Miały być emocje, no i były! O europejskie puchary walczyło osiem drużyn, ale wiadomo było, że aż trzy z nich będą musiały obejść się smakiem. Tym razem trafiło na Leeds United, Everton i Arsenal, chociaż ci ostatni robili wszystko, by jednak do Europy pojechać. Wszystko to jednak za mało.
38. kolejka Premier League – Arsenal poza pucharami
Przed ostatnią kolejką nie byliśmy pewni właśnie kwestii europejskich pucharów. Wygraną w lidze zapewnił sobie Manchester City, zaś pozycję wicelidera Manchester United. Poza tym – biała tablica. Zmagano się zatem zarówno o miejsca w Lidze Mistrzów, jak i Lidze Europy oraz Lidze Konferencji.
Czy Leicester City śni o Lidze Mistrzów?
Zapewne tak. Zresztą – jaki klub o niej nie śni? Inną kwestią jest to, czy Leicester City może się wreszcie do niej dostać, bo wygląda na to, że nie może. Rok temu spektakularnie wywalili się na samej końcówce, dając się wyprzedzić Manchesterowi United. Teraz o wiele lepiej nie było, bowiem podopieczni Brendana Rodgersa zostali ukarani za kunktatorstwo.
W poprzedniej kolejce zupełnie niemrawo zagrali z Chelsea. Mimo tego, że mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 2:1 dla The Blues, ich przewaga była znacznie bardziej widoczna. Leicester grało tak, jakby wcale nie musiało martwić się swoim awansem do Ligi Mistrzów. A przecież musiało i to bardzo, skoro do ostatniej kolejki nie było pewne swojego losu. Co więcej, w spotkaniu przeciwko Tottenhamowi również nie zagrał tak dobrze, jak można by tego oczekiwać.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Jedyne zdobyte przez Lisy bramki były efektem rzutów karnych. O ile nie ma w tym nic złego, to ich problem polegał na tym, że tylko z jedenastu metrów były w stanie naprawdę zagrozić bramce Llorisa. Poza uderzeniami Vardy’ego raz nieźle próbował Iheanacho, lecz było to zdecydowanie zbyt mało, by strzelić gola. Co gorsza, ich rywale byli znacznie bardziej konkretni, co brzmi nieco zaskakująco, skoro mierzyły się z Tottenhamem.
Spurs jednak czuli, że grają o swój honor. Mogli nie tylko wypaść z Ligi Konferencji, ale też zakończyć sezon za Arsenalem, którego przez kilka miesięcy wytykano palcami. Urwali się jednak ze stryczka, w dużej mierze dzięki doskonałej zmianie Garetha Bale’a. Walijczyk wbiegł na boisko na 20 minut przed końcem spotkania i aż dwa razy wpakował piłkę do siatki. Raz wykorzystał doskonałe podanie od Harry’ego Kane’a, a chwilę później skompromitował defensywę Leicester, a przede wszystkim Caglara Soyuncu. W połączeniu z dwoma trafieniami Anglika było to show, którego mało kto z kibiców Tottenhamu oczekiwał.
Leicester City ostatecznie zostało na piątej pozycji, Spurs zaś utrzymali siódmą lokatę.
LEICESTER CITY 2:4 TOTTENHAM
J.Vardy 18′ (k.), 52′ (k.) – H.Kane 41′, 76′, G.Bale 87′, 96′
Seria świetna Arsenalu, ale bez efektów
Z takiego obrotu spraw z pewnością najmniej zadowolony był Arsenal. The Gunners marzyli o tym, by wyprzedzić Tottenham i do pewnego momentu ich sny były realizowane. Spurs bowiem długo remisowali z Leicester, Everton zaś dostawał w łeb od Manchesteru City, a sami podopieczni Mikela Artety byli w stanie ogrywać Brighton. Koniec końców było to jednak zbyt mało, bowiem ich największy rywal zdołał wywieźć trzy punkty z King Power Stadium.
