Mecz z Piastem w Gliwicach miał być dla Legii najpoważniejszym testem po niesatysfakcjonujących remisach z Lechem Poznań i Cracovią. I Legia ten test zdała. W pełni zasłużenie wygrała z rywalem, którego nie potrafiła pokonać od sześciu spotkań, dzięki czemu zachowała sześciopunktową przewagą nad Pogonią Szczecin.
Do przerwy jeszcze można było mówić o widowisku w miarę wyrównanym, choć zaledwie dwa strzały po stronie gospodarzy (żadnego celnego) jednoznacznie mówiły, kto dominuje.
Legia jednak też nie stwarzała konkretnych sytuacji. Frantisek Plach najmocniej wysilił się po mocnym uderzeniu Filipa Mladenovicia w bliższy róg, ale nie wypadało mu wtedy skapitulować. Tak naprawdę najlepszą okazję już w 1. minucie miał Walerian Gwilia, który źle przymierzył głową po mierzonym dośrodkowaniu Josipa Juranovicia.
To właśnie chorwacki prawy wahadłowy jest bohaterem tego meczu. Trzymał fason w defensywie, a w ofensywie wręcz szalał. Gdyby jego koledzy należycie dostawiali nogi lub głowy, wracałby do domu z czterema asystami. O Gwilii już wspominaliśmy, natomiast na początku drugiej połowy Tomas Pekhart dwukrotnie zaliczał wstydliwe pudła. Najpierw zgubił krycie po centrze Juranovicia, ale piłka tylko musnęła poprzeczkę po główce Czecha. Chwilę później powinien on wręcz przepraszać podającego. Chorwat pięknie zgrał wzdłuż bramki do Pekharta, którego strzał z najbliższej odległości jakimś cudem obronił Plach.
Juranović mógł zacząć się wściekać, ale wreszcie zapisał konkret na swoje konto. Kolejne dośrodkowanie i tym razem strzałem głową po koźle szans Plachowi nie dał Rafael Lopes. Portugalski napastnik nie rozpieszcza liczbami, za to lubi ważne gole. To przecież on jesienią w doliczonym czasie zapewnił “Wojskowym” zwycięstwo nad Lechem.
Na tym sytuacje Legii po przerwie się nie kończyły. Dwukrotnie przed szansą stawał chociażby Kacper Kostorz – raz przegrał pojedynek z Plachem (tu Pekhart miałby przytomną asystę), innym razem niecelnie uderzał głową po dośrodkowaniu Mladenovicia. Nieznacznie pudłowali także Lopes i Luquinhas. Wejście tego ostatniego oraz Andre Martinsa zrobiło dużą różnicę, schodzący do boksu Walerian Gwilia i Bartosz Kapustka tylko incydentalnie należycie napędzali ataki stołecznej ekipy.
Dominacja Legii nie podlegała dyskusji, ale kto wie, jakby się ten mecz potoczył, gdyby w 63. minucie Tiago Alves nie zaliczył okropnego pudła po “patelni” od Świerczoka. Okej, Boruc próbował zasłonić jak najwięcej bramki, jakaś tam presja była, ale dajmy spokój – mówimy o najwyższym poziomie w Polsce. Portugalczyk musiał to skończyć. Miewał dziś naprawdę efektowne momenty. Wieteską w pierwszej połowie zakręcił tak, że od razu mógł mu wręczyć śrubokręt w ramach postawy fair play. W drugiej połowie popisał się skuteczną ruletą w stylu Zidane’a. Na końcu jednak, gdy po prostu miał zrobić swoje, zawiódł.
Piast po zmianie stron został tak zdominowany, jak… No, to musiało być bardzo dawno temu, bo nawet nie pamiętamy, kiedy podopieczni Waldemara Fornalika tak często byli tłem dla rywala. Z pewnością w trwającym sezonie nic takiego jeszcze nie miało miejsca.
Poza Plachem, przyczepić można się do każdego. Z trójki stoperów co jeden, to gorszy. Niepewny był zwłaszcza Piotr Malarczyk, interweniujący nerwowo i często gubiący krycie. Konczkowski i Holubek jako wahadłowi nic nie dawali z przodu, za to ich odpowiednikom z Legii pozwalali na wiele. Środek pola powalczyć potrafił, ale schody zaczynały się, gdy należało coś wykreować. Świerczok starał się, chętnie wchodził w pojedynki, powinien zaliczyć asystę. Mimo to bez wątpienia zaśnie dziś z poczuciem, że mógł zrobić więcej. Niczego też nie wnieśli zmiennicy.
Porażka gliwiczan sprawia, że walka o czwarte miejsce będzie ciekawsza. Walka o mistrzostwo wydaje się już formalnością. Legia nie ma prawa tego wypuścić.
Fot. FotoPyK