Złośliwi powiedzieliby, że populacja kibiców Arsenalu zmniejsza się w drastycznym tempie. Cóż, nie dość, że „The Gunners” odpadli z LE w tragicznym stylu po półfinałowym dwumeczu z Villarrealem, to jeszcze po raz pierwszy w XXI wieku mogą nie zagrać w żadnych europejskich rozgrywkach w następnym sezonie. Auć, to może zaboleć. Teraz londyńczycy muszą walczyć o życie na angielskim podwórku, choć los i tak w pełni nie spoczywa w ich rękach. W takich sytuacjach szuka się kozła ofiarnego, a tym w oczach wielu zostanie Mikel Arteta.
Pytanie, czy słusznie.
Arteta ściągnął nad siebie czarne chmury
Nie da się ukryć, że obecny sezon jest dla Arsenalu rokiem straconym. Na cztery kolejki przed końcem Premier League znikome perspektywy na wywalczenie awansu do Ligi Europejskiej, nieudana przygoda w tegorocznej edycji LE i wiele takich meczów, po których kibic przecierał oczy ze zdumienia. Oczywiście ekipa Artety nie jest jedyną w Anglii, która wpadła w zapaść. Coś podobnego przeżywa Liverpool, tam też o ostatnim roku będą chcieli zapomnieć. Różnica polega na tym, że „The Reds” powinęła się noga, Klopp spadł z wyższego schodka. W Londynie zaś czekają na powrót do jako takiej normalności, czekają na krok naprzód. Chcą wejść trochę wyżej.
Bo czy środek tabeli Premier League nazwiemy w przypadku takiego klubu normalnością? Nawet mimo braków kadrowych względem topowej szóstki? Raczej nie. Dla kogoś, kto kojarzy Arsenal z jego lat świetności, obecność tej drużyny za plecami West Hamu, Leicester czy Evertonu to małe nieporozumienie. Oczywiście czasy się zmieniają, różne kluby rosną w siłę, zmieniają się cykle. Z jednej strony trzeba przyjąć to wszystko na klatę, przecierpieć swoje i odhaczyć chude lata. Nie być jak kibice Wisły Kraków w polskich realiach, którzy często za bardzo żyją przeszłością.
Z drugiej strony coś jest nie tak, skoro na najważniejszy meczu sezonu, taki jak z Villarrealem, Arteta musi wystawić Roba Holdinga czy Pablo Mariego. To nie są piłkarze do walki o trofea, a co dopiero do występów w Superlidze. Chciałoby się rzec: z czym do ludzi? Zarządzanie zasobami ludzkimi w tym klubie nie należy do najlepszych, co widać od lat. Można odnieść wrażenie, że transfery Arsenalu mogłyby być trochę lepsze, choć nawet to nie zmienia faktu, że trudno dopatrzyć się fachowej ręki 39-letniego Hiszpana w tworzeniu nowej tożsamości tej ekipy. Ona jest po prostu nijaka, czego efektem jest i obecne miejsce w tabeli, i odpadnięcie z LE. Arteta robi jakieś kroki, szuka usprawnień, ale brak w tym regularności.
Źródło: Flashscore
Czy Arteta zasługuje na większy kredyt zaufania?
Dzisiaj zapewne każdy fan Arsenalu zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno wyniki wykręcane przez Arsena Wengera były słusznie oceniane. Przyszłość pokazuje bowiem, że wejście do topowej czwórki Premier League graniczy niemal z cudem. To wydaje się tym bardziej niemożliwe, im głębiej spojrzymy na pracę trenera Artety. Otóż czasami wydaje się, jakby ten pan nie był jeszcze gotowy na to, aby unosić tak ogromną presję. Presję konkretnego rodzaju, bo mowa o wniesieniu Arsenalu na konkurencyjny poziom względem czołówki ligi. Hiszpan oczywiście potrafi wygrywać z najlepszymi, zdobył też Puchar i Superpuchar Anglii, ale na dłuższą metę zawsze czegoś brakuje.
Arteta ma to do siebie, że lubi kombinować jak Guardiola, lecz popełnia błędy, ma na koncie sporo nietrafionych decyzji personalnych. Arsenal potrafi być w jednym momencie nieobliczalny w dobrym tego słowa znaczeniu, a za chwilę wręcz przeciwnie. Kiedy się na to patrzy, można wyczuć, że to w pewnym sensie operacja na żywym organizmie w rękach studenta na ostatnim roku. Plac szkoleniowy dla kogoś, kto po raz pierwszy w karierze notuje pełnoprawny sezon od 1. kolejki.
Już wiemy, że nieudany, choć trudno przekreślić 39-latka, ot tak.
Półtora roku pracy, dwa trofea, średnia 1,77 punktów na mecz. Może być znacznie lepiej, ale też znacznie gorzej. Jest średnio, ale przecież przynajmniej połowa kadry „The Gunners” bardziej nadawałaby się do klubu pokroju Wolverhampton, a nie marki chcącej odbudować swoją wielkość. Słowem: w tej chwili to ekipa piłkarzy co najwyżej na miejsca 7-8 w lidze.
Stąd na pytanie, czy trzeba się z Artetą pożegnać, odpowiedzielibyśmy, że warto dać mu jeszcze jeden sezon. Najpewniej bez gry w europejskich pucharach, co pozwoliłoby na większy spokój w działaniach. W takim wypadku Arsenal nie będzie miał nic do stracenia, a sam szkoleniowiec (w założeniu) mógłby się rozwinąć. No i jeszcze jedno: transfery. Jeśli ich zabraknie, takich, które uznajemy za duże wzmocnienia, to Arsenal z Artetą za wiele wspólnego dobra nie stworzą. Teraz jest przeciętnie, ale tu nawet topowy szkoleniowiec miałby problem, żeby coś z tej ferajny wykrzesać. Sam Arteta zaś musi się przyzwyczaić, że takich zawodników jak w Manchesterze City mieć nie będzie. Może to też jest jakiś klucz, żeby na stołku trenerskim trochę się ogarnąć.
Fot. Newspix