Co się mogło podobać w pierwszym meczu Śląska Wrocław a estońskiego Paide? Na przykład trybuny – okazało się bowiem, że rywal drużyny z Ekstraklasy gra na stadionie, którego konstrukcja wyłożona jest drewnem. Efekt naprawdę piękny, w przeciwieństwie do gry obu zespołów.
Niestety, przez niemal 90 minut można było mieć przeczucie, że to jest jakiś mecz sparingowy, że oba kluby nie grają o nic. W środku pola – i to po obu stronach barykady – hulał wiatr. Mnóstwo niedokładności, nie tylko w rozegraniu, ale też w fazie wykończenia. Celne było 30% wszystkich strzałów.
Jasne, Śląsk Wrocław ostatecznie to spotkanie wygrał, a zwycięzców nie powinno rozliczać się aż tak brutalnie. Należy też pamiętać, że podopieczni Jacka Magiery właściwie dopiero zaczynali okres przygotowawczy, można było się spodziewać, że gra nie będzie urywała tylnej części ciała. Czy jednak w tym momencie nie popadamy w zbytnie tłumaczenie i usilne kolorowanie rzeczywistości? W końcu Śląsk grał z Estończykami – ich rodzima liga jest gorsza niż rozgrywki na Gibraltarze.
Końcowy wynik – wyszarpane 2:1 – to nie kompromitacja, ale też nie powód do zadowolenia. Dzisiaj, podczas meczu rewanżowego, wrocławianie muszą zagrać znacznie lepiej. Nie ma podchodzić do nich bardziej łagodnie, nie można mówić, żeby po prostu tego nie spartolili. Kolejne 2:1 ani – nie daj Bóg – remis, zwyczaje nie powinno przejść. Musimy mieć pewne wymagania w stosunku do drużyn z Ekstraklasy.
Sprawdź kursy na mecz Śląska Wrocław z Paide na Fuksiarz.pl
Paide pokazało, że poziom ich zawodników nie wykracza poza przeciętniaka pierwszej ligi. Pod względem defensywy stoją pewnie jeszcze gorzej niż taka Sandecja Nowy Sącz, a pewnie i GKS Bełchatów. De facto wystarczyło zagrać piłkę w ich pole karne, by zupełnie się gubili. Wrażenie zostało spotęgowane, gdy zszedł Ragnar Klavan.
Chociaż zabrzmi to nieprawdopodobnie, to mam estońskiego znajomego, który kilka lat temu oglądał mecze Ekstraklasy na Eurosporcie i był naszym poziomem… zachwycony. Marzył, by kluby z jego ojczyzny, grały na takim poziomie. To już, cholera jasna, jest wymowne. Śląsku – ty nie możesz, ty po prostu musisz dzisiaj nie dać Paide szans, bo inaczej będzie głupio.
Śląsk Wrocław potrzebuje spokoju pod bramką rywala…
Nie ulega wątpliwości, że Śląsk Wrocław był w tym meczu wyjazdowym lepszy. Akcje polskiego zespołu wyglądały naprawdę nieźle – podania z pierwszej piłki, przerzuty z jednej strony boiska na drugą, spokojna gra, bo i rywal nie naciskał. Przydarzało się oczywiście dużo (może za dużo) błędów w sztuce, lecz ogólne wrażenie WKS pozostawił takie, że aż do zbliżenia się do pola rywala, można było przymykać oczy na niedoskonałości. Ale skuteczność? To coś, nad czym zawodnicy Jacka Magiery muszą bardzo mocno popracować.
Z ręką na sercu – gdyby Śląsk wykorzystał jeszcze, powiedzmy, dwie okazje, które miał, odpuścilibyśmy. A tak można się czepiać, chociaż właściwie nie jest to zarzut w stronę taktycznego przygotowania, a odnosi się bezpośrednio do zawodników.
Pierwsza sytuacja – nomen omen pierwsza, którą goście sobie w meczu wykreowali – i Sobota wali prosto w 36-letniego bramkarza.
