Reklama

Ekstraklasa gra w zielone. Wieczór spełnionych marzeń w Radomiu

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

01 sierpnia 2021, 13:12 • 10 min czytania 40 komentarzy

Czwartek, dwa dni przed meczem Radomiaka z Legią. Klub organizuje konferencję prasową poświęconą dalszej współpracy z jednym ze sponsorów, pojawiają się na niej lokalni politycy. Zagadnięci o wynik nadchodzącego spotkania lekko się kłopoczą, sytuacja w stylu “kurdabele, żeby czegoś nie palnąć”. Takich rozterek nie ma jednak rekin politycznej sceny, Marek Suski. Poseł z Grójca rzuca odważnie: 3:0, gol Mateusza Radeckiego. Przez ponad 48 godzin można było uśmiechać się pod nosem na myśl o tej przepowiedni. A potem okazało się, że jednak co ekspert, to ekspert.

Ekstraklasa gra w zielone. Wieczór spełnionych marzeń w Radomiu

Z uśmiechem do tego typu podchodzili nawet sami zainteresowani, ale nie był to uśmiech pobłażliwy. Kiedy Radecki na popołudniowym treningu usłyszał, jakie zadanie przed nim stoi, pokiwał tylko głową i stwierdził, że da się zrobić. W piątek, na ostatnich zajęciach przed “godziną zero”, humory nadal były dobre. Dariusz Banasik zarządził lżejszy trening, poza ostatnimi powtórzeniami schematów rozegrania stałych fragmentów gry, dominowały szeroko rozumiane zabawy z piłką. Piłkarze wydawali się być zrelaksowani, zakładają sobie siatki grając w dziadka. Pełen luz, zero nerwów, mimo że radomski zespół za chwilę czeka najważniejszy mecz w najnowszej historii klubu.

Nie zrozumcie nas źle – dla większości drużyn byłby to po prostu kolejny mecz ligowy, więc faktycznie: czym tu się przejmować? Ale w Radomiu mogli myśleć o tym spotkaniu tak, jak o meczu o medal mistrzostw świata. W końcu ostatni krążek zdobyty przez reprezentację Polski na tej imprezie i ostatni sezon Radomiaka w najwyższej lidze w kraju dzieliły tylko trzy lata.

Przez Wilgę i Sobolew do Ekstraklasy

Znajomy pokazuje szalik i mówi, że pamięta jeszcze poprzedni mecz w Radomiu z Legią. Nie chodzi o jeden ze sparingów, bo zespół z Warszawy dość często w ostatnich latach grywał z Radomiakiem. W 2017 roku, pół roku po grze w grupie Ligi Mistrzów, przyjazd najlepszej drużyny w kraju był dla radomian dużym wydarzeniem. Tak samo, jak i testy Dawida Janczyka, który próbował załapać się do Radomiaka i reaktywować karierę. Takich meczów, sparingów, gier kontrolnych, było mnóstwo. Ale walka o ligowe punkty z Legią to co innego. Tej nie widziano w Radomiu od 1984 roku, a to przecież kawał czasu. Całkiem prawdopodobne, że był to jedyny szalik obecny na stadionie, który przetrwał 37 lat posuchy radomskiego futbolu. Posuchy, bo przez wszystkie te lata kibice Radomiaka musieli przyzwyczaić się do porażek. “Zieloni” po 1985 roku zanotowali dziewięć awansów. Ale skoro tak często wchodzili szczebelek wyżej, to równie często musieli z drabinki spadać. I były to spadki bolesne.

Reklama

ZA CZWARTEJ LIGI SMAK – JAK KIBICE ODBUDOWALI RADOMIAKA

Amur Wilga, Zryw Sobolew, Skra Konstancin Obory, Korona Góra Kalwaria. Lista rywali Radomiaka z 2009 roku, gdy klub grał w IV lidze. Żeby zrozumieć, czym dla Radomia był powrót na salony i podjęcie mistrza Polski w oficjalnym spotkaniu, trzeba prześledzić wszystkie okoliczne miasta, miasteczka i miejscowości, na których wychowali się radomscy kibice. Większość z 4000 osób, które oglądały z trybun historyczne zwycięstwo, dorastała na wyjazdach do Szydłowca czy Piaseczna, na trzecioligowych derbach z Bronią, a w najlepszym przypadku na drugoligowych starciach z ROW-em Rybnik czy Olimpią Elbląg. W Radomiu wielką piłkę widywano od wielkiego dzwonu, czyli przy okazji Pucharu Polski. Tyle że tamte konfrontacje zwykle kończyły się mniejszym lub większym łomotem od:

