sportowy, a na dokładkę pandemia. „Najpierw nie mieliśmy szczęścia, a potem dodatkowo dopadł nas pech”. I Messi oszukany dwukrotnie w ciągu roku. Płaczący na konferencji, próbujący wykrztusić z siebie jakiekolwiek zdania. Łkający, że nie chciał odchodzić. Najbardziej druzgocące pożegnanie legendy, jakie kiedykolwiek widziałem. Bo przecież nie tylko FC Barcelona była jego klubem, ale Barcelona była jego miastem. Pozwolę sobie wręcz napisać, że historię stolicy Katalonii pisał genialny artysta Antoni Gaudi, ale jej teraźniejszość genialny sportowiec Lionel Messi. Obaj w równym stopniu zapełniali ją turystami i obaj w równym stopniu dawali jej element niepowtarzalności.

Ten mecz – ostatni mecz na Camp Nou – kiedyś się pewnie odbędzie. I będę chciał na nim być. Ale to nie będzie już taki mecz, jakim być powinien. Bartomeu i Laporta zapaskudzili tę historię, splamili. Zwinęli ją w kulkę i wyrzucili do śmieci.

*

Każdy kibic Barcelony dobrze życzy Messiemu. I to jest niewielki plus całej tej zawieruchy: będzie miło widzieć Leo w potencjalnie zwycięskim projekcie (Barca nawet potencjalnie takiego zwycięskiego projektu nie tworzy) i będzie miło widzieć Messiego szczęśliwego, o ile on to szczęście odnajdzie. Tercet Neymar – Messi – Mbappe na dziś wydaje mi się słabszy niż Neymar – Suarez – Messi, ale wyłącznie z uwagi na chyba lepsze dopasowanie tej drugiej trójki do realizacji zadań. Niemniej może się też okazać, że to jednak w Paryżu będziemy mieli okazję podziwiać najbardziej niezwykłe ofensywne trio w historii futbolu. Bo gdyby każdego z tych zawodników rozpatrywać osobno, to tak: takiego trio jeszcze nikt nigdy nie zmontował.

Dziwnie będzie patrzeć na Messiego w innej koszulce, ale w sumie oswoiłem się z tą myślą już rok temu. I jakaś część mnie, jeszcze nie wiem, jak duża, woli Messiego w innej koszulce, ale szczęśliwego, niż w koszulce Barcelony, lecz strapionego. Przegoniono Suareza, by dał mistrzostwo Atletico, teraz przegoniono Messiego, by dał – kto wie? – Puchar Europy Paryżowi. To nie jest najbardziej romantyczny klub świata z uwagi na pochodzenie pieniędzy, ale ma szansę być najbardziej uwodzicielski – z uwagi na styl. Cóż, doszedł kolejny stały element weekendów. Już nie tylko trzeba oglądać każdy mecz Barcelony, ale jeszcze każdy mecz PSG.

„Obyśmy byli szczęśliwi i znaleźli wszystko to, czego brakowało nam wczoraj” – śpiewał kataloński pieśniarz Lluis Llach w utworze, który puszczono na pożegnanie Guardioli. W utworze, który poleciałby z głośników także dla Messiego. Oby był szczęśliwy.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

111 komentarzy

Loading...