Możesz przegrać półfinał Ligi Mistrzów, ktoś przecież musi. Możesz przegrać go nawet bardzo wyraźnie, przecież takie historie się zdarzają. Warto jednak starać się przynajmniej zachować pozory i twarz. A tego PSG w starciu z Manchesterem City zrobić nie potrafiło. Skończyło się na 2:0 dla gospodarzy, ale minusów dla paryżan jest znacznie więcej.
Drugi raz w ciągu trzech dni Mauricio Pochettino i jego podopieczni byli na musiku. W Ligue 1 nie mogli dać sobie odebrać punktów Lens, bo uciekłoby im Lille. Dzisiaj musieli wygrać z The Citizens, bo inaczej uciekłaby im Liga Mistrzów. Nie ma jednak co owijać w bawełnę – nie dali dzisiaj pól argumentu ku temu, by ekipę dowodzoną przez Pepa Guardiolę wyrzucić z turnieju. Zarówno w sferze czysto piłkarskiej, jak i psychologicznej, byli znacznie słabsi niż drużyna z Premier League.
Ann Brashares stworzyła bardzo popularną swego czasu serię “Stowarzyszenie wędrujących jeansów”. Gdyby tylko Ann mocniej interesowała się futbolem lub posiadała maszynę czasu, mogłaby napisać o przygodach ekipy znad Sekwany w najważniejszym europejskim pucharze piłki klubowej. Trzeba by jednak zmienić wówczas nazwę. Na przykład na “Stowarzyszenie biegających chamów”.
Liga Mistrzów: Manchester City 2 – 0 PSG
Nikt specjalnie nie wieszałby na graczach PSG psów, gdyby po prostu ten mecz przegrali. Jasne, ich fanom byłoby smutno, bo znowu po przerwie na boisko wyszedł zespół apatyczny, nudny, przewidywalny. Podobnie jak w pierwszej połowie, nie zdołali oddać choćby jednego celnego strzału na bramkę. Wówczas jednak mieli przynajmniej dwie dobre próby – raz uderzał Di Maria, za drugim razem próbował Marquinhos, ale piłka trafiła prosto w poprzeczkę. Nie dało się powiedzieć, żeby przedstawiciele Ligue 1 nie próbowali. Szkoda jedynie, że ich próby zakończyły się w okolicach 30. minuty, a w ich miejsce wstąpiła zwykła piłkarska bandyterka.
Zachowanie Di Marii było jedynie perełką w koronie. Wisienką na torcie, uhonorowaniem wszystkiego, co krytycy wpisują w DNA PSG. Ponownie znaleziono dowód na to, że gdy paryżanom nie idzie, łączność między ich mózgiem a trzeźwą oceną sytuacji, zostaje bezpowrotnie zerwana. Grzeją się niczym stara instalacja elektryczna, którą jakiś monter-amator pozbawił izolacji.
Nie można bowiem w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać tego, że dwóch zawodników tego klubu wyleciało w kolejnych dwóch spotkaniach Ligi Mistrzów. I to nie dlatego, że grali nieostrożnie, albo – niczym Robin van Persie – wykopywali piłkę po gwizdku sędziego. Nie! W pierwszym spotkaniu pod prysznic poszedł Gueye, który sunął w rywala wślizgiem, powodujący ból kości nawet u telewidzów. Dzisiaj zaś wcześniej zawinął się Di Maria. Argentyńczyk mógł dać swojej drużynie remis, mógł mieć też asystę, koniec końców okazał się frustratem. Poza linią boiska pozostawił bolesny stempel na nodze Fernandinho i raczył jeszcze udawać, że nic się nie stało.
Odbierz najwyższy cashback na start bez obrotu w Fuksiarz.pl!
To nawet nie była męska walka, rzucenie się sobie do oczu, obejrzenie asa kier w konsekwencji ostrego, acz honorowego sporu. To było dziecko, które nie może pogodzić się z tym, że znowu przegrało partyjkę Chińczyka, więc zaczyna płakać i rzucać planszą we współtowarzyszy.
