Mogła zostać boleśnie skarcona Lechia Gdańsk, gdy do siatki trafił Marko Kolar. Uratował ją jednak VAR, który słusznie wskazał spalonego i cofnął gola dla Wisły Płock, a podopieczni Piotra Stokowca mogli dalej grać swoje. Okazało się, że mimo braku wirtuozerii ich solidna postawa wystarczyła i udało się opuścić swój stadion mając na koncie trzy zdobyte punkty.
Lechia Gdańsk – Wisła Płock: jeden gol przesądził
Lechia Gdańsk po prostu na to zasłużyła. Wspomniana sytuacja Kolara była na dobrą sprawę jedyną, w której bramka Alomerovicia znalazła się w strefie niebezpieczeństwa. Przed nią próbowano kilku strzałów miernej jakości, kilku dośrodkowań i koronnego zagrania polskiej myśli piłkarskiej – centrostrzału. W wypadku tego ostatniego, niemiecki golkiper zachował się naprawdę dobrze i zbił piłkę zmierzającą w okienko bramki. Wyglądało efektownie, ale gdyby wpadło mu za kołnierz, to musiałby się z tego gęsto tłumaczyć.
Podobnie jak i jego koledzy z defensywy, którzy chociaż przez cały mecz prezentowali wysoki poziom, to w kluczowym momencie popełnili błąd. Ich ustawienie przy rzucie wolnym dla Wisły Płock nie było optymalne, a linia spalonego wcale nie została ustawiono równo jak od linijki. Bardziej Lechia miała wówczas szczęście, niż podopieczni Bartoszka zostali przechytrzeni.
Jakby jednak na te sytuacje nie spojrzeć, trudno było odnieść wrażenie, że gospodarze mają z przyjezdnymi wielkie problemy. Dominacja Lechii Gdańsk nie przejawiała się w liczbach – piłkarze Stokowca wcale nie mieli mnóstwa okazji – ale pod względem jakości piłkarskiej, oba kluby znajdowały się niespokojnie daleko od siebie.
Za sztukę dla sztuki nie ma w futbolu punktów, dlatego tym bardziej warto docenić to, że gdańszczanie ostatecznie zdobyli bramkę gwarantującą trzy punkty. Można wobec tego przymknąć oko na kilka niedoskonałości oraz fakt, że w tym kluczowym trafieniu wielką rolę odegrała sama Wisła Płock.
Spryt Kubickiego wytrychem…
Nafciarze nader często faulowali w nieprzemyślany sposób. Działo się tak nawet mimo tego, że Bartosz Frankowski już na samym starcie wlepił Jakubowi Rzeźniczakowi żółtą kartkę. To jednak nie ostudziło głów piłkarzy Wisły i raz po raz ktoś z Lechii leżał na murawie. Łącznie goście popełnili aż 13 fauli, ale to, co w tej sytuacji jest kluczowe, to strefy, w których zawodnicy Stokowca ustawiali piłkę, by wykonać rzut wolny.
Kilkukrotnie była szansa na bezpośrednie zagrożenie bramce Gradeckiego, aż w końcu próby gospodarzy zakończyły się sukcesem. Nie byłoby go, gdyby nie spryt Jarosława Kubickiego, który przytomnie dograł do wolnego Ceesaya. Skrzydłowego Lechii pozostawiono zupełnie bez krycia, gdyż wszyscy piłkarze gości ślepo ustawili się do prawdopodobnej centry. A że Ceesay biegać potrafi bardzo szybko, to w polu karnym nikt nie był w stanie go zatrzymać.
Ostatecznie 23-latek zanotował pół-asystę, bo jego kolejne dośrodkowanie zostało niefortunnie przecięte przez Kocyłę. W tym wypadku nie miał Gradecki najmniejszych szans, chociaż na tle reszty kolegów i tak zaprezentował się godnie. Ceesay zaś okazał się w ocenie wielce problematyczny. Niby często uciekał, rwał z prawej strony, ale równie często jego ofensywne zapędy kończyły się po prostu na niczym. Mnóstwo niedokładności w końcowej fazie akcji – musi nad tym młodzieżowy reprezentant Szwecji popracować, bo gaz ma taki, że aż głupio zaprzepaścić go przez brak innych walorów. Dzisiaj był tego blisko, bo nawet to dośrodkowanie po podaniu Kubickiego nie było najlepsze – po prostu na drodze stanęli mu zawodnicy Wisły Płock.
…gra Conrado kluczem do zwycięstwa Lechii Gdańsk
Siłą rzeczy najlepszym piłkarzem spotkania nie można uznać Ceesaya, ani nawet Gradeckiego lub Kubickiego. Bramkarz Wisły Płock – jakby nie patrzeć – ostatecznie skapitulował, zaś pomocnik Lechii miał kilka momentów przestoju, chociaż jego przerzuty naprawdę imponowały. Wyróżnienie – przynajmniej z naszej strony – leci zatem do Conrado, który kolejny raz bardzo dobrze odnajdował się w grze do przodu, ale też aktywnie działał na lewej stronie defensywy.
Strona Conrado – Durmus była bardziej konkretna niż duet Musolitin – Ceesay, nie mówiąc już o parach Wisły Płock. Ta dwójka skutecznie brała w obroty Vello, który – pozostawiony bez wsparcia – raz po raz przegrywał pojedynki. W roli prześladowcy częściej występował Brazylijczyk i niewiele zabrakło, by miał w tym spotkaniu asystę. Łukasz Zwoliński odebrał bowiem bardzo dobre dośrodkowanie, ale wówczas pierwszy raz popisał się Gradecki. Golkiper drużyny Bartoszka złożył się do interwencji na linii i okradł Conrado z ostatniego podania.
Nie zdołał jednak sprawić, by o zasługach 24-latka łatwo było zapomnieć, bo stwarzał on bezustanne zagrożenie. Czy to przez wymienność pozycji z Durmusem, czy to przez bezpośrednie ataki – było w tym spotkaniu Brazylijczyka pełno. Warto też docenić, że zupełnie zneutralizował zagrożenie ze strony Kocyły. Młodzieżowiec Wisły Płock nie zrobił właściwie sztycha, a o jego bezproduktywności najlepiej chyba świadczy fakt, że nawet Michał Nalepa zrobił więcej w ofensywie swojego zespołu.
***
Koniec końców trudno kwestionować sprawiedliwość tego wyniku. Lechia Gdańsk pokazała się po prostu z lepszej strony i sięgnęła po trzy punkty. Rozmiar wygranej nie ma aż tak wielkiego znaczenia, tym bardziej, że spokojnie mogło być 2:0. Łukasz Zwoliński nie wykorzystał jednak podania Macieja Gajosa (bardzo dobra zmiana), nabijając Gradeckiemu licznik udanych interwencji.
Gospodarze nie mają jednak powodów do narzekań, w przeciwieństwie do gości. To druga z rzędu porażka Wisły Płock, lecz – co równie ważne – druga, która została poniesiona w naprawdę słabym stylu. Ma Maciej Bartoszek lepszych piłkarzy, ale lepszej gry – póki co – nie widać. Martwi też postawa defensywy, a w szczególności jej liderów. Jakub Rzeźniczak był dzisiaj jednym z najsłabszych piłkarzy na boisku. Nie tylko szybko wyłapał żółtą kartkę, ale też zaliczył mnóstwo nieodpowiedzialnych podań. Jedno z nich nieomal zakończyło się golem Ceesaya.
Fot. FotoPyk