Reklama

“Już nie jestem zagłaskany”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

28 lipca 2021, 08:55 • 10 min czytania 15 komentarzy

– Byłem młody, w gorącej wodzie kąpany. Z Polski wyjechałem zagłaskany – mówi Grzegorz Sandomierski. Mówi, że na rozliczenia jeszcze przyjdzie czas, ale nie gryzie się w język. Kiedyś był złotym dzieckiem polskiej szkoły bramkarskiej, aktualnie ma 31 lat i już wie, że nie zrobił kariery na miarę swojego potencjału. W tym sezonie będzie grał w Górniku Zabrze

“Już nie jestem zagłaskany”

Dlaczego jego kariera to ciągłe wychodzenie na prostą po kolejnych zakrętach? Czy w Cluj stracił radość z bronienia i czy czuje się pełnoprawnym dwukrotnym mistrzem Rumunii? Dlaczego w Genku brakowało mu cierpliwości? Kiedy poczuł, że już nie jest złotym dzieckiem polskiej szkoły golkiperów? Za co obraził się na Weszło? O co będzie walczył Górnik Zabrze? Czy wszystko w klubie sprowadza się do Lukasa Podolskiego? Czy jest lepszym bramkarzem niż dziesięć lat temu? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiada bramkarz Górnika Zabrze, Grzegorz Sandomierski. Zapraszamy.

W jakim momencie kariery się znajdujesz?

Wychodzę z zakrętu. Walczę o to, żeby przede mną znalazła się długa prosta, żebym znów czuł radość z gry w piłkę.

W Cluj straciłeś radość?

Kiedy wydawało mi się, że łapię stabilizację w Cluj, gdzie bardzo udanie zagrałem w paru meczach z rzędu w styczniu, tuż po przerwie zimowej, bo pierwszy bramkarz doznał kontuzji, nagle znowu wylądowałem na ławce rezerwowych. Sprowadzający do parteru obuch w głowę. Po tym wiedziałem już, że w Cluj na pewno nie znajdę tego, czego zawsze szukałem – regularnego grania, zaufania, szansy. Poczucia, że rywalizacja o miejsce w bramce jest otwarta.

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Graj mecze EARLY PAYOUT. Drużyna prowadzi 2:0 w dowolnym momencie, wygrywasz zakład

Reklama
Nie była otwarta?

No niekoniecznie. Lubię wrażenie, że trenuję po coś. Trwa sezon. Ćwiczę. Daję znak, że jestem gotowy, że mogę wskoczyć do bramki. Trener to widzi i w gorszej sytuacji stawia na mnie. W pewnym momencie tego brakowało w Cluj. Dlatego też zapadły takie decyzje po sezonie.

Czyli nie czułeś się gorszy niż Cristian Balgradean. 

Nie, na pewno nie. Z Balgradeanem mieliśmy fajny kontakt, rywalizacja była zdrowa, ale dało się odczuć, że Balgradean jest w tej hierarchii przede mną i to wcale nie tylko ze względów czysto sportowych.

Co masz na myśli?

Po prostu miał większe doświadczenie w lidze rumuńskiej. Ocierał się o reprezentację Rumunii. Mógł być nawet w niej pierwszym bramkarzem, bo Ciprian Tatarusanu zrezygnował z gry dla kadry. To też pewnie miało jakieś znaczenie. Mnie grzanie ławy nie interesuje. Wybieram kluby tak, żeby w nich bronić. Kiedy przychodziłem do Cluj, miałem rywalizować z Giedriusem Arlauskisem, więc wiedziałem na co się pisze. Potem przyszedł Balgradean, Arlauskis odszedł, ale w moim myśleniu nic się nie zmieniało – chciałem zdrowo konkurować i wychodzić w pierwszym składzie.

To była liga, w której czułeś, że się rozwijasz?

