Mam wrażenie, że jeśli coś mogło się nam przed mistrzostwami Europy spartolić, to nam się spartoliło. Problemy wylewają się oknami, rozwiązania nie tyle są bardzo trudne, co po prostu ich nie ma, wszystko dzieje się na wariackich papierach, a w próbie generalnej remisujemy z drugim garniturem reprezentacji Islandii. Nie mam absolutnie żadnych oczekiwań, a i tak jestem przekonany, że będę rozczarowany.
Nie widzę sensu w poszukiwaniach konkretnego winowajcy, bo gdy patrzę na ten zespół z pewnego dystansu, to mam wrażenie, że po prostu ułożenie planet było dla nas niefortunne i cały świat każdego dnia kręcił się wyłącznie po to, by podczas kolejnych obrotów pod naszymi nogami przybywało ciężkich kłód.
Czego nam najmocniej brakowało podczas wczorajszego meczu z Islandią? Już po lekturze składów ktoś mógłby powiedzieć: czasu. Mecz na tydzień przed Euro powinien być próbą generalną, na którą wybiega żelazna jedenastka w swoim doskonale wytrenowanym ustawieniu, ciśnie rywala i robi sobie atmosferkę pod inauguracyjne starcie. Tymczasem widać było, że Paulo Sousa nadal ma pewne wątpliwości na niektórych pozycjach, nadal waha się, czy ofensywny tercet złożyć z dwóch napastników i dziesiątki, czy jednak odwrotnie, za plecami Lewandowskiego umieścić dwóch ofensywnych pomocników. Można tutaj po raz kolejny zżymać się na Jerzego Brzęczka czy Zbigniewa Bońka, a może i samego Paulo Sousę, ale to nic nie da – po prostu, czasu nam zabrakło i tyle. Nie jesteśmy do końca pewni ani ustawienia, ani nazwisk.
Bo tu zresztą pojawia się drugi duży brak – brak zdrowia. Aż nieprzyjemne, gdy wspominam sobie, ile nadziei pokładaliśmy w kolejnych nazwiskach. Jacek Góralski u Brzęczka momentami zaczynał sobie radzić już jako ósemka dająca coś także z przodu, a nie jedynie szóstka skuteczna w destrukcji. Krystian Bielik był obietnicą odmłodzenia i stworzenia logicznej alternatywy na dwóch pozycjach, w środku obrony i środku pola. Krzysztof Piątek to nadal strzelba z instynktem, w dodatku w kadrze jest przecież groźniejszy niż w Bundeslidze. Najmocniej natomiast boli brak Arkadiusza Milika.
Ile ten chłop poświęcił, ile zaryzykował, żeby być w formie na Euro 2020. To miało wszelki potencjał, by stać się historią filmową – nieugięty w negocjacjach z Napoli, ostatecznie odnajduje swój port w Marsylii. Wpada do trochę poobijanej przez los i rywali drużyny, w trudnym momencie, z ogromnymi oczekiwaniami. Początkowo zdrowie nie dojeżdża, przytrafia się jakaś pucharowa kompromitacja, ale ostatecznie Marsylia ugrywa swój cel, jakim była Liga Europy, a w decydującym meczu Arkadiusz Milik strzela hat-tricka przy zwycięstwie 3:2. Ostatni gol naturalnie w doliczonym czasie gry, bo i kiedy mają padać bramki w hollywoodzkich produkcjach.
Ach, jak on by mógł hulać w tym systemie. Paulo Sousa jest trochę bardziej otwarty niż Brzęczek, więcej tłumaczy, a im więcej tłumaczył – tym bardziej wydawało się, że akurat w przodzie chodzi mu o zawodnika pokroju Milika. Że to właśnie Milik byłby tym skutecznym pomostem, tym gościem, który domyka asymetrię na całym boisku, gdzie lewe wahadło gra dużo niżej niż prawe.
Ale niestety, znowu życie kompletnie podeptało nasze wyobrażenia i jednocześnie plany Paulo Sousy.
