– Przeżyłem trochę tych wzlotów i upadków. Wszystko wzmacnia. Trzeba pamiętać, że w życiu nie zawsze jest płynnie, ładnie i kolorowo. Po części z wiekiem nabrałem pewnego dystansu – także przez te wszystkie sprawy, które się wydarzyły w moim życiu. Doświadczenia nauczyły mnie pewnych rzeczy, ukształtowały – mówi Maciej Gostomski, kapitan Górnika Łęczna. Bramkarz zespołu z Lubelszczyzny przyznał też, że jego szczere wypowiedzi nie zawsze były potrzebne, a obecnie stara się być dyplomatyczny. Dlaczego pobyt w Norwegii uważa za udany, mimo że był rezerwowym? Co czuł, gdy postanowił wrócić do Polski i zostać zawodnikiem drugoligowej Bytovii Bytów? Czy Górnik Łęczna rzeczywiście nie jest w stanie przekonać piłkarzy do przyjścia? Co spowodowało, że nabrał dystansu do futbolu? Zapraszamy!
Jesteś bardziej oszczędny w słowach niż dawniej? Czy w dalszym ciągu nie gryziesz w język?
Chodzi o to, że jestem szczery i bezpośredni. Po prostu, gdy widzę coś lub czuję i uważam, że tak jest, to nie chowam tego głęboko w sobie, tylko mówię otwarcie. Nie kryję się z tym. Wcześniej może rzeczywiście wypowiadałem za dużo zbędnych słów. Czasami trzeba było dać sobie na wstrzymanie. Teraz na pewno wyciągnąłem z wnioski z pewnych lekcji. Nie wszystko, co mówiłem, co robiłem, było mądre. Tak więc jest we mnie dużo większa pokora i refleksja. Potrafię już wysłuchać, przeczekać i zrozumieć drugą stronę.
Myślisz, że to zwyczajnie z wiekiem ci przyszło? A może wynika to z poniesionych konsekwencji? Kilka razy znalazłeś się na zakręcie – jeśli chodzi o przygodę z piłką.
Przeżyłem trochę tych wzlotów i upadków. Wszystko wzmacnia. Trzeba pamiętać, że w życiu nie zawsze jest płynnie, ładnie i kolorowo. Najważniejsze to dwa razy nie popełniać tych samych błędów. To, co złe, należy eliminować. To, co dobre – powielać. Po części z wiekiem nabrałem pewnego dystansu – także przez te wszystkie sprawy, które się wydarzyły w moim życiu. Doświadczenia nauczyły mnie pewnych rzeczy, ukształtowały. Czuję się bardziej pewny w sytuacjach kryzysowych. Mam nadzieję, że jeszcze dużo przede mną.
Życie piłkarskie jest jeszcze w stanie ciebie zaskoczyć? Twój powrót do Ekstraklasy wiódł m.in. przez ligę norweską, drugoligową Bytovię Bytów. Generalnie twoja przygoda z piłką to istna sinusoida.
Moja futbolowa droga zdecydowanie nie była usłana różami. Różne były sytuacje. Ale to już przepracowałem, przerobiłem. Nie wracam do negatywnych chwil. Z nikim nie mam zgrzytów i sporów. Uważam, że tak musiało być. Przyznam szczerze, że dobrze wykorzystałem pobyt w Norwegii. Mimo iż nie grałem, bardzo fajnie się tam czułem. Poprawiłem wiele niuansów treningowych, a także przygotowanie mentalne. Może trudno to niektórym zrozumieć, że ktoś, kto wyjechał za granicę i siedział na ławce, dobrze wspomina ten okres. Jasne, chciałem wtedy więcej grać. Jednak naprawdę uważam go za względnie udany.
Górnik Łęczna wygra na wyjeździe z Zagłębiem Lubin? Kurs 4.10 na Fuksiarz.pl
Udany? Mimo wszystko po powrocie do Polski musiałeś zrobić duży krok w tył.
