Legia wykonała plan na mecz z Podbeskidziem, czyli pokonała je w całkiem przyzwoitym stylu – choć w najniższych możliwych rozmiarach – i nie popsuła sobie humorów przed fetą. Przy okazji pożegnała kilku odchodzących zawodników, którzy mogli po raz ostatni zagrać przy Łazienkowskiej. Goście? Aby myśleć o utrzymaniu, musieli w Warszawie wygrać. Dopiero wtedy interesowałby ich wynik Stali Mielec we Wrocławiu. A skoro nie zdobyli nawet punktu, nie było tematu. “Górale” spadają do I ligi.
Legia Warszawa – Podbeskidzie: przesądził gol Rafaela Lopesa
Nie można powiedzieć, że bielszczanie nic nie zrobili, że nie walczyli, że nie wierzyli. Z przebiegu meczu jednak na nic nie zasłużyli. Jakieś tam okazje po drodze mieli. Marko Roginić w pierwszych minutach nawet nie jakąś, tylko świetną, ale nie dość że uderzył nieczysto, to jeszcze zblokował go ofiarnie interweniujący Jędrzejczyk. Oprócz tego Marco Tulio przyładował z dystansu tuż obok słupka, a w drugiej połowie piłka po strzale z daleka Michała Rzuchowskiego chyba nawet o słupek się otarła.
W kilku akcjach zawodnicy Roberta Kasperczyka pokazali, dlaczego właśnie żegnają się z elitą. Fajnie, że Tulio zabrał piłkę Muciemu (ogólnie pozytywny występ) i zrobiło się nagle 4 na 3. Brazylijczyk jednak od razu bez zastanowienia huknął nad bramką, zamiast poszukać podania. Brak boiskowej inteligencji? Chyba tak, u tego pomocnika widzimy to dość często. Niby sporo umie, ale w pozostałych aspektach często nie dojeżdża. Albo na przykład Petar Mamić miał miejsce i czas, żeby dośrodkować do czterech kolegów ustawionych w polu karnym lub tuż przed nim. Zamiast tego zagrał tak, że Artur Boruc złapał piłkę. Takie detale na końcu decydują.
Czesław Michniewicz dał się pokazać Kacprowi Skibickiemu i wspomnianemu Muciemu. Obaj szansę wykorzystali. Skibicki stworzył bardzo dobrą sytuację Bartoszowi Kapustce (strzał nogami odbił Pesković) i zaimponował akcją, w której założył “siatkę” Janickiemu, a następnie minął Modelskiego. Zabrakło tylko lepszego wykończenia przy uderzeniu w dalszy róg. Muci miewał głupie straty, ale częściej prezentował luz i technikę, czyli cechy, których spodziewano się po nim od początku. Pod koniec meczu fajną asystę zabrał mu Kapustka, który dziś dwoił się i troił, napakowany był jak kabanos. Chyba chciał nadrobić ostatni miesiąc w kontekście reprezentacji i wszystko byłoby super, gdyby zaliczył jakiś ofensywny konkret. Zawsze jednak czegoś brakowało. A to poprzeczka, a to Pesković.
Nie tylko Kapustka był na bakier ze skutecznością, bo kolejny raz w tej materii “wyróżniał” się Mladenović. Przed przerwą zmarnował sam na sam, gdy uniknął spalonego po dalekim podaniu Wieteski, a w drugiej odsłonie nie zamknął jak należy dogrania Juranovicia. Chorwat znów był najlepszy na boisku – pewny w tyłach, aktywny i inteligentny z przodu (dzielnie wtórował mu Jędrzejczyk). Jego asysta przy golu Lopesa – palce lizać. Natychmiastowe dośrodkowanie do Portugalczyka, który już był w ruchu i uciekł Modelskiemu. Piękna akcja.
Pomniejszych sytuacji Legia miała jeszcze sporo, więc jakby to wszystko zebrać do kupy, powinna wygrać różnicą kilku goli.
Legia Warszawa – Podbeskidzie: mecz pożegnań
“Wojskowi”, mając już zapewnione mistrzostwo, mogli sobie żegnać odchodzących piłkarzy. Zaraz po przerwie Artur Boruc został zastąpiony przez Radosława Cierzniaka, który kończy karierę. Swoją drogą, to swego rodzaju upokorzenie dla Podbeskidzia. Mecz o wszystko, walka o życie, a rywal sobie urządza jakieś benefisy i mimo to pewnie prowadzi. Później pożegnalne występy zaliczyli także Igor Lewczuk i Marko Vesović. W przypadku Pawła Wszołka zapewne też do tego doszło, ale oficjalnego komunikatu jak dotąd nie wydano.
Podbeskidzie spadło przez fatalną rundę jesienną, wyjazdową niemoc (ani jednego zwycięstwa) i brak klasy na finiszu. Zawalało mecze, których zawalić nie powinno. Trener Robert Kasperczyk całościowo wyniki poprawił, choć nie wszystkie jego decyzje rozumiemy. Kamil Biliński to zdecydowanie najlepszy strzelec zespołu, główny snajper, a od pewnego czasu szkoleniowiec dość oszczędnie korzystał z jego usług. W dwóch poprzednich spotkaniach zdejmował go zaraz po upływie 60. minuty, dziś wpuścił na pół godziny. Chodziło o względy taktyczne i fizyczne, ale nie do końca nas to przekonuje.
Legia świętuje, Podbeskidzie płacze. Każdy dostał to, na co zasłużył.
Fot. FotoPyK