Liga rumuńska mi pasowała, odnajdowałem się. Grałem w drużynie mistrza Rumunii, więc siłą rzeczy bywały mecze, kiedy zostawałem całkowicie bezrobotny. Ot, wyłapałem kilka dośrodkowań i tyle. Cluj grało prostą piłkę, nie ryzykowało, nawet po odejściu Dana Petrescu profil i filozofia pozostawały niezmienne. Cały zespół nastawiony był na ten styl i w sumie nic dziwnego, bo to było najzwyczajniej w świecie skuteczne. Czułem się coraz pewniej w tym zespole, aż do momentu, kiedy coś pękło, coś się zmieniło i wróciłem na ławkę rezerwowych. Potem było jeszcze parę meczów szarpanych. Zagrałem raz, żeby usiąść dwa razy na ławce rezerwowych i zaraz… wylecieć z kadry meczowej, a na koniec wrócić do pierwszej jedenastki. Dziwne to było. Nie pasowało mi to. Powiedziałem to otwarcie działaczom Cluj. Wiedziałem, że jeśli zostałbym na kolejny sezon, moja sytuacja wcale nie uległaby zmianie. Wrócił Arlauskis, został Balgradean, nie było tam miejsca na Sandomierskiego.

Wracasz jako dwukrotny mistrz Rumunii.

Pierwszego mistrzostwa Rumunii nie odczułem. Zagrałem jeden mecz, zaraz po przyjściu do Cluj. Zremisowaliśmy bezbramkowo z Gaz Metan Medias. Potem pojawiałem się i znikałem, znikałem i pojawiałem się. Końcówka sezonu to był koronawirus. Ostatnie mecze oglądałem w domu, w telewizji, bo wyszedł mi wynik pozytywny. Kiedy chłopaki wygrywali, ja siedziałem w domu, nie mogłem dzielić z nimi tej radości, poczuć się jak mistrz. Niby jest to wpisane w CV, ale nie mogę powiedzieć, że czuję się mistrzowsko. Bardziej przyczyniłem się za to do drugiego mistrzostwa Rumunii. Byłem cały czas z drużyną. Zagrałem trzynaście razy we wszystkich rozgrywkach, parę razy wyszedłem w fazie play-off. Czułem, że mam większy wkład w ten sukces. Po medal i mistrzowską koszulkę mogłem iść bardziej wyprostowany.

Cała twoja dotychczasowa kariera opiera się na wychodzeniu na prostą po zakrętach i wpadaniu w zakręt po wyjściu na prostą?

Nigdy nie pasowała mi rola drugiego albo trzeciego bramkarza. Kogoś, kto sobie jest, kto sobie wegetuje, takiego fajnego chłopaka od treningów. Stawiam na swoim, ale nie jestem problemowym gościem, nie walczę z wiatrakami poprzez prasę, nie daję w szatni upustu swoim frustracjom, robię swoją robotę w ciszy, taki jestem. Nie wiem, czy chcę to zmienić. Każdy mój ruch transferowy wynikał z tego, że szukałem miejsca, w którym mógłbym regularnie grać. Zarabiałem dobre pieniądze poza Polską, ale wracałem do Ekstraklasy, żeby bronić, bo to jest dla mnie priorytetowe. Mogę dostawać mniej, ale cieszyć się zdrową rywalizacją i uwierz mi, że będę zadowolony z samego poczucia bycia docenianym.

Reklama
Wiele razy działałeś według tego schematu. 

Nie każdy mój ruch był przemyślany, ale zawsze wynikał z takiego myślenia.

Mówisz jednak „nie każdy mój ruch był przemyślany”. 

Bo czasami brakowało mi cierpliwości. Bramkarz musi umieć czekać.

W Genku, w Blackburn albo w Dinamo Zagrzeb zabrakło ci trochę cierpliwości?

Głównie w Genku.

Byłeś młody. 