Dla Arsenalu był to prawdziwy cios. Wszyscy wiedzieli, że ten sezon to tragedia w ich wykonaniu, ale finiszowanie dopiero na ósmej pozycji, połączone z brakiem pucharów, jest najgorszym możliwym świadectwem. The Gunners pierwszy raz od 25 lat nie zagrają w europejskich pucharach. Jakże śmiesznie brzmią teraz prztyki w stronę Arsene’a Wengera, który konsekwentnie zajmował z nimi czwartą pozycję w tabeli.
Za pięć ostatnich meczów w sezonie wypada ich jednak po prostu pochwalić. Jako jedyna drużyna w całej Premier League byli tak dobrzy na finiszu sezonu. Ograli Newcastle United, Crystal Palace, Brighton, ale przede wszystkim Chelsea. Patrząc od piętnastej kolejki – tylko Manchester City zdobył więcej punktów. Dzisiaj mieliśmy tego dowód, bowiem Mewy zostały przez Arsenal po prostu stłamszone. Nawet jeśli do przerwy utrzymywał się remis, to był on ze wskazaniem na The Gunners.
Po zamianie stron dylematów już nie było. Dwa razy trafił Pepe, a Arsenal dopisał trzy punkty. Szkoda, że nie mają one de facto żadnego znaczenia. Dobrze, że nie mają one żadnego znaczenia, bo The Gunners definitywnie przyda się zimny prysznic.
W spotkaniu udział brał oczywiście Jakub Moder i był wyróżniającym się piłkarzem Grahama Pottera. Polak występował na swojej nominalnej pozycji. W pierwszej części oddał nawet groźny strzał na bramkę, ale jego wysiłki zostały zablokowane przez trzech (!) graczy Mikela Artety. Prawdziwe świadectwo tego, jak bardzo Arsenal chciał. Po przerwie natomiast Moder swoim uderzeniem zza pola karnego zmusił Bernda Leno.
ARSENAL 2:0 BRIGHTON
N.Pepe 49′, 60′
Słodki finisz kwaśnego dnia
Tak jak Arsenal trochę nie miał szczęścia, tak cały wór miała go Chelsea. Podopieczni Thomasa Tuchela długo pozostawali poza Ligą Mistrzów. Swoje spotkanie kontrolował Liverpool, wygrywało też Leicester City. The Blues natomiast nie mogli nic konkretnego wskórać z Aston Villą i zanosiło się na niemałą sensację.
Szaleństwo rozpoczął Bertrand Traore, który po ciekawie rozegranym rzucie rożnym równie ciekawie uderzył w kierunku Mendy’ego. Ile było w tym szczęścia, ile celowości, tego nie wie nikt. Piłka zatrzepotała jednak w siatce i podopieczni Deana Smitha objęli prowadzenie. Co więcej, mieli chrapkę na ciąg dalszy. Niedługo po przerwie z rzutu karnego trafił El-Ghazi i grunt pod nogami The Blues faktycznie mógł się rozstąpić. Gdyby zajęli piątą pozycję, musieliby pokonać Manchester City w finale Ligi Mistrzów, by zakwalifikować się do przyszłej edycji tego pucharu. Z pomocą przyszedł jednak Tottenham, który w końcówce zmiażdżył Leicester i uratował humory na Stamford Bridge.
Jest to jednak ratunek tylko połowiczny. Chelsea zdecydowanie zbyt długo była nijaka. Ze słabej strony pokazał się przede wszystkim Timo Werner, któremu nie dość, że cofnięto n-tego gola w tym sezonie, to sam kilka razy spudłował. Błędy popełniała też obrona, czego świadectwem był przede wszystkim drugi gol dla The Villans. To niepokojące symptomy szczególnie w kontekście zbliżającego się finału Ligi Mistrzów. Manchester City nie miał bowiem żadnych problemów z pokonaniem Evertonu, który w przeciwieństwie do Aston Villi walczył o europejskie puchary.
