To nie był dobry sezon dla jednego z najlepszych bramkarzy w historii Liverpoolu. Alisson, tak jak cała, eksperymentalna defensywa The Reds, zawodził nader często. W samej lidze popełnił trzy błędy bezpośrednio prowadzące do utraty bramki – nigdy wcześniej nie zdarzało mu się to częściej. Ale od wczoraj będzie można o tym powoli zapomnieć.
Od czasu założenia klubu pod koniec XIX wieku (1892), piłkarze Liverpoolu rozegrali setki tysięcy spotkań, być może nawet miliony. Zliczyć wszystkich golkiperów, którzy przewinęli się w tym czasie przez boiska treningowe, mecze oficjalne, nieoficjalne, puchary Ligi Mistrzów i Miast Targowych, nie jest rzeczą wykonalną. Według historyków pewne jest jednak jedno – do potyczki z WBA, żaden bramkarz The Reds nie strzelił gola w oficjalnym spotkaniu.
Alisson już teraz przeszedł do legendy.
Bramkarze stosunkowo rzadko decydują się na wejście w pole karne, bo takiej okoliczności musi towarzyszyć jakiś specjalny moment. Najczęściej są to końcowe minuty spotkania, w którym drużynie przegrywającej szczególnie mocno zależy na wygraniu lub przynajmniej wywalczeniu remisu. Paradoksem tej niezwykłej historii jest to, że Liverpool taki mecz rozgrywał nie z Arsenalem, Manchesterem United lub Chelsea, lecz z West Bromwich Albion. Klubem, który jest już pewny spadku do Championship.
Przyszłość nie będzie jednak rozliczała Alissona za to, że pokonał Sama Johnstone’a, nie zaś Davida de Geę. W końcu podał on tlen Liverpoolowi w momencie, gdy można było już pogodzić się z odcięciem The Reds od najważniejszych europejskich rozgrywek. Co więcej, uczynił to w stylu godnym mistrzów. Ale czy Ligi Mistrzów?
Ciężko jest lekko żyć
Nie można wszystkiego zrzucić na słabą defensywę. Liverpool zbyt często rozczarowywał w ofensywie, żeby czynić takie sugestie. Były przecież mecze z Burnley, Newcastle, czy wcześniej z WBA, gdzie to piłkarze odpowiedzialni za zdobywanie bramek rozczarowywali najbardziej. Gdyby udawało się ekipie z Anfield wygrywać te spotkania, Jurgen Klopp miałby na ustach szczery uśmiech, nie zaś ten, który wykrzywia podskórny grymas rozczarowania.
Przed meczem z WBA, Liverpool tracił do czwartej Chelsea cztery punkty. To i tak był sukces, bowiem The Blues niespodziewanie przegrali z Arsenalem, a większość osób zakładała, że podopieczni Tuchela wywalczą w derbach przynajmniej jeden punkt. Jednocześnie jednak, za ich plecami czaił się Tottenham, który pewnie pokonał Wolverhampton. The Reds musieli zatem wygrać, nie tylko dlatego, że walczyli z relegowanym już beniaminkiem. Pojawiła się bowiem szansa zbliżenia się do Chelsea na całkiem komfortową odległość, a trzeba też było mieć się na baczności przed Spurs.
Odbierz najwyższy cashback na start bez obrotu w Fuksiarz.pl!
Liverpool robił jednak wszystko, by rzucić pod swoje nogi kolejne kłody.
To nie był dobry mecz z ich strony. Mała apokalipsa zaczęła się już na początku spotkania, gdy gola strzelił Hal-Robson Kanu. Walijczyk trafił do siatki na poziomie Premier League pierwszy raz od 2017 roku, a rozgoryczenie wśród fanów The Reds było wówczas więcej niż zrozumiałe. Szansa zaczęła uciekać im przez palce i nawet gol Mohameda Salaha nie sprawił, że zupełnie porzucili wisielczy humor. Musieli przecież wygrać, a WBA Sama Allardyce’a robiło wiele, naprawdę wiele, by do tego nie doszło.
Dość powiedzieć, że tylko VAR uratował gości przed startą drugiego gola. Do siatki trafił Kyle Bartley, ale system zasygnalizował, że Matt Phillips utrudnił Alissonowi interwencję. Decyzja tyle kontrowersyjna, co dla Liverpoolu szczęśliwa. Wciąż bowiem mieli szansę, by ugrać swoje. Czas jednak uciekał im przez palce, a postawa nie napawała optymizmem. Od 70. do 93. minuty, oddali jeden celny, groźny strzał, autorstwa Thiago. Piłkę zdołał jednak doskonale odbić Sam Johnstone.
Gdy na zegarze wybiła 93. minuta, wiele osób było pewnych, że mecz zakończy się remisem. Liverpool miał co prawda stały fragment, ale po rzutach rożnych w tym sezonie nie zdobywał zbyt wielu bramek. Zaledwie trzy z dziewięciu trafień ze stojącej piłki były konsekwencją czegoś innego niż rzut karny. Bez Van Dijka, bez Matipa, trudno było wierzyć, że The Reds będą w stanie zagrozić The Baggies, tym bardziej, że beniaminek w tym aspekcie gry czuje się całkiem nieźle.
Potrzebowali czegoś, czego nikt nie mógł się spodziewać. I pierwszy raz w tym sezonie to dostali. Uśmiech losu był tym razem skierowany w ich stronę.
