Nauka mówienia to jest wielka misja, jestem w tym na bieżąco, obserwuję jak starszy syn zaczyna rozumieć różnicę między „poszłem” i „poszedłem”, sprawdzam, czy młodszy już umie „tata daj”. Trzeba włożyć dużo pracy i poświęcić mnóstwo uwagi, by wprowadzić niemowlaka w ten uroczy świat słów, dzięki którym miliony ludzi (w tym gronie i ja) zarabiają pieniądze. Ale chyba jeszcze cięższa jest nauka milczenia.
Są takie chwile, po prostu. Wczoraj właśnie była jedna z tych chwil. Nie da się po prostu nic odkrywczego i ważnego powiedzieć, można się pomodlić, albo pomilczeć.
Uważam to za mój niewiarygodny przywilej – wczoraj mogłem po prostu sobie pomilczeć. Ale nie wszyscy mają ten przywilej i trochę w ich obronie, chciałbym zwrócić uwagę na to, jak trudna jest to sztuka. Żyjemy w świecie stałego dopływu informacji, coraz szersza grupa ludzi cierpi na to, co można nazwać zbiorczo „FOMO”, czyli „fear of missing out”. Trawi ich lęk, że jeśli wyłączysz na moment Twittera, jeśli na chwilę znikniesz z Facebooka, ominie cię coś ważnego. Stracisz okazję, by coś skomentować, może fachowo, może dowcipnie, ale budując tym samym swoją pozycję, wśród znajomych, czytelników, widzów, kumpli.
Trudno w świecie, który zmienił się w jedno wielkie, ciągłe tornado informacji, przespacerować sobie spokojnie bokiem, w milczeniu i szacunku. Tornado porywa, wciąga, zachęca, wymusza. Dlatego zanim jeszcze ratownicy medyczni dobiegli do leżącego na murawie Christiana Eriksena, mieliśmy zestaw gotowych tematów, wokół których po prostu musimy porozmawiać. Nie dziwię się, zwłaszcza tym, którzy byli przed kamerami.
Sam w pierwszej chwili oburzałem się na realizatora i operatorów. Dlaczego to pokazują? Dlaczego wykonują zbliżenia? Dlaczego nie ma przebitek na pełne skupienia twarze kibiców, na stadion z oddali, na jakiekolwiek inne miejsce, inne niż to, gdzie duński piłkarz walczy o życie. Oburzałem się na tych, którzy wypowiadali się na wszystkie tematy. A bo przemęczenie. A bo może stres. A bo może profilaktyka. O ile lepsza byłaby cisza, o ile lepsze byłoby milczenie.
Natomiast pamiętajmy – to była sytuacja, która dotknęła nas wszystkich. Nie wiem, jak zachowałbym się jako operator kamery. Jako realizator. Jako prowadzący studio, jako człowiek, który przy tym wydarzeniu pracuje. Rozumiem, że kłębią się miliony myśli, że to jest potężny stres, który można spróbować zagadać. W dobrej wierze, z dobrymi intencjami – ot, żeby zapobiec, żeby następnym razem do czegoś takiego nie doszło.
Ale niestety, pewnie dojdzie. Są tragedie, których się uniknąć nie da, których ryzyka nie da się zminimalizować. I na których przyjęcie nie da się przygotować.
Jestem pierwszy do krytykowania UEFA czy innych federacji piłkarskich, pamiętam dość haniebną sytuację podczas ataku na autokar Borussii Dortmund, pamiętam naciski na piłkarzy Boca Juniors przed meczem z River Plate, gdy jednemu z piłkarzy wyjmowano szkło z oka, a reszcie nakazano szykować się normalnym trybem do meczu. Ale wczoraj… Sam nie wiem, czy mogli zachować się inaczej. Niektórzy wyliczają: dać piłkarzom wybór, albo gramy dzisiaj, albo jutro o 12.00, to tak naprawdę nie dać im wyboru. Tylko jak inaczej to właściwie rozegrać? Co zrobić? Jakie dać alternatywne wyjście, czy w ogóle takie istnieje? I to samo pytanie dotyczy zresztą Duńczyków, czy naprawdę woleli zagrać, czy może woleli zapaść się pod ziemię, zniknąć, obudzić się we własnych łóżkach. Ale świat tak nie działa, przecież dalej się kręci.
Z burzą w mediach społecznościowych mam ten sam problem. Oburzenie na komentarze, wyrażane seriami tweetów czy wpisów na ten temat, to przecież też zakłócanie tego najbardziej naturalnego stanu, jakim jest cisza. Czy chwila, w której na naszych oczach Christian Eriksen walczył o życie, jest dobra na wulgarne rozliczanie tej czy innej postaci, która napisała o trzy słowa za dużo? Czym się właściwie różni?
Mam wrażenie, że sporo osób nauczyła się wczoraj tej trudnej sztuki – milczenia. Nie musimy się pałętać od gównoburzy do gównoburzy, nie musimy przy każdym głośnym wydarzeniu rozliczać winnych, szukać rozwiązań, tworzyć nowych praw, wyjaśniać tych, którzy zachowali się niestosownie. Możemy czasem milczeć i jest to być może najlepsza możliwa droga.
Zwłaszcza, że zakończona w najbardziej przyjemny możliwy sposób – już zupełnie głośnym westchnieniem ulgi, gdy dotarły sygnały ze szpitala, że stan Christiana Eriksena jest stabilny.
To właśnie na to jedno zdanie, na „stan Christiana Eriksena jest stabilny” czekał cały świat. Nie na żadną z naszych teorii, komentarzy czy uwag.
Na resztę mistrzostw życzę zaś sobie i wam, by już nie milknąć, choćby na sekundę.
No i bonusowo, jak reszta piłkarskiego świata, zachęcam – sprawdźcie, zapamiętajcie i co najważniejsze – stosujcie, gdy to los was sprawdzi.
Fot.Newspix