  • ŁKS-u
  • Ruchu Chorzów
  • Lecha Poznań
  • Cracovii

cashback na start fuksiarz

Jedynym jasnym punktem tego 36-letniego rozbratu z topowym poziomem był chyba hattrick Abela Salamiego, dzięki któremu Radomiak odprawił w PP Górnik Zabrze. Doszło do tego, że przez lata radomianie marzyli nie tyle o Ekstraklasie, ile o 1. lidze. Z nią wiązały się bolesne wspomnienia – “Zieloni” w najnowszej historii pojawiali się w niej tylko po to, żeby desperacko walczyć o utrzymanie. Ale to się nie liczyło. Liczyło się to, że między jednym a drugim pobytem na zapleczu Ekstraklasy Radomiak musiał dwukrotnie okrążyć kulę ziemską – tyle kilometrów przejechał zespół, krążąc od miasta do miasta, od Wilgi przez Szydłowiec po Kraków i Nowy Dwór Mazowiecki.

Zmęczenie tym stanem rzeczy było ogromne, ale nadzieja na to, że w końcu los się odwróci, przetrwała tyle, ile wspomniany szalik. Wiele długich lat.

Jeszcze w zielone grają

Przed spotkaniem z Legią, gdy na trybunach gromadzili się pierwsi kibice, z głośników usłyszeliśmy „Jeszcze w zielone gramy” Wojciecha Młynarskiego. Utwór, wydaje się, wciąż mocno niewykorzystywany w Radomiu, bo przecież mógłby się stać dla „Zielonych” tym, czym jest „Sen o Warszawie” dla mistrzów Polski.

Reklama

Jego tekst momentami idealnie obrazuje drogę Radomiaka do pierwszego gwizdka sędziego w sobotni wieczór. Sto przegapionych okazji, klejenie połamanych skrzydeł i kłopoty, które były, ale nie tak poważne, żeby znaleźć się na rozpaczy dnie. I w końcu – jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia, plany. O tych planach wiele razy mówił Zdzisław Radulski, legenda Radomiaka. 84-latek rok w rok, jak mantrę, powtarzał jedną sentencję.

„Żeby jeszcze ten mój Radomiaczek wrócił do Ekstraklasy”.

Nie zgadniemy nigdy, czy człowiek zwany w Radomiu „hrabią” faktycznie wierzył w moc swoich słów, czy były to tylko pobożne życzenia. Ale w końcu to się stało. Przed pierwszym gwizdkiem wziął piłkę w ręce, a za nim stała wielka bramka z napisem: PKO BP Ekstraklasa 21/22. Zdjęcie, które mu w tym momencie zrobiono, to jeden z najbardziej wzruszających obrazków dla każdego radomskiego kibica. Radulski spędził w Radomiu ponad 60 lat, widział i przeżył wszystko. Jego kanapki jedli przyszli reprezentanci Polski i chłopaki z regionu, którzy wracali do drużyny w trudnych momentach, żeby prowadzić ją w górę ligowej hierarchii.

”Hrabia” zawsze sypnie żartem, tak samo było w piątek, na ostatnim treningu przed meczem, gdy usiadł na wystawionej przez Canal+ kanapie i napawał się ostatnimi chwilami przed inauguracją. W Radomiu żartują jednak z jego milczenia. Przez lata, gdy klub tułał się po niższych ligach, Radulski bardzo chętnie udzielał wywiadów, był bohaterem wielu historii, reportaży i artykułów. Tymczasem gdy już „Zieloni” spełnili jego marzenie, „hrabia” od rozmów z mediami się wstrzymuje. No tak, zrobił swoje, to co tu więcej mówić. Teraz może już tylko delektować się tym, jak Radomiak do ligi wszedł. Bo jego drużyna w Ekstraklasie pręży muskuły tak, jak on w czasach, gdy zgarniał trofea dla najlepszego kulturysty nad Wisłą.