Krucha konstrukcja psychologiczna zawodników PSG znowu stanęła im na drodze do sukcesu. Pytanie, ile razy ten cykl zdoła się jeszcze zamknąć, bo obstawianie czerwonej kartki dla jednego z ich piłkarzy w kluczowym spotkaniu jest tak prawdopodobne, jak to, że pewnego dnia nastąpi koniec świata.
Paryżanie, pozbawieni argumentów równie istotnych co umiejętności piłkarskie, musieliby się starać czternaście razy bardziej, by wyrzucić Manchester City z półfinału Ligi Mistrzów. Problem w tym, że za nic nie potrafili. Kilkanaście dobrych minut to zdecydowanie zbyt mało, szczególnie wtedy, gdy twoim rywalem jest Pep Guardiola, a u ciebie wieje w dziurze spowodowanej brakiem Kyliana Mbappe.
Oddajmy cesarzowi co cesarskie
W wypadku tego półfinału trudno nawet gdybać. The Citizens nie pozostawili swoim rywalom zbyt dużego pola manewru, przytłaczając ich tak mocno, że w drugich połowach bliżej było PSG do Stockport County niż do gry o triumf w Lidze Mistrzów. Wobec tego warto chyba uznać i podkreślić, że pan Pep Guardiola jest debeściak. I jego mafia też.
Gdy długie podanie Edersona sunęło do Zinczenki, nie można było mówić o przypadku. To zagranie nie wzięło się znikąd, nie było wyłącznie zdolnością improwizacji brazylijskiego bramkarza. Historia tego podania zaczyna się w momencie, gdy włodarze Manchesteru City stają na głowie, by wyciągnąć rzeczonego golkipera z Portugalii. Dlaczego? Ano przede wszystkim dlatego, że genialnie gra nogami, zaś na linii prezentuje się pewniej niż którykolwiek z dostępnych na The Etihad golkiperów. W późniejszych miesiącach, latach, aspekt ten był rozwijany aż do momentu, w którym Ederson potrafi zagrać na poziomie Ligi Mistrzów podanie o zasięgu rosyjskiej katiuszy i celności Leona Zawodowca.
Tak jak imponujące było to podanie, tak imponujące było zachowanie wspomnianego Ukraińca.
Obstawiaj na Fuksiarz.pl
Zinczenko nie miał w Manchesterze łatwo. Środkowy pomocnik, ba! Dziesiątka, którą nagle wrzucono na lewą obronę. I ten Zinczenko daje radę, zupełnie po nim nie widać, że został przystosowany z konieczności. Szusuje od jednego pola karnego do drugiego, robiąc w konia Angela Di Marię, co przecież nie udawało się Joao Cancelo. Dopada w końcu do podania Edersona i idealnie odgrywa do Kevina de Bruyne. Belg oczywiście nie mógł w tej sytuacji strzelić, bo historia byłaby niepełna. Uderza, ale jego próba zostaje odbita przez obrońcę PSG. Do piłki dopada jednak Riyad Mahrez. Kolejny z nieoczywistych bohaterów.
Algierczyk, który kosztował ogromne pieniądze, i przed którym Guardiola się wzbraniał. Algierczyk, który wygryzł Sterlinga i w półfinale Ligi Mistrzów zapakował łącznie trzy gole. Tym razem bez większego artyzmu. Dostał futbolówkę pod nogi, to kopnął tak, że Navas nie miał najmniejszych argumentów. Zwykle łączy efektowność z efektownością. Tym razem nie było to konieczne. Tym razem dał po prostu szczęście i w tych strugach deszczu oraz śniegu widać było nie smutek Pochettino, lecz wielką radość katalońskiego szkoleniowca. Radość w pełni uzasadnioną.
PSG było pozbawione argumentów. Żałosne wręcz liczby w drugich połowach tylko to potwierdzają. Co więcej, Guardiola wygrał nie tylko taktyczna bitwę. Lepiej też dotarł do swoich piłkarzy pod względem psychologicznym. Raz, że tydzień temu odrobili straty. Dwa, że nie dali się dziś sprowokować przed nadchodzącym finałem, chociaż dla paryżan była to jedyna broń na horyzoncie.
MANCHESTER CITY 2:0 PSG
R.Mahrez 11′, 63′
Fot.Newspix