Zawsze staram się maksymalnie wykorzystać każdą sytuację. A jeśli chodzi o moje powroty – nikomu nie chcę nic udowadniać. Zimą 2020 przyszedłem do drugoligowej Bytovii, bo trudno było mi w tym okresie znaleźć klub po pobycie w Norwegii. Moim zdaniem to była trafna decyzja – miałem bardzo dobre pół roku. W momencie, gdy przychodziłem do Bytowa, od razu powiedziałem, że planuję potem iść wyżej, wrócić do Ekstraklasy. Z tym że to były tylko słowa, a resztę należało wykonać na boisku. Po dobrej rundzie podpisałem umowę z Górnikiem Łęczna i również zakomunikowałem, że pragnę dostać się do wyższej ligi. Starałem się pokazywać z najlepszej strony na boisku i poza nim. No i tak oto znów jestem w Ekstraklasie. Teraz trzeba wyznaczyć sobie kolejne cele.
Krążyły ci myśli w głowie w stylu: co poszło nie tak, że wylądowałem w 2. lidze? Trudno było schować głębiej dumę i ambicję?
Nie, to był mój świadomy wybór. Nie odbyło się to na zasadzie: ląduje w Bytovii, bo kompletnie nie mam gdzie iść. Również nie myślałem w kategorii, że przychodzi do klubu gwiazda, były mistrz Polski. Z ogromną pokorą bardzo ciężko trenowałem, dzięki czemu doszedłem do naprawdę dobrej dyspozycji. Mimo że sytuacja finansowa klubu, delikatnie rzecz ujmując, nie była kolorowa. Nie miałem z tym problemu, że niegdyś występowałem wyżej, a wówczas znalazłem się niżej. Nie analizowałem tego szczególnie mocno. Generalnie sport traktuję jako pasję, hobby, ale nie jest w życiu najważniejszy. Nie przejmuję się aż tak mocno piłką nożną. Znaczy: to jest moja praca, staram się wykonywać ją jak najlepiej, być profesjonalistą, ale nie zadręczam się po nieudanych występach, nie kminię nad tym godzinami. Podchodzę do tego na sporym luzie, co nie zmienia faktu, że swoje obowiązki wykonuję rzetelnie.
W przeszłości wspomniałeś, że podczas gry w Bałtyku Gdynia, pomagałeś rodzicom w pracy na gospodarstwie, a piłka nożna nie była jedynym źródłem utrzymania. W dalszym ciągu futbol to dla ciebie element życia, a nie jedyny sposób na życie?
Zawsze lubiłem pomagać rodzicom. Lubię naturę. Nawet teraz, jak mam czas i przyjeżdżam do domu, to staram się ich nieco odciążyć. Mamy też wspólne biznesy rodzinne. Źle się z tym czuję, gdy siedzę bezczynnie. Musiałem sobie nieco dorobić. Też mi to pomogło w pewnym stopniu, bo to był ten moment – co wielokrotnie podkreślałem w wywiadach – że przestałem na siłę coś udowadniać sobie i innym. Odpuściłem tę swoją napinkę po Legii, wyluzowałem. Poszedłem do tego wszystkiego z większym dystansem. I do tamtego momentu – mówią żargonem piłkarskim – zaczęło żreć. To udowadnianie komuś, bo klub, bo rodzice, czasami nie jest dobre. Niektórzy mogą się z tym dusić, tak jak ja się dusiłem.
Nie tylko w sporcie zdrowe podejście jest wartością dodaną. W każdej innej pracy odpowiedni balans również pomaga.
Zgadzam się. Ze swojej perspektywy powiem, że byłem ogromnym talentem. Zaliczyłem wszystkie roczniki młodzieżowej kadry Polski. Określano mnie wyczekiwanym następcą Łukasza Fabiańskiego w Legii. Presja u chłopaka, który nie miał do końca dobrze poukładane w głowie, cały czas blokowała.
To był długi proces pozytywnych zmian w twoim myśleniu?
Wymagało to odpowiedniej ilości czasu, ale też pracy nad sobą. Moja psychika różnie reagowała na pewne wydarzenia. Każdy jest inny. Mam wielu znajomych, którzy grają wysoko, nawet w kadrze Polski, i oni potrafili sobie szybko poradzić z presją. Gładko przeszli do wielkiej piłki. A niektórzy musieli być cierpliwi, odbudować się. Każdy sam musi sobie znaleźć odpowiednią drogę.