Brawa dla bohaterów

Zdzisław Radulski, tradycyjnie już, mógł liczyć na to, że po meczu usłyszy z trybun swoje nazwisko i burzę braw. Radomscy ultrasi mają nawet flagę z jego podobizną. Kiedy „hrabia” robi obchód dookoła murawy po spotkaniu, wszyscy wiwatują i doceniają wysiłek 84-latka. Ale nie tylko Radulski może liczyć na takie przyjęcie. Radom przez wiele lat był na peryferiach polskiej piłki, jednak od kiedy Dariusz Banasik chwycił za ster, kibice są przyzwyczajeni do sukcesów i zwycięstw. Od trzech sezonów Radomiak nie schodzi poniżej TOP 4 – niezależnie od tego, czy gra w 2., czy w 1. lidze. To sprawia, że kibice od dawna fruwają 30 centymetrów ponad chodnikami. Stadion w Radomiu jest mały, za mały, żeby pomieścić wszystkich chętnych do oglądania takich widowisk. Ale mimo to atmosfera na nim nie ustępuje zdecydowanie większym obiektom. Dwie równoległe trybuny, duży pogłos, dźwięk kilku tysięcy gardeł, bo jeśli już ktoś dostał się na mecz, nie może odpuścić dopingowania. Środowisko, które nie było wcześniej zaznajomione z radomskim obiektem, było pod wrażeniem tego, co zobaczyli.

WARCHOŁY KONTRA SCYZORY. SKĄD SIĘ WZIĘŁA ŚWIĘTA WOJNA RADOM – KIELCE?

Jeśli ktoś zastanawiał się, dlaczego Raphael Rossi zgodził się na obniżkę wynagrodzenia, byle tylko trafić do Radomia, ten powinien zobaczyć, jak obrońca był witany, gdy wchodził z ławki za kontuzjowanego Goncalo Silvę. Burza braw, uwielbienie, które dodaje skrzydeł. Kiedy Brazylijczyk mówił mi, że zachwyciła go niesamowita atmosfera podczas ostatniego meczu czy fety po awansie, nie było w tym taniego populizmu. Gdy tłum ludzi skanduje twoje nazwisko, a potem kibice podchodzą do ciebie i proszą, żebyś został w Radomiu, deklarując nawet chęć zorganizowania zrzutki na wykupienie cię z obecnego klubu to – niezależnie od tego jak poważne są to propozycje – możesz poczuć się ważny. Dla radomskiego kibica piłkarze, którzy wywalczyli awans do Ekstraklasy, mają dziś status nadludzi. Mateusz Kochalski zapewne nawet nie spodziewał się, że schodząc z rozgrzewki usłyszy, jak cała trybuna skanduje jego nazwisko.

Leandro do takich celebracji jest już pewnie przyzwyczajony, ale wciąż jest w tym pewien urok, że gdy kapitan sprintem wróci do defensywy i powalczy o piłkę, kibice momentalnie intonują „Leo, Leo” tak, jakby skrzydłowy właśnie zdobył jakąś piękną bramkę.

Dariusz Banasik także nie usłyszał swojego nazwiska po raz pierwszy, ale łezka na pewno zakręciła mu się w oku. Niedawno w “Przeglądzie Sportowym” wspominał, jak kibice lżyli go gdy Pogoń Siedlce przegrywała w barażach z Garbarnią i spadała do drugiej ligi. Dziś ten trener jest w takim miejscu, że tamte wspomnienia powoli trafiają do niszczarki, zasypane tym, co spotkało go w Radomiu. Nikt nie ma wątpliwości, że tylko ten człowiek mógł powiedzieć drużynie przed meczem, że remis z mistrzami Polski go nie zadowala i bez problemu dadzą radę zgarnąć pełną pulę. No i dali.

