– Nie bazujemy na finansach – bazujemy na atmosferze. Ale przychodzi taki moment, że bez tych finansów nie można zorganizować życia w klubie na szczeblu centralnym. Proszę mi uwierzyć, że trzy lata spędzone w 2. lidze to była walka o racjonalne wydawanie środków i oglądanie każdej złotówki z dwóch stron, bo nie jest tajemnicą, że byliśmy tym kopciuszkiem i dalej nim jesteśmy – mówi Artur Szymczyk, prezes Skry Częstochowa. Czy klub, który przy mocno ograniczonym budżecie, sensacyjnie awansował do 1. ligi, może spokojnie patrzeć w przyszłość? Jak wyglądają jego relacje z miastem? Dlaczego wsparcie finansowe z magistratu jest tak ważne dla normalnego funkcjonowania Skry? W jakich stosunkach klub rozstał się z trenerem Markiem Gołębiewskim? Ta decyzja była spowodowana impulsem? Co jest priorytetem zarządu? Zapraszamy!
Skrę Częstochowa traktuje pan pewnie jak własne dziecko? Już odchowane, które czeka teraz trudne wyzwanie.
Od piętnastu lat jestem w klubie i od początku swojej działalności pełnię funkcję prezesa. Wówczas była taka sytuacja, a nie inna. Ktoś musiał się podjąć jego odbudowy. Jak widać – udało się to zrobić. Zaplecze Ekstraklasy to nie jest jakiś tam sprawdzian, a naprawdę poważny egzamin. Mam nadzieję, że zdamy go na pozytywną ocenę i nie będziemy musieli powtarzać – pukać kolejny raz do 1. ligi, tylko zostaniemy w niej na dłużej.
To, jak do tego egzaminu jest przygotowany klub? Solidnie czy na łapu-capu? Założenia Skry względem poprzedniego sezonu były inne: spokojnie utrzymać się lidze.
Każdy awans jest składową wielu czynników. Dla mnie głównym czynnikiem jest dobór odpowiedniej kadry pierwszej drużyny i sztabu trenerskiego. I nie ważne, czy masz odpowiednie środki finansowe i infrastrukturę, czy też nie. Awans jest zależny od właściwego doboru ludzi. A proces doboru ludzi wychodzi nam już od piętnastu lat. Nie zmieniamy ich często, bo są to osoby związane z Częstochową i okolicą. Pokazujemy, że stawianie na piłkarzy z regionu i zawodników trenujących na co dzień w naszym klubie, zdecydowanie opłaca się i wcale nie trzeba ściągać ich z każdego zakątku świata. Można postawić na miejscowych.
Uważa pan, że klub w takiej formule, oparty głównie na zawodnikach miejscowych, ma rację bytu na poziomie pierwszoligowym?
W drużynie piłkarskiej jest potrzebna świeża krew, z tym że w odpowiedniej ilości. Nie zamykamy się na młodych, zdolnych piłkarzy spoza województwa śląskiego. Na pewno takie kroki poczynimy. Niemniej jestem zwolennikiem tego, by nasza kadra składała się w większość z zawodników z regionu. Niekoniecznie już z powiatu częstochowskiego, ale naszego województwa, które jest uznawane za jedno z lepszych piłkarsko. I potwierdza się to w przypadku liczby drużyn na poziomie centralnym.
Od kiedy jest pan prezesem Skry, klub wywalczył pięć awansów. W którym momencie zaczęła następować profesjonalizacja klubu?
Rzecz jasna na początku nie zakładaliśmy, że chcemy dojść do tego miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Myślę, że taka poważna piłka zaczyna się od 4. ligi śląskiej, bo tam są uznane marki. To naprawdę wymagające rozgrywki. Tak że ten profesjonalizm w pewnym stopniu zaczął się na tym poziomie, a w 3. lidze musieliśmy już całkowicie na poważnie podejść do wszystkich aspektów związanych z funkcjonowaniem klubu. Z kolei 2. liga to był – kolejny raz użyję tego sformułowania – dobry egzamin, który zadaliśmy na ocenę pozytywną. Po trzech sezonach spędzonych w tej klasie rozgrywkowej, wywalczyliśmy kolejny awans. To tylko świadczy o tym, że Skra jest bardzo zdolny i systematycznym uczniem.