W imię ojca
John Achterberg był wielokrotnie krytykowany. Służy na Anfield od lat, pracując tam jako trener bramkarzy. Brytyjskie brukowce potrafiły oskarżyć go o zepsucie Simona Mignoleta oraz Llorisa Kariusa. Problemy Alissona również częściowo miały obarczać Holendra. Jednak tym razem Achterberg jest jednym z ojców tej niezwykłej historii.
49-latek zaczął machać do Alissona w końcowych sekundach meczu z WBA. Wiedział, że nie mają nic do stracenia, nie patrzył nawet na reakcję Jurgena Kloppa. Jeśli Liverpool by ten mecz zremisował, skazałby się na Ligę Europy. W stylu iście zawstydzającym, biorąc pod uwagę, że do końca sezonu grają jeszcze z ligowym dżemikiem w postaci Burnley i Crystal Palace. Brazylijczyk musiał zatem ruszyć w pole karne rywala. Nie po to, żeby strzelić. Po to, żeby ściągnąć uwagę jednego z obrońców, może zdekoncentrować drugiego. Zrobić cokolwiek, co ułatwi zawodnikom z pola skierowanie piłki do bramki. Alisson ponownie jednak przeskoczył ponad swoją poprzeczką.
Nie przesadzimy, jeśli stwierdzimy, że Robert Lewandowski by się takiego wykończenia nie powstydził. Idealne uderzenie głową, kompletnie inne od pozostałych bramek, które w erze Premier League zdobyli właśnie golkiperzy. Do tej pory udało się to sześciu takim zawodnikom, Alisson jest pierwszym z nich, który do siatki trafił inaczej niż nogą. To był cud, dotyk niebios.
Komu jednak miał się przydarzyć, jeśli nie Brazylijczykowi?
W życiu 28-latka wielką rolę odgrywa wiara. Podkreśla to także jego partnerka – Natalia. „Twoja wiara, twoja pokora, twoje zaangażowanie, prawość, odpowiedzialność i postępowanie wobec bólu. Twoje serce było widziane, twoje łzy zbierane były przez Boga, który jest wierny i czerpie przyjemność z nagradzania swoich ukochanych dzieci! Nagroda sprawiedliwych przychodzi i odchodzi […]. Mogę tylko płakać i być wdzięczna Bogu! Co za radość! Kocham Cię! Kocham Cię! Twoje życie inspiruje! Jesteś najlepszy na świecie, na boisku i poza nim!”.
Właśnie religia chrześcijańska pomogła Alissonowi przezwyciężyć bardzo trudny okres w jego życiu, a przynajmniej tak twierdzi sam Brazylijczyk. Pod koniec lutego tego roku, bramkarz Liverpoolu stracił ojca. Tragicznie zginął on w Brazylii, gdzie utopił się w jeziorze. Mimo tego, że od tamtych traumatycznych wydarzeń minęły już prawie trzy miesiące, Alisson nie mógł polecieć do ojczyzny. Tak jak Jurgen Klopp – który stracił swoją matkę – musiał pozostać w Anglii i postarać się zwalczyć ten ból z dala od części bliskich.
To były trudne tygodnie dla tej dwójki. Na przykładzie Alissona mogło się to odbijać nieco wyraźniej, wszak błędy bramkarza są jednymi z najbardziej eksponowanych na całym boisku. Jednakże nigdy nie widziano jego łez, czy nadmiernego smutku. Eksplozja emocji nastąpiła dopiero wczoraj.
Zaraz po zdobyciu zwycięskiej bramki, Alisson został otoczony przez swoich kolegów. Nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Brazylijczyk utonął w objęciach, do których wkrótce dołączył Jurgen Klopp. Gdy cała drużyna zeszła do szatni, a bramkarz miał chwilę czasu dla siebie, spojrzał w niebo i wyciągnął ręce. Po raz drugi tamtego dnia. Ten gol był dla jego ojca, a łzy na twarzy syna świadectwem tego, jak wiele uczuć musiało w końcu ulecieć z Alissona.
Alisson’s father passed away two months ago, back home in Brazil after drowning in a lake near their home.
Look at how much it meant to him today. Clearly thinking about his dad. Banging header too. ❤❤ pic.twitter.com/Ys9Yfir8KI
— FutbolBible (@FutbolBible) May 16, 2021
„Mam nadzieję, że był tutaj i to widział. Jestem pewny, że celebrował tę bramkę z Bogiem przy swoim boku”, powiedział 28-latek w pomeczowym wywiadzie.
Banda sześciorga
Jurgen Klopp zwykł chodzić po ośrodku treningowym Liverpoolu i śpiewać „All we need is Alisson Becker” w rytm przeboju Queen – „Radio Ga Ga”. Jednakże jego podopieczny nie jest pierwszym bramkarzem w historii Premier League, który trafił do siatki rywala.
Zgarnij CASHBACK do 500 pln BEZ OBROTU w Fuksiarz.pl!
Jak już wspomnieliśmy, taka sztuka udała się wcześniej pięciu innym zawodnikom. Jednym z tych, którzy byli poszkodowani w wyniku uderzenia bramkarza drużyny przeciwnej, był Artur Boruc. Pamiętacie, kto wówczas pokonał obecnego bramkarza Legii Warszawa?
Jako, że to elitarne grono jest szerokie tylko dla sześciu zawodników, bardzo mocno skróciliśmy czas możliwy na rozwiązanie quizu. Tak czy inaczej – zapraszamy!
Fot.Newspix