Reklama

Dzięki Turcjo, że byłaś Atmosfericiem turnieju (11)

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

21 czerwca 2021, 14:30 • 7 min czytania 10 komentarzy

Turcja jest skandalem, ale jest skandalem dla Turków.

Dzięki Turcjo, że byłaś Atmosfericiem turnieju (11)

Ostatnio pisaliśmy z Kubą Olkiewiczem tekst o tak zwanych Atmosfericiach, a więc piłkarzach od atmosfery. Ciekawe było dla mnie to, co powiedział psycholog sportowy, Dariusz Parzelski. Otóż był przekonany, że grupa ludzi, która działa razem, potrzebuje obsadzenia wielu ról. One obsadzają się automatycznie. Muszą być wypełnione. Są te oczywiste role – lider zadaniowy, lider emocjonalny. Ale i mniej oczywiste, jak kozioł ofiarny.

No i błazen.

Przyznajmy, że turniej bez jakiegoś porządnego pośmiewiska też nie byłby pełny.

Trzeba móc o kimś powiedzieć: jaka piękna katastrofa. Albo chociaż: jaka efektowna katastrofa.

Reklama

Senol Gunes za sterami, TEN Senol Gunes, w Turcji w zasadzie człowiek o takim prestiżu, że gdziekolwiek stąpa, rozwijają mu czerwony dywan. Idzie kupić sobie bakłażan do warzywniaka, a tam mu po drodze sypią kwiaty. Burak Yilmaz, przyznam, niezwykle byłem ciekaw tego, czy napisze kolejny rozdział do niezwykłej historii, którą pisał w minionym już sezonie klubowym. Cakir w bramce, o którego miały się zabijać duże kluby. Defensywa, która praktycznie nie traciła w eliminacjach bramek.

Nie ukrywajmy, byliśmy atakowani przekazem, że to może być czarny koń. I sam dałem się pierwszorzędnie nabrać. Gdy ktoś, kto śledzi piłkę od święta, spytał mnie jak może się potoczyć otwarcie turnieju, nie wykluczałem remisu. A i po laniu od Włochów pisałem przecież, że wciąż nie do końca wiemy na co stać Turków, bo to Włosi zagrali tak dobrze.

Early Payout gwarantuje wygranie zakładu w momencie objęcia dwubramkowego prowadzenia przez Twoją drużynę! Zarejestruj się w Fuksiarz.pl i zgarnij wysokie wygrane!

Otóż już wiemy, na co stać Turków. Można ich występ spokojnie podsumować. I z czego zapamiętam Turcję na tym turnieju?

O, z zaskakująco wielu rzeczy, jak przystało na rolę, którą obsadzili.

Bo choćby z tego, jak Cakir bił piłkę po autach z Włochami. Co za precyzja. On kopie, a ona na aucie. Majstersztyk. Powiedzieć, że jego zagrania były godne poniedziałkowego meczu Ekstraklasy, to nie tylko słowny wycieruch. To obrazić ten mecz Ekstraklasy.

Reklama

Zapamiętam Turcję z tego, jak jej najlepszą sytuacją w pierwszej połowie meczu z Włochami było prawie celne dośrodkowanie Buraka. A pozostałe sytuacje w tym meczu zasadniczo miałyby szansę mieć znaczenie, gdyby nie istniał Chiellini. Ale Chiellini, na nieszczęście Turków, istniał.