W stosunku do włodarzy miejskich raczej krnąbrnym, niepokornym. Pan, jako sternik klubu, wielokrotnie krytykował miasto, nie gryzł się pan w język. W dalszym ciągu relacje na linii klub-miasto to trudny temat, który wymaga dyplomacji?
Tak, takie relacje zawsze wymagają pewnych kompromisów. Czasami człowiek może poczuć się troszkę pokrzywdzony. Może to złe słowo, ale chodzi mi o to, że nie czuje wsparcia. Skoro robimy coś wspólnie w naszym mieście. Staramy się, jak najlepiej zaprezentować na arenie krajowej i jedna strona wykazuje ogromne chęci, to druga powinna wykorzystać ten fakt – współpracować na zasadzie pomocy, zrozumienia, drobnych gestów. Nie zawsze to wychodziło. Ale każdy, nawet w detalach życia codziennego, przewartościowuje pewne rzeczy i mam nadzieję, że współpraca na linii klub-miasto będzie lepiej wyglądała.
Wasz sukces w postaci awansu na zaplecze Ekstraklasy postawił miasto pod ścianą? Jesteście kolejną sportową wizytówką miasta.
Jeżeli nasze miasto znajduje się w jednym szeregu z Krakowem, z Poznaniem czy Łodzią – miastami, które obok Częstochowy, mają co najmniej dwie drużyny na szczeblu centralnym – to jest to znakomita promocja. Ludzie sportu w Częstochowie są w ścisłej czołówce i może być to silnym bodźcem do rozwoju w przyszłości. Bo podkreślam, że sport jest przyszłością naszego miasta. Zarówno Skra, jak i Raków, mają silne akademie piłkarskie, więc powinno wszystko iść ku lepszemu. Młodzież szkoląca się w naszych akademiach, na pewno będzie zasilać pierwsze drużyny. Owocem wymagającej pracy na treningach, będą występy na najwyższych szczeblach. W ślad za tym musimy pomyśleć o infrastrukturze. Żeby nie cofnąć się w rozwoju, tylko utrzymać to stabilne miejsce w czołówce piłkarskiej w kraju. Jednocześnie wizerunkowo i promocyjnie miasto powinno wykorzystać naszą pracę.
Skoro już pan poruszył temat infrastruktury, to w głównej mierze za sprawą pana prywatnych środków powstał obiekt, na którym Skra występowała w 2. lidze?
Myślę, że pana stwierdzenie nie jest nadużyciem. Gdy obejmowałem stery nad drużyną, to na działce, na której obecnie znajduje się nasz obiekt, była przysłowiowa łąka i nic więcej. Całą infrastrukturę wybudowaliśmy od podstaw, jako Skra Częstochowa. Bez udziału miasta – nie mieliśmy wsparcia w kwestiach projektowych, nie mówiąc już o pomocy. finansowej. Obiekt powstał z własnych środków.
W 1. lidze będziecie występować na stadionie miejskim przy ul. Limanowskiego?
Jeśli zostanie podpisana umowa z MOSiR-em. Na tę chwilę dyrektor MOSiR-u dopina te szczegóły. W najbliższych dniach powinno być pozytywne rozwiązane tej sprawy. My też chcielibyśmy już widzieć, na czym stoimy i organizacyjnie przygotować się do inauguracyjnego meczu z Koroną Kielce.
Nie ma co ukrywać – mimo że wyraźnie zaznaczacie swoją obecność, to zdecydowanie znajdujecie w cieniu Rakowa. Na wielu płaszczyznach jest duża rywalizacja między klubami?
Sądzę, że ten czynnik rywalizacji – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – doprowadził obie drużyny do tego miejsca, w którym teraz się znajdują. Ja piętnastu lat temu pojawiłem się w Skrze. Michał Świerczewski w Rakowie nieco później. Ale gdyby nie ci „futbolowi wariaci”, pewnie nie byłoby dążenia do jak najlepszych wyników i wspinania się po tej drabince piłkarskiej. Oczywiście Michałowi Świerczewskiemu udało się to w dużo większym stopniu. Raków jest niekwestionowanym numerem jeden w naszym mieście. Aczkolwiek mam tę satysfakcję, że jestem w gronie osób, które coś pozytywnego zostawią po sobie i nie czerpią tylko korzyści z tego, że tu mieszkają i mają swoje biznesy. Utożsamiam się mocno z naszym miastem. Chcę, żeby moje działania przynosiły pożytek społeczności lokalnej. I to powinno być zauważane przez władze miejskie. Obojętnie z jakiego ramienia partyjnego. Obojętnie, czy mówimy o teraźniejszej władzy, czy ewentualnie też przyszłej. Chodzi mi po prostu o współpracę.