To zresztą jest znamienne – pomysł Paulo Sousy na granie był niemalże skrojony pod takich piłkarzy jak Milik, ale też jak Reca czy Walukiewicz. Szczególnie utrata tego ostatniego boli. Sousa mówi wprost, że od stoperów wymaga tak naprawdę wchodzenia w rolę pierwszego rozgrywającego. Jeszcze pół roku temu, wydawało się, że mamy takich przynajmniej dwóch, bo przecież Walukiewicz doskonale sobie radził właśnie w takiej roli w Cagliari. Potem został schowany pod kamień przez trenera, do dziś nie wiadomo nawet, gdzie ten kamień leży. Trzech piłkarzy, którzy mogli najmocniej skorzystać na dopasowaniu systemu do ich potencjału i ich preferowanego grania, ostatecznie nie zagra w turnieju ani minuty. Już pomijam fakt, że niejako sam z turnieju wyautował się Grosicki, swoimi zimowymi decyzjami. Z mojej perspektywy uzasadnionymi życiowo, ale kosztownymi pod kątem reprezentacyjnej kariery.
Kurczę, jak usłyszałem, że Bednarek, Bereszyński i Klich nie grali, bo nie było sensu ryzykować ich zdrowiem, to zwizualizowały mi się wszystkie koszmary sprzed mundialu 2018. Milik nie jest może dla tej kadry tak niezbędny, jak Nawałce był niezbędny Glik. Ale poza tym mamy naprawdę dużo podobieństw. Też zabrakło czasu na przetestowanie wszystkich alternatyw, też okazało się, że nasza kołderka jest wyjątkowo krótka, też próby z nowym systemem zostały podjęte zbyt późno, też przebiegały w sposób daleki od optymalnego.
Swoją drogą – to też jednak zarzut do Sousy, moim zdaniem – po prostu jego błąd. Słynna już lista rezerwowych powinna zostać bardzo poważnie potraktowana już w momencie wypadnięcia Krzysztofa Piątka, gdy bardzo boleśnie przypomniano nam, jaki szalony był ten sezon. Z dzisiejszej perspektywy, gdy Hiszpania w panice dowołuje czterech zawodników z uwagi na koronawirusa we własnym zespole, a w meczu z Litwą gra młodzieżą… To było wysoce nieroztropne- kompletne odpuszczenie tych gości na liście rezerwowej, uznanie, że i tak już się w żaden sposób nie przydadzą. A przecież Szymański wydaje się w tym momencie idealny jako zastępstwo na pozycji „za Lewym, obok Zielińskiego”. Szczególnie, jeśli okaże się, że uraz Klicha jest poważniejszy, że Modera trzeba wykorzystywać w parze z Krychowiakiem, albo że Świerczok po prostu nie dojechał na tle oczekiwań, które sami wobec niego formułowaliśmy.
Co mogło pójść źle – poszło źle. Gdzie sami mogliśmy jeszcze sytuację pogorszyć, tam zazwyczaj ją pogarszaliśmy. I robił to również Paulo Sousa, z nieznanych mi przyczyn ostatnio wciągnięty przez internet trochę pod parasol nietykalności. Rozumiem – mało czasu. Urazy. Ograniczenia piłkarskie jego podopiecznych. Ale sam też dorzucał do tego piecyka, nawet jeśli dostrzegam i doceniam, że kadra wreszcie zaczyna grać trochę inaczej niż za późnego Nawałki i przez całą kadencję Brzęczka.
Gdy sobie pomyślę, że Sousa mógł mieć 3 lata zamiast 3 miesięcy, że mógł mieć w obronie trójkę Walukiewicz, Glik, Bednarek, a w odwodzie Piątkowskiego, Bielika, Dawidowicza i Helika, że mógł z przodu korzystać z Lewandowskiego, wokół którego mogli zostać obsadzeni Milik i Piątek, że nawet Grosicki mógłby jeszcze być wartościowy dla kadry, gdyby np. ostatnie pół roku spędził na jakimś wypożyczeniu w Ligue 1. No boli, jak to wszystko się posypało, zdrowotnie, ale i pod kątem formy poszczególnych piłkarzy. Przecież nawet taka totalna pierdółka dotycząca piłkarza szerokiego zaplecza. Jak mógłby dzisiaj wyglądać Linetty, gdyby nie zamienił Sampdorii na Torino? No wszystko się wywaliło, absolutnie wszystko. Aż cud, że Lewandowskiego udało się poskładać na czas, żeby jeszcze po drodze zdążył pobić rekord Mullera.
Efekt tego wszystkiego jest jednak dość pozytywny. Każdy punkt mnie ucieszy. Każdy gol mnie uraduje. Wszystko, co nie będzie kompromitacją, wywoła u mnie euforię. Dawajcie już, proszę, to Euro. W sumie może być przecież tylko lepiej.