Zdarzają się w futbolowym świecie sytuacje, gdzie kluby muszą grać co trzy dni. Ba! Tak zdarza się bardzo często. Jednakże maraton, który ma przed sobą Manchester United jest już czymś innym, czymś relatywnie nowym. Nic więc dziwnego, że tam gdzie Ole Gunnar Solskjaer może, tam odpuszcza. W dużej mierze dzięki temu Leicester City było w stanie pokonać Czerwone Diabły.
W ciągu dziewięciu dni przed piłkarzami Czerwonych Diabłów stanęły cztery wyzwania:
- 9 maja – Aston Villa
- 11 maja – Leicester City
- 13 maja – Liverpool
- 18 maja – Fulham
Później wcale nie będzie lepiej, bo chociaż po The Cottagers dostaną pięć dni wolnego przed starciem z Wolverhampton, to już 26 maja trzeba będzie walczyć w finale Ligi Europy. Końcówka sezonu jest dla całego Manchesteru United niezwykle wyczerpująca i nie ma znaczenia to, że niektórzy rywale de facto nie grają już o nic konkretnego.
Taki natłok spotkań nie jest oczywiście pierwotnym pomysłem angielskiej federacji, która chciała zagrać klubowi z Old Trafford na nosie. Cały terminarz posypał się w momencie, w którym trzeba było przekładać prestiżowe starcie z Liverpoolem. Kibice Czerwonych Diabłów wtargnęli na stadion i uniemożliwili rozegranie meczu. Nie udało się go też zorganizować w tempie ekspresowym i trzeba było szukać nowej daty. Wybrano niezbyt miło, oczywiście z perspektywy Manchesteru United.
Taka eksploatacja składu stała się pretekstem dla Ole Gunnara Solskjaera, by dać odpocząć kilku swoim podstawowym piłkarzom. Nie ma co narażać Edinsona Cavaniego, Bruno Fernandesa albo Harry’ego Maguire’a, skoro najważniejsze spotkanie tego sezonu czeka ich na sam koniec tego maratonu. Prowadzony przez Norwega klub ma już zagwarantowane miejsce w Lidze Mistrzów i Premier League może traktować z pewnym dystansem.
Najlepszy przykład widzieliśmy właśnie w meczu z Leicester City, gdzie do gry desygnowani zostali zawodnicy drugiej, a nawet trzeciej drużyny. Należy im jednak oddać, że naprawdę nie zawiedli grając z podopiecznymi Brendana Rodgersa.
Młodzież Manchesteru United dała radę
Solskjaer w pierwszej jedenastce wystawił aż pięciu zawodników, którzy łapaliby się do składu U-23: Brandona Williamsa, Axela Tuanzebe, Anthony’ego Elangę, Amada Diallo oraz Masona Greenwooda. Ostatni jest już oczywiście postacią bardzo dobrze znaną na angielskich boiskach, zaś dwóch pierwszych też już zebrało pewne szlify, ale postaci skrzydłowych był dla wielu kibiców dość anonimowe.
Po starciu na Old Trafford z pewnością takimi nie są.
Zarówno Elanga, jak i Diallo pokazali się z niezłej strony. Podobał się przede wszystkim były zawodnik Atalanty, który w przeciwieństwie do szwedzkiego kolegi nie przyspawał się do linii bocznej boiska. Powiedzenie, że na podstawie tego meczu było widać, dlaczego Manchester United wydał na 18-latka aż 40 milionów euro byłoby pewnym nadużyciem, ale niekoniecznie tak dużym, jak może się nam wydawać.
Iworyjczyk nie miał może najwyższej skuteczności podań (58%), ale całkiem sprawnie radził sobie mijając rywali. Przez 78 minut gry, zaliczył trzy udane dryblingi oraz jedno kluczowe podanie. Koniec końców dopisał też coś, co w statystykach zostanie odnotowane jako asysta. Sprytnie urwał się Thomasowi, podał do wspomnianego Masona Greenwooda, a ten zatańczył w polu karnym i sieknął nie do obrony dla Schmeichela.
Greenwood goal vs Leicester (1-1) #mufc pic.twitter.com/2AOuhpmbYu
— United Goals ⚽️ (@UnitedGoals__) May 11, 2021
Reszta młodzieży aż tak elegancka nie była, ale nie ma na co przesadnie kręcić nosem. Ani Williams, ani Tuanezebe nie zawalili gola, wcale nie wyglądając gorzej niż ich znacznie bardziej doświadczeni koledzy. Jeśli po kimś było widać, że jest trochę zastany i świeżo wyciągnięty z szafy, to po Juanie Macie oraz Maticiu.
A i tak ten bardzo rezerwowy skład Manchesteru United sprawiał Leicester City nieliche problemy.
Leicester City pakuje się w gips
Kiedy masz rywala, który wystawia wydatnie osłabiony skład, musisz go pokonać. Szczególnie wtedy, gdy sam nie jesteś płotką, tylko walczysz o Ligę Mistrzów. Tymczasem Leicester City ma kupę farta, że mecz na Old Trafford ostatecznie wygrało i może na chwile zapomnieć o troskach związanych z końcówką sezonu.
Kalendarz Lisów nie jest bowiem czymś, co mogłoby ich rozpieścić. Na finiszu Premier League zmierzą się jeszcze z Chelsea i Tottenhamem, więc trzy punkty dzisiaj trzeba przyjąć z pocałowaniem ręki, tym bardziej, że nie było widać wyraźnej różnicy. Po tym jak Luke Thomas strzelił spektakularnego gola, ich gra zupełnie stanęła i to Manchester United przejął kontrolę nad spotkaniem. Nie była to oczywiście kontrola ścisła, co wcale niekoniecznie dobrze świadczy o Leicester City, które długimi partiami nie potrafiło jej złamać.
W końcu jednak udało się, Soyoncu wyskoczył najwyżej w polu karnym i trafił do siatki. Okazało się, że jest to trafienie rozstrzygające losy tego spotkania, chociaż Czerwone Diabły nie zamierzały odpuszczać i w końcówce kilka razy postraszyły rywala. Dla Brendana Rodgersa nie są to dobre wieści.
Jego klub w poprzedniej kolejce zaliczył koszmarny występ z Newcastle United, zaś wcześniej zremisował z Southampton. Teraz zainkasował trzy punkty, lecz gra przysparza więcej zmartwień niż powodów do optymizmu. Biorąc pod uwagę ich dwóch ostatnich rywali, scenariusz z Leicester City wypadającym poza TOP4 wcale nie jest odległy. Nawet mimo tego, że dziś wykonali krok w stronę Ligi Mistrzów.
MANCHESTER UNITED 1:2 LEICESTER CITY
M.Greenwood 15′ – L.Thomas 10′, C.Soyuncu 66′
Fot.Newspix