W gorącej wodzie kąpany. Z Polski wyjechałem zagłaskany. Miałem poczucie, że coś mi się należy. Genk szybko sprowadził mnie na ziemię, dał mi w kość, musiałem wyplenić to absurdalne przeświadczenie. Tylko, że po Genku było Blackburn, po Blackburn było Dinamo i to wszystko cały czas utwierdzało mnie w przekonaniu, że zawsze tak będzie, że będę mógł w nieskończoność skakać z kwiatka na kwiatek. Stąd odchodzę, tu mnie przyjmują. Stąd odchodzę, tam witają mnie z otwartymi rękoma. I tak do końca kariery. Ale lata lecą, a ludzie patrzą, jak to wszystko wygląda, jak to przebiega, dlaczego tak często zmienia kluby. Dopiero w Cracovii zaznałem stabilizacji, dłuższego momentu w jednym klubie. Trochę późno, bo licznik wybijał dwadzieścia sześć czy dwadzieścia siedem lat, a wyjeżdżałem jako dwudziestojednoletni szczyl.

Swojego czasu obrażałeś się na dziennikarzy. 

Nie wiem, nie pamiętam takiej sytuacji, możesz mi przypomnieć.

Po słabej w rundzie w Zawiszy zadeklarowałeś, że masz żal za negatywne recenzje na Weszło. 

Bo napisaliście, że nie wiecie, czy dalibyście mi do trzymania dziecko, bo balibyście się, że je upuszczę. Jak ja mogę szanować kogoś, kto napisał takie coś?

Bardzo ostre, choć to absurdalna hiperbola, wiadomo. 

Można oceniać mnie jako bramkarza, ale nie jako ojca, bez jaj.

To samo powiedziałeś nam zresztą pięć lat temu. 

Tak, nie żywiłem urazy. Jednym uchem wpuściłem, drugim wypuściłem, ale takie teksty czyta też moja rodzina. Widziałem ich reakcję, byłem zły, ale też nie było tak, że się obraziłem. Nie akceptuję takiego rodzaju krytyki. Jestem gotowy na negatywne recenzje, mogę stawiać temu czoła, nie ma problemu, ale takie pisanie było niesmaczne, bo nie biło tylko we mnie, ale też w całkowicie niewinną w tej historii moją rodzinę. Nie potrzebuję czytać komentarzy pomeczowych, żeby wiedzieć, czy zagrałem dobrze, czy źle.

Co bardziej zaszkodziło twojej karierze – przesadne zagłaskanie czy przesadna krytyka?

Nie odczułem nigdy przesadnej krytyki.

To prawda. Po słabych rundach często zaliczałeś rundy udane, więc negatywna narracja nigdy nie mogła być spójna. 

Bardzo możliwe. Szybko musiałem zmienić swoje nastawienie po zagranicznym wyjeździe. Tam takich jak ja było trzech w drużynie, a w lidze piętnastu. Nie pomagała mi za to gorąca głowa. Czasami lepiej usiąść i poszanować to, co się ma, zamiast non stop myśleć o tym, co może zdarzyć się zaraz. Trochę nie doceniałem tego, co osiągnąłem.

W którym momencie przestałeś czuć się złotym dzieckiem polskiej szkoły bramkarskiej? W Jagiellonii był na ciebie ogromny hype. 

Po ostatnim powołaniu do reprezentacji Polski, po Euro 2012, kiedy topniała liczba występów, topniały minuty spędzone na boisku. Wszystko się uspokoiło, obumierało na boczku. To był moment, kiedy trzeba było na nowo odświeżać nazwisko i próbować wrócić na poziom znajdowania się w kręgu zainteresowań reprezentacji, co koniec końców oczywiście się nie udało.

Łatwo się z tym pogodzić?

Momentami myślałem o tym, gdzie mogłem zajść, ale to minęło. Skupiam się na przyszłości, a na głębsze podsumowania jeszcze przyjdzie czas, choć wiem, że mogło urodzić się z tego dużo więcej. Sam sobie jestem winny, nie będę udawał, że gdzieś nie lubił mnie trener, że gdzieś sprzeniewierzyły się przeciw mnie siły wyższe. To nie moja bajka, to nie moje słowa, nie zawsze byłem tak świadomy, jak jestem teraz, a szkoda.

