Robert Pich jednym z najbardziej niedocenianych ligowców ostatnich lat? Być może to za duże słowo, ale na pewno należy do grona tych, o których mówi się stosunkowo mało w porównaniu do tego, ile dają drużynie. Słowak zagościł na polskich boiskach w 2014 roku i poza pierwszą, wprowadzającą rundą, w zasadzie nigdy w dłuższym okresie nie schodził poniżej przyzwoitego poziomu. Kilka razy mogło się już wydawać, że regres jego gry staje się faktem, że jego akcje spadną, a on znów wyprowadzał z błędu. Tak dzieje się też teraz.
Robert Pich od lat trzyma fason
Pich siedem lat temu zimą przyszedł do Śląska Wroclaw z MSK Żylina. Oczekiwania były duże i trudno się dziwić, skoro facet przez wcześniejsze dwa i pół roku w samej tylko słowackiej ekstraklasie zdobył 27 bramek i zaliczył 10 asyst. Potrzebował jednak nieco czasu, żeby się rozkręcić. Debiutancka runda to 13 meczów bez żadnego konkretu w ofensywie, ale już w następnym sezonie nawiązał do swoich najlepszych chwil i od tej pory stanowi o sile WKS-u – z przerwą na dwa półroczne pobyty w Kaiserslautern.
Nie mówimy o bajecznym techniku czy efektownym dryblerze, kibice niekoniecznie śpiewają o nim piosenki, ale na koniec każdego sezonu bronił się swoim bilansem. Zawsze było co najmniej przyzwoicie.
Spójrzmy (asysty wg naszych kryteriów):
- 14/15: 10 goli, 4 asysty (37 meczów)
- 15/16: 3 gole, 3 asysty (23 mecze)
- 16/17: 7 goli, 1 asysta (17 meczów)
- 17/18: 6 goli, 5 asyst (32 mecze)
- 18/19: 6 goli, 8 asyst (33 mecze)
- 19/20: 7 goli, 6 asyst (36 meczów)
- 20/21: 7 goli, 2 asysty (30 meczów)
No, bądźmy szczerzy, większość naszych ligowców z pocałowaniem ręki utrzymywałyby w swoich szeregach skrzydłowego robiącego takie liczby.
Jeżeli coś można Pichowi zarzucić, to pewną nieregularność w trakcie rozgrywek. Miewał okresy, w których niemalże co tydzień strzelał lub asystował, a potem potrafił w tym względzie zaciąć się nawet na kilkanaście spotkań z rzędu. Mimo to jego status rzadko był podważany, bo – jak już wspominaliśmy – na finiszu sezonu zawsze statystyki go broniły.
Weryfikacja w Niemczech
Niewykluczone jednak, że właśnie te wahania tłumaczą, dlaczego Ekstraklasa najwyraźniej jest jego sufitem. Gdy poszedł do 2. Bundesligi, przepadł w Kaiserslautern. Pierwsza runda – cztery mecze ligowe. Po powrocie ze Śląska – znów tylko cztery mecze.
– Trenerem, który mnie ściągał do Kaiserslautern, był Kosta Runjaic. Przyjechałem. Po miesiącu zwolniono trenera Runjaica. Do dziś się z tego śmiejemy jak spotkamy się na ligowym meczu. Akurat jak przyszedł nowy trener, doznałem kontuzji łydki. Miesiąc nie mogłem ćwiczyć. Później stawiał na innych. Ja wiem, że to brzmi wymówkami. Ale byłem zły, że nie dostawałem szans. Rozumiałbym, gdyby drużyna wygrywała. Nic nie mógłbym wtedy powiedzieć. Ale byliśmy na dole cały czas, porażek dużo, a skład ten sam. Byłem tam nieszczęśliwy – opowiadał nam sam zainteresowany w ubiegłym roku.
Co nie znaczy, że nie dostrzegał konkretnych przyczyn swoich niepowodzeń. Pich przyznawał, że fizyczność i tempo gry na drugim froncie w Niemczech go przytłaczały. Stopniował to też w kontekście polskiej ligi. – Nie chodzi o to, że w Polsce trzeba być nie wiadomo jak silnym czy wybieganym, ale dostajesz piłkę, od razu pressing, ktoś doskakuje. Na Słowacji tego miejsca jest więcej. Gra się może technicznej, ale wolniej. Nie to tempo. Przyjmiesz, zastanowisz się, zagrasz. Z drugiej strony, jak wyjechałem do Kaiserslautern, znowu tempo poszło o poziom wyżej. Wróciłem z Niemiec do Polski i nagle myślałem: no, można grać, jest miejsce. Kwestia perspektywy – tłumaczył.
Robert Pich znów w formie
Urządził się więc Słowak we Wrocławiu i tak już chyba zostanie, aż kiedyś wróci do domu. Wszyscy kolejni trenerzy Śląska go cenili i na niego stawiali, rzadko lądował na ławce. Co nie znaczy, że to się nigdy nie zdarzało. Minionej wiosny Jacek Magiera pokazał mu, że nie ma nic za zasługi. Doświadczony skrzydłowy pierwsze trzy mecze pod wodzą nowego szkoleniowca zaczął jako zmiennik i dopiero w 26. kolejce na Podbeskidzie dostał wreszcie szansę w wyjściowej jedenastce.
Wejście w nowy sezon Pich ma imponujące, choć nie zawsze dostawał 90 minut.
- asysta na wyjeździe z Paide
- dwa gole w pierwszym meczu z Araratem
- gol na inaugurację Ekstraklasy z Wartą Poznań
- dwa gole w rewanżu z Araratem
W listopadzie skończy 33 lata, ale ani myśli oddawać miejsce młodszym. I dobrze, bo jego forma będzie teraz potrzebna na Hapoel Beer Szewa. Być może to ostatnia szansa, żeby mocniej pokazać się ze Śląskiem na międzynarodowej arenie. Przed tym sezonem Pich w barwach WKS-u zaliczył jedynie dwumecze z NK Celje (1:0, 3:1) i IFK Goeteborg (0:0, 0:2) w edycji 2015/16. Od jego postawy z izraelskim rywalem wiele będzie zależało.
A na razie Słowak spróbuje ukąsić Cracovię, która jest dla niego dość wdzięcznym przeciwnikiem. „Pasom” strzelił już cztery gole, wygrywając z nią osiem z szesnastu dotychczasowych starć.
Fot. Newspix