W wypowiedziach medialnych sprawiasz wrażenie bardzo pewnego siebie człowieka. Czasem aż nadmiernie, co może być odebrane jako aroganckie zachowanie. To element gry, swoista maska?
Nie uważam, że to jest przesadna i nadmierna pewność siebie. I też nikogo nie udaję. Po prostu zbytnio nie przejmuję się pierdołami. Owszem, piłka nożna jest dla mnie ważna, ale nie najważniejsza. Przez to wytworzyła się u mnie ta pewność siebie. Obojętnie, co się wydarzy i tak będzie dobrze. Wiadomo, że dobra forma, trening, awanse pomagają w tym, utwierdzają w przekonaniu, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Dają więcej radości. Tak naprawdę wiele czynników się na to składa. Aktualnie czuję się szczęśliwy i spełniony, w pewnym stopniu mądrzejszy.
Łatwo jest przypiąć drugiemu człowiekowi łatkę. Tobie za szybko przyprawiono gębę?
Cóż, w młodzieńczych latach robiło się dużo głupich rzeczy. Zupełnie niepotrzebnie. Szczerze? Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia – mogę mieć łatki, doklejone gęby. Łatki zawsze można odpiąć. Liczy się to, jakim jestem teraz człowiekiem, co robię, co myślę. Najważniejsze, czy ktoś wyciągnął wnioski ze swoich błędów. Znam mnóstwo osób, które w przeszłości zrobiły kilka głupot, a dziś są poukładane, grają w piłkę na dobrym poziomie, albo znakomicie wykonują inny zawód. Lekcja życia nie poszła na marne. Darzę ich ogromnym szacunkiem.
W przypadku piłkarzy największe znaczenie ma postawa meczowa. Jeśli są w dobrej formie, to ekscesy pozaboiskowe schodzą na dalszy plan.
Nie lubię oceniać kogoś tylko na podstawie tego, że raz go zobaczyłem lub coś tam usłyszałem na jego temat. Aby wyrobić sobie jakąś opinię, nie można patrzeć powierzchownie. Najpierw trzeba kogoś dokładnie poznać, bo pierwsze wrażenie potrafi zmylić. U nas w Polsce zbyt pochopnie wydajemy wyroki. W Norwegii ludzie mają zupełnie inne podejście.
Może dlatego, że zainteresowanie piłką nożna jest mniejsze. U nas jednak kibice interesują się życiem piłkarzy.
Wiesz co? To nie chodzi już nawet o futbol. Mam na myśli życiowe sprawy, relacje międzyludzkie. Podejście jest zdrowsze. W przypadku wszelkich ocen i opinii dostaje się tam więcej czasu, panuje dużo większy dystans w stosunku do różnych plotek. W Polsce zazwyczaj coś jest czarne albo białe. Musisz się określić za tym, albo tamtym.
Po tych wszystkich perypetiach z Koroną Kielce, banicji w zespole juniorów, następnie średnio udanym pobycie w Cracovii, wyjazd do Norwegii był zapewne oczyszczający. Zresetowałeś głowę?
Do juniorów wysłał mnie prezes Zając. Od samego początku mówiłem, że ten człowiek nie może być w piłce. To są ludzie tego typu, którzy psują ciężką pracę innych. Korona dopiero teraz powolutku zaczyna wychodzić z tego kryzysu. Wracając do tamtej sytuacji, to wówczas podpisałem kontrakt z Cracovią. I mogłem to zrobić. Z innym prezesem pewnie dogadałbym się i przeszedł szybciej do nowego klubu. Albo sprzedaliby mnie, albo po prostu zostałbym w pierwszej drużynie Korony. A tutaj “za karę” następnego dnia zostałem wysłany do rezerw. To nie tak, że coś wymyślałem, zrobiłem coś złego, niemądrego. Tylko niektórzy też podejmowali dziwne decyzje.
To była wyłącznie decyzja prezesa Zająca?
Trener Gino Lettieri nie był zadowolony z tej sytuacji. Ale jako były piłkarz, szkoleniowiec rozumiał mnie. Uważał, że to normalne sprawa, iż zawodnik wcześniej podpisał umowę z nowym klubem. Nie było między mną a trenerem żadnego problemu. Na koniec wróciłem do treningów i do pierwszego składu.
O Gino Lettierim krążyły różne opinie. Miałeś z nim dobre relacje?