Skra ma opinię kopciuszka, który niekoniecznie pasuje do salonów poziomu centralnego. Ograniczone środki finansowe, brak porządnego obiektu, słaba frekwencja. Chciał pan pokazać oponentom, że poprzez rozsądne zarządzanie klubem, spójną wizję można osiągnąć sukces, a przy tym nie zatracić częstochowskiej tożsamości?
Nie bazujemy na finansach – bazujemy na atmosferze. Ale przychodzi taki moment, że bez tych finansów nie można zorganizować życia w klubie na szczeblu centralnym. Proszę mi uwierzyć, że trzy lata spędzone w 2. lidze to była walka o racjonalne wydawanie środków i oglądanie każdej złotówki z dwóch stron, bo nie jest tajemnicą, że byliśmy tym kopciuszkiem i dalej nim jesteśmy. Owszem, można dokładać własne środki do budżetu, ale nie one rozmnażają się samoczynnie. Trzeba je wypracować. A z każdym rokiem w kraju jest coraz trudniej o to. W sezonie pandemicznym, niektórzy sponsorzy zrezygnowali ze wspierania klubu. Po prostu musieli ratować swoje biznesy. Miasto również ograniczyło nam środki z racji roku pandemicznego. Tym bardziej jest to nasz ogromny sukces, że w ciężkich chwilach nie załamaliśmy się, tylko walczyliśmy o jak najwyższą lokatę i awansowaliśmy do 1. ligi.
1. liga może być pocałunkiem śmierci dla klubu, jak choćby dla Rozwoju Katowice? Występy na zapleczu Ekstraklasy definiuje pan jako przygodę?
Nie chciałbym, żeby to była przygoda, bo sukces i promocja, przyniesie odwrotny rezultat. Rozwój Katowice jest dobrym przykładem, że miasto powinno – mimo wszystko – podejść do tematu mniej więcej na zasadzie równości, jeżeli dwa kluby występują na tym samym szczeblu rozgrywkowym. GKS Katowice jest obecnie w 1. lidze, a Rozwoju powstaje z kolan. I to jest przykre, że nie było tej współpracy. To jest też wskazówka dla naszego miasta, że warto usiąść do rozmów i rozsądnie pomyśleć, jak sobie wspólnie pomóc. Właśnie po to, żebyśmy nie powtórzyli kazusu Rozwoju. Na pewno obawiamy się tego, że jeśli nie uda się tego poukładać, może nastąpić pocałunek śmierci.
Występy w 1. lidze paradoksalnie bardziej opłacają się Skrze? Klub otrzyma przecież więcej pieniędzy z praw telewizyjnych, z umów sponsorskich.
Ma pan rację. Tak może być. Aczkolwiek nie zapominajmy, że w tej lidze są zespoły, które występowały w Ekstraklasie. Są też inni zawodnicy, o wyższych umiejętnościach, czyli z wyższymi kontraktami. Wpływy do kasy klubowej może i są większe, ale wydatki także rosną. Większe przychody biorą się też z promocji ośrodków miejskich, w których ten poziom rozgrywkowy się znajduje. My, jako Skra Częstochowa, też liczymy na taką możliwość. Uczestniczyliśmy teraz w konkursie miejskim, na zasadach przetargu publicznego, obejmującym promocję miasta Częstochowa przez sport, a konkretnie piłkę nożną. I złożyliśmy taki wniosek do urzędu miasta. Złożył również Raków. Wyszło, że zaoferowaliśmy swoje usługi promocji miasta za niższą cenę. Można powiedzieć, że wygraliśmy ten konkurs. Jeszcze nie mamy oficjalnego potwierdzenia z ratusza.