ASTON VILLA 2:1 CHELSEA
B.Traore 43′, A.El-Ghazi 52′ – B.Chilwell 70′
Sergio Aguero – dwa gole na pożegnanie
Pewnego rodzaju zaskoczeniem był skład Manchesteru City. The Citizens nic nie musieli – mistrzostwo pewne, finał Ligi Mistrzów za sześć dni, warto dać odpocząć najlepszym i zorganizować pożegnanie dla Sergio Aguero. Tym bardziej, że Evertonowi powinno mocno zależeć, wszak mogli wskoczyć na miejsce gwarantujące Ligę Konferencji. No nie wskoczyli, bo Guardiola wystawił pierwszy skład, a Aguero usiadł na ławce.
To był koncert ze strony nowego mistrza Anglii. Pierwsza zdobyta przez nich bramka może być świadectwem piętna, które kataloński szkoleniowiec odcisnął w Manchesterze City. Koronkowa wymiana piłek i doskonały strzał Kevina De Bruyne zza pola karnego. Później The Citizens nie mieli zamiaru zdejmować nogi z gazu, czterokrotnie jeszcze pokonując Jordana Pickforda.
Co najważniejsze – aż dwa razy uczynił to Sergio Aguero, który na boisku zameldował się dopiero w 65. minucie. To jednak wystarczyło, by Argentyńczyk ustrzelił dublet i przeskoczył Wayne’a Rooneya pod względem bramek zdobytych dla jednego klubu. Napastnik Manchesteru City ma ich 184, Anglik 183. Żywa legenda The Citizens znowu błysnęła. To był występ krótki, lecz w końcu taki, który nawiązywał do najlepszych lat w wykonaniu Argentyńczyka. Do pełni szczęścia brakuje mu już tylko trafienia w finale Ligi Mistrzów. Patrząc na to, ile ożywienia zdołał wnieść dzisiaj, swoją szansę w sobotę z pewnością dostanie.
MANCHESTER CITY 5:0 EVERTON
K. De Bruyne 11′, G.Jesus 14′, P.Foden 53′, S.Aguero 71′, 76′
Uśmiech na koniec dnia
Jak to jest możliwe, że wyszydzany Liverpool ostatecznie zakończył sezon na trzecim miejscu? Ano niemal niemożliwe. Podopieczni Kloppa zrobili jednak wszystko – w przeciwieństwie do swoich korespondencyjnych rywali – by na to miejsce wskoczyć. Właściwie tylko raz Crystal Palace było w stanie zaskoczyć Alissona, gdy na samym początku spotkania Brazylijczyk odbijał uderzenie Zahy. Poza tym – pełna kontrola.
Aż dwie bramki zdobył Sadio Mane, na którego przez kilka miesięcy rzucali się fani Liverpoolu. Żeby jednak nie było – ich zarzuty często były po prostu słuszne, gdyż Senegalczyk grał po prostu źle, prawdopodobnie najgorrzej od momentu transferu na Anfield. Dzisiaj jednak okazał się kluczowym zawodnikiem The Reds, któremu nie zadrżała noga. Swoje okazje zmarnował bowiem Salah i Firmino, zaś Williams z główki spudłował w tylko sobie znany sposób.
Dzięki zwycięstwie nad Crystal Palace, a także wpadkom ze strony Chelsea i Leicester City, Liverpool finiszuje zaskakująco wysoko. Wydawało się, że będą musieli pożegnać się z Ligą Mistrzów, tymczasem oficjalnie są trzecią siłą w Anglii. Nieźle, jak na drużynę, która w tym sezonie dorobiła się nawet określenia “najgorszego mistrza w historii Premier League”.
LIVERPOOL 2:0 CRYSTAL PALACE
S.Mane 36′, 74′
Pozostałe wyniki
Fulham 0:2 Newcastle United
Leeds United 3:1 WBA
Sheffield United 1:0 Burnley
Wolverhampton 1:2 Manchester United
West Ham United 3:0 Southampton
Z naszej perspektywy najciekawszy był oczywiście mecz drużyny Łukasza Fabiańskiego, która zmiażdżyła ekipę Jana Bednarka. Tutaj powiemy jednak bardzo krótko – świetny występ londyńczyków, bardzo zły mecz Southampton. Fabiański nie miał zbyt wiele do roboty, natomiast polski obrońca wyłapał słuszną żółtą kartkę i po jego faulu boisko musiał opuścić Michaił Antonio.
Fot. Newspix