Uliczna trasa Grand Prix Monako ma to do siebie, że trudno na niej wyprzedzać i często trzeba po prostu liczyć na błąd rywala. Dlatego kwalifikacje są niezwykle ważne. Traf chciał, że wczoraj w nich dość słabo pojechał Lewis Hamilton. Max Verstappen był za to wysoko. To oznaczało, że Holender dostał niepowtarzalną okazję wspięcia się na pozycję lidera klasyfikacji generalnej. Pozycję, której nigdy jeszcze nie zajmował. Czy trzeba było czegoś więcej, by zachęcić nas do oglądania?
Dramaty
W Ferrari najwyraźniej stwierdzili, że tak. Wielki dramat przeżył bowiem Charles Leclerc. Wczoraj wygrał kwalifikacje, ale w trakcie ich ostatniej sesji… wpakował bolid w bandy. Ferrari wzięło się za naprawianie usterek i wydawało się, że Monakijczyk pojedzie w swoim ojczystym GP. Aż do momentu, gdy przy wyjeździe na pole startowe zgłosił problemy z bolidem. Mechanicy znów zakasali rękawy, ale bardzo szybko się poddali. Oficjalnie podano, że przyczyną wycofania się Leclerca była usterka lewej półosi. Charles stracił tym samym nie tylko szansę na jazdę we „własnym” GP (co oznacza, że trzeci raz z rzędu nie ukończył tego wyścigu!), ale też na wygraną. Z pierwszego pola w Monako szanse na to są bowiem bardzo duże.
Gdy kamery pokazywały załamanego Monakijczyka, inni kierowcy szykowali się do startu. Jeszcze bardziej wzrosły szanse Maxa Verstappena. Holender wczoraj był bowiem drugi w kwalifikacjach, a do tego na starcie miał przed sobą puste pole, a nieco za sobą, po prawej, Valtterego Bottasa. Max zdołał zamknąć mu drogę i wyjść na prowadzenie. A Valtteri? Przez jakiś czas jechał na drugim miejscu, po czym ściągnięto go do pit-stopu.
I tu osobisty dramat przeżył z kolei on. O ile Leclerc problemy z samochodem miał z własnej winy, o tyle w przypadku Fina wszystko wyglądało wręcz komicznie. Jego bolid finalnie ściągnięto do boksu, bo mechanicy… nie byli w stanie odkręcić nakrętki prawego przedniego koła w jego bolidzie. Próbowali przez dobrą minutę, ostatecznie się poddali. Gdy ktoś mówi, że w F1 niezwykle istotne są detale, to ma rację. Ta sytuacja tylko to potwierdziła.
Inna sprawa, że chyba każdy z nas choć raz nie mógł odkręcić dobrze dokręconej śruby. Więc da się to zrozumieć.
Hamilton się żali, Max wygrywa
Złe chwile przeżywał też drugi z kierowców Mercedesa, dotychczasowy lider klasyfikacji generalnej, Lewis Hamilton. Przez większą część wyścigu jechał w okolicy siódmej pozycji i był bardzo niezadowolony z powodu strategii jego zespołu, który szybko ściągnął go na zmianę opon. Przez radio kilkukrotnie narzekał a to na strategię właśnie, a to na opony, a to na fakt, że… ktoś go wyprzedził. Cóż, przyzwyczailiśmy się już do tego, że Hamilton pogadać ze swoim inżynierem wyścigowym lubi, tyle że zwykle potem zajmował wysokie miejsca. Dziś mu się to nie udało, ostatecznie dojechał siódmy.
Hamilton denerwował się, oczywiście, głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, kto jest liderem wyścigu i co oznacza dla niego odległa pozycja. Max Verstappen w trakcie całego Grand Prix nie popełnił ani jednego błędu, nie popełnili też jego mechanicy przy zmianie opon. Holender jechał perfekcyjnie, niczego nie można było mu zarzucić. Dziś po raz pierwszy wygrał w Monako, a tym samym wspiął się na prowadzenie w klasyfikacji generalnej sezonu. Tego też nigdy wcześniej nie osiągnął. Równocześnie potwierdził, że może w tym sezonie stanowić zagrożenie dla hegemonii Hamiltona, choć przed tą dwójką jeszcze wiele wyścigów.
Podium wyglądało dziś zresztą naprawdę ciekawie, bo na drugim miejscu linię mety przeciął Carlos Sainz. On też jechał świetnie, bez błędów i spokojnie dowiózł swoją pozycję. Dla Ferrari to pewne pocieszenie po problemach Leclerca – który zresztą uściskał Sainza na mecie – choć we włoskim zespole na pewno woleliby, żeby Charles na starcie stanął. Skład kierowców na pudle uzupełnił za to dość niespodziewanie Lando Norris. W końcówce wyścigu tuż za nim przez dłuższy czas jechał Sergio Perez i wydawało się, że powinien Lando wyprzedzić. Jak już jednak napisaliśmy – to jest Grand Prix Monako, o wyprzedzanie na tym torze jest naprawdę trudno. Perez tak naprawdę nawet nie spróbował, przyjął po prostu czwarte miejsce.
A kierowcą dnia, zdaniem głosujących, został… jeszcze ktoś inny. Tytuł ten trafił do piątego na mecie Sebastiana Vettela, który przypomniał, że nawet w gorszym bolidzie potrafi pojechać niezły wyścig.
Będzie ciekawie
W tej chwili Max Verstappen ma w klasyfikacji generalnej kierowców 105 punktów i o cztery wyprzedza Lewisa Hamiltona. Red Bull w klasyfikacji konstruktorów też wspiął się zresztą na pierwsze miejsce, ale nad drugim Mercedesem ma tylko jedno oczko przewagi. To oznacza, że tak naprawdę w każdym kolejnym wyścigu sytuacja może odwracać się o 180 stopni. A tych przed nami jeszcze mnóstwo, bo aż 18. Najbliższy? W Azerbejdżanie, za dwa tygodnie. Tam Verstappen i Hamilton staną do kolejnej odsłony swojej rywalizacji. I będzie to już zupełnie inne rozdanie.
Fot. Newspix