Czułem się bardzo dobrze pod jego pieczą. Nie wiem, czemu pojawiło się na jego temat tak dużo negatywnych głosów. Oczywiście na początku wprowadził swoje zasady. Miał do tego prawo. Mieliśmy też dużo cięższe treningi, ale gdy weszliśmy na pewien pułap, złapaliśmy świetną serię, to okazało się, że jest super gościem. Prywatnie to bardzo sympatyczny facet. Najpierw trzeba poznać go, popracować z nim przez pewien okres, a dopiero potem wydawać osądy. Przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli ktoś nie zna Gino Lettierego i usłyszy kilka słów o nim lub jego wypowiedzi i od razu ma gotowy werdykt, to nie jest w porządku zachowanie. W każdym razie nic do niego nie miałem. Na pożegnanie podziękowaliśmy sobie, podaliśmy rękę.
Fuksiarz zwraca nawet do 500 zł. Prawdziwy cashback na start bez obrotu już czeka
Gdy ostatni raz rozmawiałeś z nami, przyznałeś, że nie masz skrupułów, jak coś cię boli lub nie podoba ci się w funkcjonowaniu drużyny. W sensie: idziesz i – rzecz jasna kulturalnie – mówisz szkoleniowcom, co ci leży na wątrobie. Obecnie jesteś kapitanem Górnika, więc dużo nie zmieniło się w tej kwestii?
Zawsze staram się pytać zespół, jakie są odczucia chłopaków, czego potrzeba im w danym momencie. Wiadomo, że są to sprawy stricte szatniowe, załatwiamy to w wewnętrznym gronie, w hermetycznej atmosferze. Bo tak to trzeba zrobić. Są sprawy, które dotyczą ściśle nas, piłkarzy, a są też sprawy, które musimy załatwić z trenerem, z prezesem. To nie są łatwe rozmowy, należy ostrożnie podchodzić do tematu. Grunt, to wcześniej przemyśleć, co się robi. Nie ukrywam, że mam dobry kontakt ze sztabem szkoleniowym, z pierwszym trenerem, z prezesem. Z szatnią wydaje mi się, że również jest w porządku. Jestem bezpośredni. Dlatego też lubię, gdy ktoś jest wobec mnie szczery.
Z dyrektorem sportowym Veljko Niktoviciem, masz pewnie dobry kontakt? On też nie unika szczerości. A może trafiła kosa na kamień?
Jasne, że potrafimy się dogadać. Często mamy odmienne zdanie, ale wzajemnie szanujemy nasze prawo do odmiennych opinii i poglądów na dany temat. Bardzo cenię osoby konkretne i bezpośrednie. W szatni panuje dobra atmosfera. Każdy czuje się odpowiedzialny za tę drużynę. Być może ktoś jeszcze do nas dojdzie. Klub dopiero powrócił do Ekstraklasy, do tych standardów ekstraklasowych. Tak więc, my, jako drużyna, jako szatnia też staramy się za tym nadążyć.
– Są zawodnicy na rynku polskim, którzy nie mają klubu – ja bym ich chętnie widział w Górniku Łęczna. Ale musimy stanąć w kolejce. Z numerem siedemnaście albo osiemnaście. Może ktoś tam ich poodrzuca, to wtedy zdecydują się na Górnik Łęczna. Może to śmieszne, ale z drugiej strony trochę smutnawe. Kurczę, chciałbym takiego Waleriana Gwilię u nas. Widziałbym go. Ale my nie jesteśmy w stanie niczym go zachęcić do gry u nas – to fragment wywiadu, którego udzielił nam ostatnio Veljko Nikitović. Zgadzasz się z jego twierdzeniem?
Uważam inaczej niż nasz dyrektor sportowy. Przecież przyszedł do nas Janek Gol czy Bartosz Rymaniak. Zespół zasilili też młodzi zawodnicy. Nie powiedziałbym, że jest tak, jak przedstawił to Veljko Nikitović. Z drugiej strony – też nie wiem, jak to końca wygląda w przypadku skautingu i pionu odpowiedzialnego za transfery. Na ten temat trudno mi się wypowiadać. Niemniej nie sądzę, że Górnik należy do mało atrakcyjnych miejsc pracy.