Z meczu z Walią zapamiętam, że wykreowali Aarona Ramseya na nowego Inzaghiego, który je, śpi i żyje na linii spalonego (tyle, że ma problem z wykończeniem). Ale jeszcze bardziej zapamiętam kompromitację z ostatnich sekund meczu. Był w tym posmak żenady, jaką zafundowali Polacy w 2018, gdzie Nawałka kazał Grosickiemu udawać kontuzję, żeby Błaszczykowski mógł wejść odbębnić sobie sekundę w meczu o nic. A tutaj Bale wjeżdża po linii przy rzutach rożnych. Nie raz, bo raz to jeszcze byłoby wybaczalne, prawem zaskoczenia. Ale dwa razy, jeden po drugim, gdzie drugi raz zwieńczony golem. No, nie był to moment chwały Turcji jako narodu. Zostali w tej akcji wystawieni w szkolnym teatrzyku. Nie sądzę, bym KIEDYKOLWIEK zobaczył jeszcze coś takiego w futbolu. Na skali komizmu, to było wydarzenie epickie.

A jak Bale zablokował wybicie Cakira i prawie trafił do siatki? Cóż to była za pizza z ananasem wśród wybić bramkarskich. Jak to się pięknie spajało z tymi wybiciami z meczu z Włochami.

Mecz ze Szwajcarią? Takiego czerwonego dywanu, jaki rozwinęła Turcja przez Szwajcarami, nie rozwija się nawet w Stambule przed Senolem Gunesem, gdy idzie po bakłażan do warzywniaka. Sytuacja goniła sytuację. Najbardziej polubiłem z tego meczu Muldura. Bo Muldur, zasadniczo, miał zabezpieczać tyły. Ale zamiast tego błyszczał w ofensywie. Ten jego rajd, gdy zrobił sześćdziesiąt metrów, po drodze mijając wszystkich, którzy się nawinęli, pewnie zapamiętam już do grobowej deski. Czyli może nie najdłużej, ale jednak trochę. Ale Muldur, choć mnóstwo dawał z przodu, tak – drobny szczegół – po swojej stronie był niemiłosiernie objeżdżany w co drugiej akcji.

I przecież również dzięki temu mecz Szwajcaria – Turcja był tak znakomity w odbiorze. Przyznam szczerze, oglądałem na dwóch monitorach, poświęcając zdecydowanie większy dla Włochów i Walijczyków. Ale to na mniejszym co chwila działo się wszystko.

Dziękuję ci więc Turcjo, że byłaś. Dziękuję ci, że byłaś tak beznadziejna. Bo jest i w turnieju potrzebny – jak to się ładnie mówi ze słownika filmowego – „comic relief”. Wiem, Turcjo, że Kahveci strzelił ładnego gola, ale, Turcjo, padły na tym turnieju ładniejsze gole. Ale nikt, Turcjo, nie dodał tyle folkloru, tyle absurdalnego humoru, co ty, Turcjo.

Dziękuję, że przegrałaś tak, a nie inaczej. Doświadczenie turniejowe dzięki tobie było pełniejsze. Byłaś atmosfericiem turnieju. Za to punktów nie dają, ale miejsce w pamięci – i owszem. Nawet jeśli nie do końca takie, jakie sobie życzyłaś, Turcjo, to przyjmij to z honorem.

***

Nie wiem, czy pamiętam drużynę, która tak jak Włosi zabawiłaby się w fazie grupowej.

Co turniej ktoś na tym etapie zalicza tak łatwe zwycięstwa, jakby pokonanie rywala na finałach wielkiej imprezy było czynnością równie złożoną, co wyrzucenie śmieci. Ale liczba kontekstów, które dorzuca do tej lekkości Squadra Azzurra, aż przytłacza.

Włosi są, przynajmniej moim zdaniem, czysto piłkarsko najlepszą drużyną tej fazy. Nie mieli poważnych problemów w żadnym momencie meczu. W każdym rywal w zasadzie czekał na ścięcie. Włosi albo prowadzili, albo śmierdziało golem.

Zostań Fuksiarzem i zarejestruj się TERAZ!

Są zespoły, które mi może bardziej zaimponowały na przestrzeni jednego meczu, ale Włosi mają tę konsekwencję trzech spotkań. A co więcej, w trzecim spotkaniu przecież o tę konsekwencję zadbali zmiennicy.

