Letnie okno transferowe w Ekstraklasie formalnie dopiero niedawno się zaczęło, niektóre kluby jeszcze nie rozpędziły się z transferami, ale pewne trendy już widać. Na przykład taki, że zapowiada się wyjątkowo dużo powrotów do Polski dobrze znanych ligowców. Piszemy to 4 lipca, a takich ruchów nasze kluby sfinalizowały już sześć. Siódmy (Barry Douglas) jest formalnością.
To w zasadzie podtrzymanie trendu sprzed roku. Wówczas takich powrotów mieliśmy aż 11 (Artur Boruc, Joel Valencia, Bartosz Kapustka, Nika Kaczarawa, Jakub Świerczok, Waldemar Sobota, Michał Kucharczyk, Fedor Cernych, Maciej Wilusz, Airam Cabrera, Bartłomiej Pawłowski), podczas gdy latem 2019 tylko sześć. Nikt nie powinien być zdziwiony, jeżeli w tym okienku dwucyfrówka ponownie pęknie i to gładko.
Na tę chwilę w trwającym okienku do Ekstraklasy wrócili już:
- Michał Pazdan
- Dani Quintana
- Artur Sobiech
- Radosław Murawski
- Marko Kolar
- Adam Hlousek
- na testach medycznych jest Barry Douglas
A warto zaznaczyć, że nie bierzemy pod uwagę powrotów z wypożyczeń typu Sebastian Musiolik czy Joao Amaral.
Łatwo zauważyć, że omawiany trend nasilają dwa kluby: Jagiellonia wzięła dwóch z powyższej listy, Lech Poznań trzech. Ba, „Jaga” w obu przypadkach sprowadziła swoich byłych zawodników, to ponowne zawitanie na stare śmieci. W przypadku „Kolejorza” taki kontekst będzie miał jedynie transfer Barry’ego Douglasa.
Cashback bez obrotu do 500 PLN? Sprawdź bonus na start w Fuksiarz.pl
Jak odbieramy tegoroczne powroty? Odczucia są tu różne. Douglas ponownie w Ekstraklasie to świetna wiadomość. Facet w defensywie nigdy geniuszem nie był, ale w grze do przodu jak na polskie warunki robił różnicę. Jego dośrodkowania i strzały były w Lechu elementem ekstra. Przy Szkocie akurat zakładamy nawet, że zobaczymy go w jeszcze lepszej wersji niż za pierwszym razem. Po opuszczeniu Poznania bardzo dobrze radził sobie w tureckim Konyasporze, a w Wolverhampton w pierwszym sezonie na poziomie Championship wręcz wymiatał. Aż dziw bierze, że nie dostał wówczas żadnej szansy po awansie „Wilków” do Premier League. Kolejne etapy nie były tak spektakularne, ale nadal mówimy o gościu, który przez dwa lata rozegrał u Marcelo Bielsy 44 mecze dla Leeds, a w ostatnim sezonie był podstawowym piłkarzem Blackburn. Gdyby nie jego sentymenty i znajomość klubu, zapewne Lech nie miałby dziś szans na sprowadzenie kogoś o takim statusie, nawet jeśli jak na swoje możliwości oferował bardzo dobre pieniądze.
Skoku jakościowego spodziewamy się także po Radosławie Murawskim. Wyjeżdżał z Piasta Gliwice jako 23-latek mający na koncie 125 spotkań w Ekstraklasie i zakładamy, że za granicą się rozwinął. Z podkulonym ogonem nie wraca. W Palermo i Denizlisporze radził sobie co najmniej nieźle, mimo że z tym drugim klubem zaliczył teraz spadek.
Dani Quintana zdaje się być największą niewiadomą. Zawitał do Białegostoku po 6,5-letniej przerwie, a mecz o stawkę po raz ostatni rozegrał w listopadzie (druga liga chińska). To jednak szmat czasu, a sezon startuje za trzy tygodnie. W każdym razie, biorąc pod uwagę przeszłość, apetyty zostały rozbudzone.