Wracasz do Ekstraklasy, trafiasz do Górnika Zabrze, który walczy o co?

Górnik Zabrze jest fajnym projektem. Jest tu nowy sztab, ciekawe zaplecze sportowe i organizacyjne, oddani fani. To duża marka, ogromna piłkarska rodzina. Wierzę, że jesteśmy w stanie powalczyć o górną część tabeli. Nie chcę mówić tutaj o europejskich pucharach, ale myślę, że przy zazębieniu tej całej ekipy, jesteśmy w stanie ugrać coś więcej niż tylko utrzymanie w Ekstraklasie. Inauguracyjna porażka z Pogonią Szczecin pewnie wszystkich sprowadziła na ziemię, ale ja widzę dużą jakość w każdym treningu. To nie są puste słowa, nie będę teraz bronił wszystkich dookoła, ale z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie zapowiedzieć, że Górnik będzie fajnie grał w piłkę i będzie skutecznie punktował.

Dla szatni Górnika jest trochę meczące to, że wszystkie dyskusje o sile zespołu sprowadza się do osoby Lukasa Podolskiego?

Chyba nie. Szatnia jest specyficznym miejscem, wszystko potrafi obrócić w żart, wszystko potrafi skomentować na swój sposób. Czasami więc może i łatwiej, że do wszystkich najważniejszych wywiadów idzie Lukas Podolski, a nie ktoś tam inny, ale to na pewno wielka wartość dodana dla tego zespołu. To piłkarz światowej klasy, mistrz świata. Swoim doświadczeniem mógłby obdzielić całą Ekstraklasę. Wszyscy musimy zmierzyć się z wymaganiami związanymi z jego przyjściem do zespołu. Jesteśmy tutaj po to, żeby pomóc jemu, a on jest tutaj po to, żeby pomóc nam. Kiedy będzie stuprocentowo gotowy fizycznie, żeby nam pomóc, na pewno będzie to robił i da nam wszystkim mnóstwo radości i wiele nauki. Od pierwszych dni widać, jak podpowiada, jak pokazuje pewne rzeczy, jak sufluje młodym chłopakom czy reszcie drużyny. On wie, że jest w stanie dać temu zespołowi bardzo, bardzo dużo.

Czyli piłkarsko Podolski też może dać dużą jakość, tak? I nie będzie tylko tak, że Górnik będzie grał na dwóch trenerów…. 

Nie jest tak, że Podolski przyszedł rozdawać autografy. Ma ambicje, chce wygrywać, do tego będzie zmierzał. Mamy sztab szkoleniowy na wysokim poziomie, więc nie potrzeba nam jeszcze jednego trenera, choć bardzo mądry i bardzo doświadczony lider na boisku też może pełnić rolę edukacyjną dla reszty drużyny.

Mija dziesięć lat od momentu, kiedy wybiłeś się w Jagiellonii i wypłynąłeś na szerokie wody. Grzegorz Sandomierski z 2011 roku był lepszym bramkarzem niż Grzegorz Sandomierski z 2021 roku?

Teraz jestem bardzo świadomym gościem. Dziesięć lat temu kierowała mną młodzieńcza fantazja, popychał mnie wiatr złapany w żagle. To bardziej pomagało. Teraz wiem, że bez pracy wykonanej na treningu, bez dodatkowej samodzielnej pracy nie będę się rozwijał. Mam trzydzieści jeden lat. Mogę być jeszcze lepszy. Mam do tego środki, mam do tego narzędzia. Nie jest tak, że dobiłem trzydziestki i to już koniec, nic już nie da się poprawić. Dużo jeszcze mogę zrobić.

Gianluigi Buffon ma 43 lata i właśnie szykuje się do sezonu Serie B w barwach Parmy. 

No tak, nie ma co nawet porównywać. Tak trzeba żyć – radość z piłki, uśmiech na twarzy. Nie chcę żałować żadnej decyzji. Nic już nie da się zmienić. Chcę być sobą.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
3
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
3
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

15 komentarzy

Loading...