Ambicja Vlejko Nikitovica dała o sobie znać?
To oczywiste, że celuje w jak najlepszych jakościowo piłkarzy czy ludzi, którzy mają cenne doświadczenie. Owszem, wiele aspektów wpływa na to, dlaczego ktoś nie przyjdzie do Łęcznej – finansowe, wizja trenera, miejsca. Dodajmy do tego rywalizację, odpowiednią pozycję. To nie jest wyłącznie tak, że gdy ktoś przegląda oferty i widzi nazwę Górnik Łęczna, to myśli sobie: aaa, to nie, zostawiam na sam koniec. Są piłkarze, którzy idealnie pasują do naszej drużyny, jeśli chodzi klimat. Wyrażają zadowolenie i są tutaj szczęśliwi. Moim zdaniem mamy dobrą pakę. Wzmocniliśmy się na pozycjach, które wymagały tego. Mieliśmy też mało czasu na przygotowania. Raptem półtora tygodnia urlopu po barażach i już trzeba było szykować się kadrę, dogadywać zawodników. Ja też jeszcze nie miałem przedłużonej umowy. Nagle trzeba było montować zespół na Ekstraklasę, a do tego jeszcze wzmożone treningi. Nie należało to do łatwych zadań. Możliwe, że ktoś jeszcze do nas dojdzie na zasadzie transferu last minute. Być może skrzydłowy lub młodzieżowiec. To już zostawiamy osobom odpowiedzialnym za budowę kadry. A my potrzebujemy jeszcze czasu, by pod względem fizycznym dojść do optymalnej dyspozycji.
Sporo zawodników, również ty, odbudowało się w Górniku. To jest mocna karta przetargowa.
To też jest zasługa trenera, który ufa zawodnikom. Piłkarze dostają kredyt zaufania, a to pomaga. Jeżeli zawodnik zbuduje sobie pozycję, nabiera pewności. Tyle że cały czas trzeba intensywnie pracować na treningach, starać się. My akurat potrafimy to wykorzystać, odwdzięczyć się za szansę.
Celem Górnika na ten sezon jest spokojne utrzymanie? Czy wyznajecie typową zasadę: skupiamy się na każdym kolejnym meczu?
Nie ma co ukrywać – tak jak powiedziałeś, celem numer jeden jest utrzymanie. W tym sezonie spadają trzy drużyny i nie będziemy się wygłupiać z deklaracjami. Jesteśmy drużyną złożoną z wielu młodych chłopaków, z debiutantów, sporo zawodników nie ma doświadczenia ekstraklasowego, więc bez sensu wygłaszać hasła, że chcemy walczyć o mistrzostwo. Podkreślę: utrzymanie to cel główny. Ale założyliśmy też sobie bardziej ambitne zamierzenia. Możemy powalczyć o środek tabeli. Jednak priorytetem jest zbudować solidną drużynę, trwały fundament na przyszłość. A to, że każdy kolejny mecz jest najważniejszy, to złota zasada, jak najbardziej prawdziwa. Przychodzisz na trening w poniedziałek i już przygotowujesz się pod kątem sobotniego spotkania. W niedzielę odpoczynek, a na następny dzień głowę zajmuje mecz wyjazdowy. I tak w kółko, przez wiele tygodni, miesięcy.
Miałeś chwilę zwątpienia, tzw. zmęczenie materiału, że chciałeś zerwać z takim rytmem życia?
Ostatnio nie mam takich myśli. Piłka nożna to moja pasja, hobby i praca. Mogę połączyć to wszystko i lubię to robić. Może wcześniej dopadały mnie kryzysy, kiedy mi nie szło, albo za bardzo chciałem. Aktualnie wyznaczyłem sobie pewne cele i trenuję, by je zrealizować. Futbol sprawia mi ogromną frajdę. Poprzedni sezon był dla nas straszne długi, mnóstwo meczów, krótkie przygotowania, a mimo to nie brakowało mi zapału do pracy.
W dodatku runda wiosenna nie była dobra w waszym wykonaniu. Finalnie osiągnęliście sukces, lecz okupiony dużą dawką nerwów i stresu.