Michał Pazdan raczej poniżej pewnego poziomu nie zejdzie i w skali ligowej będzie profesorem. Po Arturze Sobiechu trudno oczekiwać liczbowych fajerwerków, bo nigdy ich nie miał – nawet w Ekstraklasie. Jego życiówka to 10 goli w sezonie. Jakby jednak nie było, przychodzi po zdobyciu dziewięciu bramek dla ósmej drużyny tureckiej Super Lig, co ma swoją wymowę. Sobiech, Ishak, Johannsson – w ataku Maciej Skorża cieszy się pełnym komfortem.
Adam Hlousek? W czasach Legii ligowa czołówka wśród lewych obrońców, asystę do Hamalainena na Lecha wielu do dziś mu pamięta, ale nie była to postać, która nas zachwycała lub której by nam potem brakowało. Teraz jednak ma sobie poradzić nie w Legii, a w beniaminku z Niecieczy. Mimo że ostatnio występował tylko w niemieckim trzecioligowcu z Kaiserslautern, mniej więcej się to zazębia.
Marko Kolar? W Wiśle Kraków przez większość czasu nie zachwycał, ale wystrzelił z formą wiosną 2019, zakończył sezon z dwunastoma trafieniami i za pół miliona euro poszedł do holenderskiego Emmen. Tam został jednak brutalnie zweryfikowany. Pięć goli przez dwa lata w słabeuszu Eredivisie (skończyło się spadkiem) to marny dorobek. Na dodatek minioną rundę praktycznie mógł spisać na straty. Od stycznia rozegrał dziewięć ligowych minut. Miał trochę pecha, bo najpierw był kontuzjowany, a potem przebywał na covidowej kwarantannie, ale to co najwyżej okoliczności łagodzące, nie usprawiedliwienie. Najwyraźniej Chorwat powyżej poziomu Ekstraklasy nie podskoczy. Biorąc pod uwagę, jacy napastnicy przewijali się przez ekipę „Nafciarzy”, to i tak może być sensowny transfer, choć niczego na poparcie tej tezy nie dalibyśmy sobie uciąć.
Kolejni powracający zdają się być kwestią najbliższego czasu. Damian Kądzior, Dominik Furman, Janusz Gol, Javi Hernandez – to nazwiska pojawiające się w mediach w ostatnich dniach, a zapewne w kuluarach przewija się jeszcze kilka innych tematów.
O czym to świadczy? Cóż, najwyraźniej nasze kluby są jak inżynier Mamoń z „Rejsu” – najbardziej lubią te piosenki, które już znają. Jest to na swój sposób logiczne, bo ogranicza ryzyko wpadki. I od strony sportowej, i od strony charakterologicznej ci zawodnicy są już w znacznym stopniu prześwietleni, na starcie zagadek mamy mniej niż przy transferze zupełnie nowej postaci. Wszyscy oni coś ciekawego wcześniej na naszych boiskach pokazali, dlatego nawet po latach znajdują się w Polsce chętni do ich zatrudnienia.
Ale tu właśnie pojawia się druga strona medalu. Sięganie po odgrzewane kotlety po części świadczy także o mocno ograniczonym polu manewru naszych klubów przy poszukiwaniu wzmocnień. Jasne, powroty do kraju po zagranicznych wojażach nie są niczym wyjątkowym, ale w obu omawianych okienkach znaczną część stanowili obcokrajowcy (łącznie ośmiu), co już takie oczywiste nie jest. No i każdy z tych zawodników jest starszy, czas leci. W większości przypadków można przypuszczać, że najlepsze chwile mają za sobą i do rozwoju ligi się nie przyczynią. Miejmy więc nadzieję, że przynajmniej nie będą grali gorzej niż przed wyjazdem. To już byłoby dużo i wtedy nikt nie będzie narzekał.
Fot. FotoPyK