Te pieniądze są dużo bardziej wartościowe dla nas niż dla Rakowa, bo dla tego klubu to byłby dodatkowy bonus finansowy. A dla nas jest to być, albo nie być w 1. lidze i dzięki tym środkom finansowym możemy uniknąć przysłowiowego pocałunku śmierci. Plan budżetu klubu jest także oparty na wsparciu, które możemy otrzymać z miasta. Niestety, na tym szczeblu sami sobie nie poradzimy. Liczymy też na wsparcie od lokalnych firm, które zauważyły nasz sukces. Najpierw jest praca, później fajna atmosfera, a potem możemy łączyć to wszystko biznesowo. Jeśli miasto tego nie wykorzysta, będzie to dla mnie niezrozumiała sytuacja.
To dlatego Skra jest obecnie pasywna na rynku transferowym? Czekacie na oficjalne potwierdzenie przyznania środków z tytuły promocji miasta?
Odeszło od nas dwóch zawodników, z czego Mikołaj Biegański do Wisły Kraków, a rozmowy na temat były dużo wcześniej. Drugi piłkarz to Radosław Gołębiewski, który odszedł do Widzewa Łódź. Życzmy mu jak najlepiej, ale nie zachował się elegancko w stosunku do klubu. Obiecał nam coś innego, finalnie podjął inną decyzję. Myślę, że negatywną rolę w tym odegrał jego menedżer. Mam szczerą nadzieje, że Radek nie zgaśnie w Widzewie, bo jest naszym wychowankiem, występował u nas dziewięć lat. Życzę mu z całego serca, by jak najlepiej sobie poradził.
Pozostałe odejścia zaś wiążą się z tym, że były to transfery czasowe. Titas Milasius wraca do Wisły Płock, a z niej przeszedł do Podbeskidzia Bielsko-Biała Z pozostałymi zawodnikami cały czas prowadzimy rozmowy, żeby zostali na następny sezon.
Kwestia tego, kto oficjalnie poprowadzi Skrę w przyszłym sezonie, jest już rozstrzygnięta?
Liczymy na to, że nic się nie zmieni w regulaminach PZPN-u i to, co osiągnął Jacek Rokosa, jako pierwszy asystent trenera Marka Gołębiewskiego, upoważnia go do tego, by otrzymać warunkową licencję na prowadzenie klubu w 1. lidze. Czekamy na pozytywną odpowiedzieć związku.
Zwolnienie w trakcie rundy wiosennej trenera Gołębiewskiego odbiło się szerokim echem. Jasne, zespół wówczas nie wygrał 9 meczów z rzędu, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że szkoleniowiec padł ofiarą tego, że wcześniej zrobił wynik ponad stan. Nie wytrzymał pan ciśnienia? Czy była to dokładnie przemyślana decyzja? Marek Gołębiewski w wywiadzie z nami stwierdził: „Prezes powiedział, że z tej mąki chleba nie będzie. Jest z branży piekarniczej, więc pewnie ma rację„.
Pół żartem, pół serio powiem: jak się okazało – z tej mąki wyszedł dobry chleb, tylko już bez udziału przy produkcji Marka Gołębiewskiego. Teraz całkowicie poważnie: to nie tak, że gwałtownie podjąłem decyzję. Już rok temu znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Również w naszym pierwszym sezonie w 2. lidze. Jestem cierpliwy w stosunku do trenerów. Wiem, że budowa zespołu wymaga czasu. Ale tu była inna sytuacja. Skra zanotowała bardzo dobry start w rozgrywkach, były bardzo pozytywne wyniki i nagle się coś zacięło. Dokładnie to zacięło się po przerwie zimowej, więc mogłem tylko wyciągnąć wnioski, że albo zespół został źle przygotowany, albo coś niedobrego wydarzyło się w szatni. Stąd taki ruch.
Paradoksalnie nikt nie został po nim ranny. Skra awansowała, a trener Gołębiewski się wypromował. Klasyczne win to win.
