Leżysz sobie na hamaku, jest czilerka, ale co jakiś czas podlatuje komar. Niedbale odpychasz go gazetą, z jednej strony jest upierdliwy, z drugiej strony wiesz, że niewiele może ci zrobić. Ot, taki pasażer na gapę, który brzęczy, ale wielkiej krzywdy nie zrobi. Dziś takim komarem była Stal Mielec. Niby chciała kąsać Piasta Gliwice, ale argumentów nie miała właściwie żadnych.
STAL MIELEC – PIAST GLIWICE. GOSPODARZE BEZ ARGUMENTÓW
W sumie w żadnym momencie tego spotkania nie mieliśmy wątpliwości, kto dziś sięgnie po trzy punkty. Jasne, Ekstraklasa często bywa nieprzewidywalna, nielogiczna, ale dajcie spokój, teraz być nie mogła. Piasta i Stal dzieli pewna przepaść, jeśli chodzi o jakość. Jedni chcą walczyć w górze tabeli i mają ku temu podstawy, drudzy będą drżeć o utrzymanie. To było dokładnie widoczne.
No bo czym nas dzisiaj uraczyli mielczanie? Złośliwie można powiedzieć, że dwiema przewrotkami, które przypominały zajęcia wyrównawcze w podstawówce – piłka leciała daleko od bramki, Jankowski prawie się połamał. Przed przerwą Plach wynudził się setnie, łapał, co miał łapać, gospodarze nie zmusili go do wielkiego wysiłku.
Właściwie był tylko jeden moment, w którym mogliśmy powiedzieć – oho, Stal miała prawo tu co zdziałać. Mak zabawił się z Czerwińskim, zagrał do Budzińskiego w pole karne, a ten w sytuacji sam na sam z Plachem uderzył bez zastanowienia. A może ono jednak było konieczne, bo Budziński miał patelnię, jednak walnął w słowackiego bramkarza. Musiał to skończyć, po prostu musiał, jeśli Stal miała ochotę myśleć o punktach. Niestety dla Stali – Plach ten pojedynek wygrał i nawet ten jeden procent nadziei zaginął.
Nie powiemy, że to był wielki mecz Piasta, ale jak wspomnieliśmy – wygrał jakością. Spokojnie operował piłką, szukał dziur w obronie gospodarzy. Dwukrotnie ją znalazł i to za sprawą Patryka Lipskiego. Wiecie, jak z nim jest: potencjał chłopak ma spory, ale nie potrafi go przełożyć na boisko. Ale tym razem zagrał jak za najlepszych czasów.
STAL MIELEC – PIAST GLIWICE. LIPSKI ARCHITEKTEM SUKCESU
Podanie do Vidy to ciasteczko. Prostopadła piłka, Stal zgłupiała, nie wiedziała o co chodzi, a w sekundę zawodnik gliwiczan wyszedł wprost na bramkarza. Też oddajmy – nie spanikował, nie walił na pałę jak choćby Budziński, tylko elegancką wcinką otworzył wynik spotkania. Na początku ta bramka nie została uznana, sędzia pokazał spalonego, ale po konsultacji z VAR-em zmienił tę decyzję.
Druga asysta Lipskiego też była niczego sobie. Ładne dośrodkowanie lewą nogą i przede wszystkim celne. Pyrka mógł o tę piłkę powalczyć, zrobił to, co więcej rywalizację z Getingerem wygrał i podwyższył wynik. Ach, chciałoby się takiego Lipskiego oglądać częściej. Gościa, który może operuje w głębi, ale potrafi jednym czy drugim podaniem zrobić różnicę. Dwie asysty w jednym meczu. Tyle samo zrobił przez cały poprzedni sezon, a mamy dopiero drugą kolejkę.
Naturalnie Piast miał więcej okazji. W końcówce Steczyk trafił w słupek, o nieuznanej (ślicznej) bramce Żyry decydowały centymetry przy wcześniejszym spalonym. Tu naprawdę nic złego gliwiczanom stać się nie mogło. Tak jak z Rakowem szli na noże i ostatecznie przegrali, tak teraz bawili się z dzieckiem uzbrojonym pistoletem na wodę.
Oj, ciężko wierzyć w utrzymanie Stali. Słaby skład. Niedoświadczony trener. Brak perspektyw. Grzegorz Lato w reklamie telewizyjnej mówi mniej więcej, że kibicuje Stali, bo ta wraca na zwycięską ścieżkę z najlepszych lat. Naszym zdaniem GPS kompletnie zawiódł. Jedyna droga, którą potrafimy sobie wyobrazić, to ta do pierwszej ligi. Może i szybko, bo po drugiej kolejce, ale czy wyobrazimy sobie trzy gorsze zespoły w przeciągu całego sezonu? Wątpliwe.
Fot. Newspix