Później dwa fatalne uderzenia Praszelika. Jedno gorsze od drugiego:
Na koniec Rafał Makowski, ale jego karcić wypada chyba najmniej. W przeciwieństwie do dwójki kolegów nie miał tyle czasu – po prostu podjął złą decyzję. Można jeszcze było zabrać się z tą piłką w lewo i dopiero uderzać na bramkę. Skończyło się na kolejnym niecelnym strzale, tym razem obok prawego słupka.
Ktoś może powiedzieć, że nie ma co Soboty, Makowskiego i Praszelika specjalnie winić, skoro w zeszłym sezonie uzbierali łącznie… trzy trafienia (w tym Makowski dla rezerw Śląska). To wytłumaczenie tak samo trafne, co kompletnie przestrzelone. Sytuacje, w których znalazł się tercet Magiery, zdecydowanie obligowały ich do tego, by zdobyć bramkę.
Zacznij obstawiać zakłady w Fuksiarz.pl!
Tymczasem tutaj kończyło się na niemrawych podrygach lub – jak w wypadku drugiej sytuacji Mateusza Praszelika – jakimś niewytłumaczalnym kiksem, wszak 20-latek nie był w stanie oddać wówczas celnego strzału. A przecież w ciągu 90 minut było tego więcej, bo Patryk Janasik zdołał uderzyć tak, że piłka wyleciała za linię boczną.
Całe szczęście, że w drugiej części na boisku zameldował się Fabian Piasecki, który miał półtorej sytuacji i zdołał trafić do siatki. Napastnik zmienił fatalnego Bergiera i w pierwszej akcji pokonał Aksalu. Warto w tym miejscu oddać, że wspomniani wcześniej Janasik i Praszelik zachowali się doskonale. Pierwszy dograł naprawdę porządną piłkę w pole karne, drugi przytomnie przypuścił, przez co Piasecki mógł uderzać z pierwszej piłki. Miał Śląsk Wrocław w tej akcji spokój. A to właśnie jego brakowało ekstraklasowiczom przez większość rzeczonego spotkania.
Budują zatem – przynajmniej częściowo – słowa Jacka Magiery. Szkoleniowiec na konferencji przyznał, że trzeba mocno pracować nad finalizacją.
…i pod własnym polem karnym
Warto jednak zwrócić też uwagę, że Śląsk nie rozegrał idealnego spotkania pod względem defensywnym. Pal licho samobójcze trafienie Wojciecha Golli. Paide znacznie lepszą sytuację miało kilka sekund wcześniej, lecz wówczas zdołał interweniować Szromnik.
W pamięci mamy także sytuację, gdy na tabeli wyników było 1:1. Przez kilka pierwszych minut po straceniu bramki wrocławianie wcale nie stwarzali sobie bardzo konkretnych sytuacji, ba! Zadrżały nogi, gdy dwa ataki Estończyków, oparte rzecz jasna na długich zagraniach, zakończyły się uderzeniami na bramkę WKS-u. Na całe szczęście najpierw zupełnie przestrzelił Anier, a później pomylił się Tur. Było jednak blisko – jak na mój gust – za blisko.
Nie ma też co nakręcać narracji, że Śląsk mógł ten mecz przegrać, albo Paide zupełnie przedstawicieli Ekstraklasy rozklepało, lecz z pewnością takie sytuacje są alarmujące dla Jacka Magiery. W następnej rundzie – o ile wrocławianie spektakularnie się nie wygłupią – grać trzeba będzie ze zwycięzcą meczu FC Fehervar – Ararat Erewan. Poprzeczka automatycznie pójdzie w górę o kilka centymetrów.
Oby faktycznie okazało się, że podatność na proste środki jest tylko efektem braku roztrenowania, nie zaś głębszym problemem, który przytłoczy Śląsk w kolejnej rundzie.
Fot.TVP Sport/FotoPyk