Muszę się przyznać, że w przypadku zwolnienia, kierowałem się myślami o awansie. Miało to dać impuls drużynie i wzbudzić u piłkarzy chęć awansu. Udało się to. Natomiast nie rozstaliśmy się z trenerem w negatywnej atmosferze. Tak szybko, jak doszliśmy do konsensusu przy podpisaniu umowy, tak szybko też doszliśmy do porozumienia, że zwolnienie wyjdzie z korzyścią dla drużyny. Mimo że trenerowi było troszeczkę przykro, to w dalszym ciągu zależało mu na tym, by prowadzony przez niego zespół, jak najlepiej zakończył sezon. Także jest on ojcem sukcesu w postaci tego awansu. To on ściągnął zawodników, którzy przyczynili się do niego. To on zbudował kapitał punktowy w pierwszej rundzie. Nie ma wrogich relacji na linii szkoleniowiec-klub. Mam szczerą nadzieję, że gdy spotkam się trenerem, będziemy dla siebie życzliwi – będziemy dobrymi znajomymi.
Filozofia gry Marka Gołębiewskiego będzie kontynuowana?
Przez piętnaście lat, od kiedy prowadzę klub, nigdy nie wtrącałem się w to, jak jest prowadzona drużyna. Po to zatrudniam trenera, by przedłużyć z nim kontrakt, bądź wypłacać z czystym sumieniem wynagrodzenie. Jeżeli miałbym wymuszać coś, ingerować w daną taktykę, sposób gry, wówczas nie byłby mi potrzebny szkoleniowiec. Tak więc trenerom zostawiam decyzję odnośnie do aspektów związanych z grą pierwszego zespołu Skry.
Efektowną grą łatwiej jest zachęcić kibiców do przyjścia na stadion. A obecnie nie dość, że ludzie mają wiele innych możliwości rozrywki, to w dodatku w Częstochowie prym wiodą inne kluby. Raków odniósł historyczne sukcesy, a żużel również prężnie funkcjonuje. Zatem, czym Skra może przyciągnąć fanów?
Przyjazna, wręcz rodzinna atmosfera, ma być czynnikiem zachęcającym do uczęszczania na nasze mecze. Chcemy, żeby przychodziły całe rodziny. Liczymy też na to, że mieszkańcy Częstochowy będą dopingować zawodników, którzy są z tego miasta i regionu. To jest nasza siła. Mamy nadzieję, że 1. liga pozwoli nam w pewnym stopniu odbudować tożsamość kibicowską. Bo przed moim przyjściem Skry nie było przez 15 lat na mapie piłkarskiej miasta. Teraz się to przekuwa na to, że mamy mniej kibiców. Jednak z roku z roku jest coraz lepiej. Chciałbym, aby kibice Rakowa wspierali zawodników Skry. A niejednokrotnie widzę na trybunach podczas meczów tych drużyn te same osoby. Po prostu piłka nożna jest wpisana w DNA Częstochowy. Na tym chcemy bazować.
W przypadku szkolenia młodzieży nie narzekacie na brak zainteresowania młodzieży?
Mamy nawet trochę większą akademię od Rakowa. Nie oceniam tego przez pryzmat wyników, a liczby zawodników. Owszem, wyniki także są dobrym odzwierciedleniem, a Raków pod tym względem jest od nas lepszy. Z tym że sprowadził dzieciaki z całej Polski. My z kolei mamy więcej dzieciaków. Rezultaty też są zadowalające. Nasze zespoły występują w wojewódzkich ligach. Czyli nie jest tak, że nie notujemy dobrych wyników, a tylko dużą liczbę graczy. Staramy się sprowadzać do naszej akademii dzieci z odległości do 80 km od Częstochowy. Codziennie dowozimy je pięcioma busami do Szkoły Mistrzostwa Sportowego „Nobilito”, która jest naszym projektem.
Jest to szkoła prywatna: podstawowa i liceum, zbudowana na własnych fundamentach. Płacimy czynsze za wynajmowane obiekty i posiadamy znakomitą kadrę pedagogów na umowach o pracę. Rodzice ponoszą obecnie koszty wpisowego 180 zł miesięcznie za dziecko.. A jeśli kogoś nie stać na taki wydatek, to staramy się poprzez naszą fundację przyznać stypendium. Efekty pracy są dobre, bo aktualnie do naszej szkoły uczęszcza prawie 200 uczniów.
Rozmawiał Piotr Stolarczyk
fot. ks-skra.pl, Newspix