Włosi zagrali już dwudziestoma pięcioma graczami na tym turnieju. Przecież Mancini bawi się na tym turnieju personaliami tak, jak Jerzy Engel w meczu z USA w Korei. Z tym, że różnica jest taka, jakby dał też zagrać Matyskowi pieć minut, a wpuszczony Sibik okazał się gościem, którego chciałoby w swoim zespole kilkanaście innych drużyn.

Ta głębia składu to jedno, a przecież jest jeszcze sprawa Verrattiego. Verrattiego, który nie grał w dwóch pierwszych spotkaniach, a który z Walią miał ponad sto kontaktów, najwięcej odbiorów, najwięcej kluczowych podań. Jeśli czymś są problemy bogactwa, to właśnie tym. Ale nie wiem, czy Mancini będzie narzekał.

Co więcej, my wiemy, że to nie jest coś, co nagle wypaliło, i sami Włosi zastanawiają się co się w ogóle dzieje. Nie, w tych wynikach jest żelazna konsekwencja. Nie ma tu cienia przypadku. Gołym okiem widać, że Mancini pracuje ze Squadra Azzurra trzy lata i to zmierza w konkretnie określonym przez niego kierunku. Przepracowane to jest tak, że Włosi – nie pamiętam kto wyraził tę opinię, ale się zgadzam – grają z automatyzmem, jaki widuje się w drużynach klubowych.

Masz więc demolkę w fazie grupowej, która zarazem sumuje się do ponad tysiąca minut bez straty gola. Masz wykręcony bilans tych meczów do 32:0. Najstarsi Włosi już ledwo pamiętają, kiedy stracili gola.

A przecież, no właśnie, na szczycie do tego dochodzi jeszcze kontekst historyczny. I to szczególny, bo Włosi wyrównali swój własny rekord wszech czasów, jeśli chodzi o mecze bez porażki. Lata trzydzieste, reprezentacja Vitorio Pozzo – czasy Mussoliniego. Mussoliniego, który temu zespołowi jeszcze nie szczędził opieki, by wspomnieć dogadywanki Duce z arbitrem Ivanem Eklindem, który sędziował półfinał. Też zgadzam się, że ich wspólny obiad nie byl podejrzay.

Tak to wszystko człowiek sumuje i przecież wychodzi, że przeciętny Włoch właśnie tarza się w endorfinach. Cały Półwysep Apeniński właśnie złożony jest z cukru.

Ale, choć nie jest to poparte żadnym argumentem, myślę sobie zarazem: czy to nie idzie aż za dobrze. Może odzywa się we mnie jakiś rys charakterogiczny, może rys zostawiony przez polską piłkę, że jak idzie dobrze, to zaraz iść dobrze już nie będzie. Że musi być równowaga w przyrodzie i musi teraz być po prostu źle.

I gdy myślę o drużynie, która zrobiła na mnie takie wrażenie, wspominam Euro 2000 i Holandię. Holandia grała u siebie. Miała problemy z Czechami w pierwszym meczu, ale też zagrała koncert z Danią, opędzlowała też późniejszego triumfatora, Francję, 3:2. Ćwierćfinał to już jeden z najlepszych meczów Holandii w dziejach: 6:1 z Jugosławią. A potem oberwali od Włochów, ponieważ Toldo zamurował bramkę.

Włochy, dla mnie, bez względu na to co pokażą inni, były najlepsze jak do tej pory.

Ale czy widziałem drużyny, które mogłoby im zaszkodzić?

O, to jest najciekawsze: nie myślę nawet o tym, że przecież są inne potęgi, więc mogą przegrać próbę sił. To oczywiste. Ale myślę, że to taki turniej, gdzie mimo nieskończonego szacunku dla formy Włochów, widziałem i drużyny z drugiego szeregu, które mogłyby Włochom zaszkodzić.

***

Zapraszam też codziennie na ósmą rano na Weszlo TV na Stan Euro.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

10 komentarzy

Loading...