OBSTAWIAJ EKSTRAKLASĘ W FUKSIARZ.PL

Wymarzony mecz otwarcia

Radomiak nie mógł sobie wymarzyć lepszego meczu otwarcia, nie tylko ze względu na wynik i na klasę rywala. Jako że obydwa kluby łączy przyjaźń, spotkanie miało wyjątkową atmosferę. Już kilka godzin przed meczem radomscy restauratorzy mogli być zadowoleni, bo fala kibiców z Warszawy, wymieszana z lokalnymi fanami, zalała ulicę Żeromskiego i wszelkie okoliczne knajpy. Jeśli ktoś niezbyt interesował się kibicowską tematyką i po prostu przechodził obok, to z pewnością poznał cały śpiewnik jednych i drugich. Zdawało się jednak, że tych, których kompletnie nie obchodził sobotni mecz, w mieście nie było. Ludzie przystawali, nagrywali filmiki ze wspólnej zabawy kibiców, robili zdjęcia i ciężko było dostrzec tych, którzy z grymasem na twarzy przemykali, żeby uwolnić uszy i oczy od tego widoku. Było dokładnie tak, jak na jednej z opraw radomskich kibiców – całe miasto się mieni w barwach zieleni.

A po meczu? Mimo że w lidze dogrywek nie przewidziano, to na mieście obowiązują nieco inne zasady. Układającym terminarz rozgrywek mogą w Radomiu dziękować nie tylko za mecz przyjaźni na starcie, ale też za to, że w przeciwieństwie do ostatniego meczu w sezonie 1. ligi, spotkanie odbyło się w sobotę. Gdyby tak jak w przypadku starcia z Koroną chodziło o niedzielę, znów trzeba byłoby brać wolne na żądanie, bo wielu osobom ta noc na pewno się przedłużyła.

Jedyny minus? To, że świadkiem historycznego zwycięstwa nie był obiekt, na którym Radomiak mierzył się z Legią 37 lat temu. Przy ul. Struga 63 wciąż trwa budowa, choć próżno szukać zadowolonych z tempa, w którym toczą się prace. Na trybunach raczej ich nie było, nawet jeśli uwzględnimy fakt obecności przedstawicieli władz miasta i MOSiR-u w sektorach vipowskich. Kibice wywiesili transparent adresowany do prezesa MOSiR-u, Grzegorza Janduły i ponownie głośno i wyraźnie domagali się jego odwołania. „Pozdrowienia” powędrowały także do prezydenta Radosława Witkowskiego, któremu od dłuższego czasu w ten sposób uprzykrzane są kolejne spotkania radomskiej drużyny.

Ciężko jednak dziwić się frustracji kibiców, gdy przypomnimy sobie, jak trudno było w ogóle dostać bilet na to spotkanie. Liczba chętnych na wejściówki przynajmniej dwukrotnie przebijała liczbę miejsc na stadionie (nieco ponad 4000 – przyp.). Nowy obiekt mógłby pomieścić minimum 8000 osób, a wtedy mówilibyśmy już o pełnoprawnym święcie futbolu w Radomiu. Co ciekawe, gdy kilka lat temu podpisywano dokumenty o współpracy między Radomiakiem i Legią, zaznaczono w nich punkt, który mówi o meczu towarzyskim między tymi drużynami, który miałby odbyć się przy okazji otwarcia stadionu przy ul. Struga 63. Wszyscy zakładali wtedy, że pierwszo-, a w najgorszym przypadku drugoligowy, klub z Radomia dostanie przystawkę przed Ekstraklasą. Marchewkę na starcie sezonu, która napędzi zespół do walki o awans do elity.

Cóż, nie po raz pierwszy sportowa forma polskiego klubu wyprzedza miejską infrastrukturę.

BANASIK: RADOMIAK JEST W STANIE OGRAĆ POŁOWĘ LIGI [WYWIAD]

***

Radom jeszcze przez jakiś czas będzie w ekstazie. Będzie chłonął każdy kolejny wielki mecz jak gąbka, cieszył się nim tak, jak dziecko w ogromnym sklepie z zabawkami, które biega od półki do półki i najchętniej zabrałoby do domu wszystko, co tylko na nich leży. Minie trochę czasu, zanim środowisko Radomiaka do Ekstraklasy będzie podchodziło jak do kolejnego dnia w biurze. Ale właśnie to może być siłą „Zielonych” w tym sezonie.

Teraz już nie muszą śpiewać, że jeszcze któregoś rana odbiją się od ściany. Motto przewodnie się zmieniło.

Jeszcze się nam ukłonią ci, co palcem wygrażali…

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, FotoPyK, RadomSport.pl

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
0
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

40 komentarzy

Loading...