Zgadzam się. No tak, w rundzie rewanżowej nie prezentowaliśmy się rewelacyjnie. Nie mogliśmy wygrać aż dziewięciu meczów z rzędu. Tak czasami jest. Przychodzą różne kryzysy. Niby trenujesz tak samo, niby pracujesz na takim samym albo i większym zaangażowaniu, a nie możesz czegoś zmienić. To też nierzadko kwestia szczęścia, decyzji. Ostatecznie zajęliśmy szóste miejsce premiowane grą w barażach. Tylko że przed barażami znów złapaliśmy pewność siebie. Wygraliśmy dwie ostatnie kolejki sezonu zasadniczego. Przed półfinałem z Tychami czuliśmy, że jesteśmy tym Górnikiem z jesieni. Uważam, że to spotkanie zasłużenie wygraliśmy, mimo że dopiero po rzutach karnych. Z kolei, gdy pojechaliśmy na ŁKS, to zewsząd słychać było, że łodzianie są już jedną nogą w Ekstraklasie. Stanowiło to dla nas paliwo motywacyjne. Chcieliśmy utrzeć wszystkim nosa i pokazać, że do Łodzi przyjeżdża Łęczna i też potrafi grać w piłkę.
W barażach dorzuciłeś dużą cegiełkę do awansu. Forma przyszła w odpowiednim momencie, czy to efekt tej podwójnej motywacji?
W każdym meczu staram się wykonywać dobrze swoją robotę. Nie zawsze to wychodzi, nie zawsze sprzyja szczęście. Nieraz po prostu nie da rady wybronić strzału. Różnie z tym bywa. ŁKS miał może przewagę. I co z tego? My, tak jakby byliśmy bardziej skuteczni. Taki mamy styl. Wygrywa ten, kto strzeli jedną bramkę więcej. I tyle.
Gdybyście nie awansowali, szukałbyś innego klubu w Ekstraklasie?
Jestem szczęśliwy w tym klubie. Mieszkam w Lublinie i podoba mi się życie w tym mieście. W przypadku braku awansu na poważnie myślałem, żeby tutaj zostać.
Był taki moment, w którym pomyślałeś sobie, że baraże uciekną wam sprzed nosa?
Tylko raz. W momencie, gdy nie wygraliśmy meczu – już nie pamiętam z kim – a Miedź Legnica i Odra Opole zgarnęły komplet punktów i zbliżyły się do nas na niebezpieczną odległość. Z tym że po zwycięstwie w Sosnowcu, kiedy to odskoczyliśmy na bodajże cztery punkty, widziałem w drużynie dużą pewność siebie i byłem przekonany, że następne spotkanie z Sandecją pójdzie po naszej myśli, że utrzymamy pozycję barażową.
Jaki okres był dla ciebie bardziej stresujący? Finisz mistrzowskiego sezonu 2014/15 w Lechu Poznań czy miniona runda wiosenna?
Wydaje mi się, że pod względem psychicznym bardziej w kość dał mi okres, gdy z Kolejorzem wygraliśmy mistrzostwo Polski. To był bardzo trudny sezon, do ostatniego gwizdka ogromna dawka emocji. Również dużo większa presja ze strony kibiców i wszystkich dookoła. W Poznaniu sukces był niesamowicie wyczekiwany. Bardzo intensywny czas. W Łęcznej nie było ze strony fanów czy prezesa jakiegoś dużego ciśnienia na awans. Wiedzieliśmy, że możemy to zrobić. Drużyna – w sensie szatnia – miała swoje cele. Może nie nałożyliśmy na siebie presji, ale mieliśmy świadomość, o co walczymy, że stać nas na to.
Żeby było jasne – nie chcę zrobić z ciebie piłkarskiego emeryta. Ale myślałeś już o tym, co będziesz robił, gdy organizm powie stop, albo stracisz motywację?
Mam kilka pomysłów. Już prowadzę pewne biznesy, mam restaurację. Swego czasu zainwestowałem wszystkie moje oszczędności. Jeszcze nie skupiam się na “życiu po życiu”, lecz wiem, że na pewno chcę być trenerem. Wcześniej, od czasu do czasu, w różnych klubach miałem zajęcia w grupach młodzieżowych. Sprawia mi to frajdę. Myślę, że podążę tą drogą.
Rozmawiał Piotr Stolarczyk
Fot. Newspix