Jeżeli piłkarze Warty Poznań będą pytani o najbardziej kuriozalny mecz w tym sezonie, na sto procent wskażą ten dzisiejszy z Rakowem Częstochowa. Goście w zasadzie musieli jedynie nie przeszkadzać (a i tak przeszkadzali). Beniaminek samemu bił się po twarzy i to w każdym aspekcie.
Warta Poznań zrobiła wszystko, żeby nie wygrać
„Zieloni” nie tylko zmarnowali dwa rzuty karne, ale też podarowali rywalowi oba gole.
Jednego strzelili osobiście. Możliwe, że Jakub Kiełb nigdy nie zdobył tak ładnej bramki, jak ten samobój, którego zapakował Adrianowi Lisowi w 70. minucie. Kapitan Warty kompletnie nie ogarnął sytuacji po dalekim podaniu Jarosława Jacha i obejrzeliśmy pięknego „swojaka” z główki. Zachowanie o tyle dziwne, że nie było jakiegoś wyjątkowego niebezpieczeństwa, Kiełb nie miał interwencji z gatunku „wóz albo przewóz”, gdy trzeba mocno zaryzykować. Naciskał go Jakub Arak, który mógłby tę piłkę przejąć, ale niekoniecznie miałby od razu otwartą drogę do pojedynku z Lisem.
Trafienie dające Rakowowi prowadzenie to z kolei niezrozumiałe zachowanie Aleksa Ławniczaka. Na początku mogło się wydawać, że Vladislavs Gutkovskis jakoś go przepchnął i dlatego młody stoper skiksował przy próbie wybicia piłki, ale powtórki wykazały, że prawdopodobnie zupełnie nie skoordynował się przy tej interwencji i wyszło nam coś kuriozalnego. Dzięki temu totalnie przypadkową asystę zaliczył Daniel Szelągowski (raczej próbował przyjmować niż podawać), a Gutkovskis wreszcie strzelił gola w Ekstraklasie w inny sposób niż z rzutu karnego.
Łotysz czekał na ten moment od 14 września ubiegłego roku, gdy już w pierwszych sekundach pokonał Dominika Hładuna z Zagłębia Lubin. Jego niemoc trwała aż 22 mecze i 1512 minut. Gdyby nie Puchar Polski, w którym strzelał zawsze, mógłby się chłopak załamać.
Przez tak długi czas w lidze trafiał jeszcze tylko z rzutów karnych. Inna sprawa, że ten mecz pokazał, iż nie należy lekceważyć bramek zdobywanych w ten sposób. Warta przed przerwą otrzymała dwie jedenastki trochę z niczego, po zagraniach ręką – najpierw Iviego Lopeza, później Andrzeja Niewulisa. Powinna prowadzić dwukrotnie, nie prowadziła w ogóle. Mateusz Kupczak obił poprzeczkę, natomiast Mateusz Kuzimski uderzył lekko w ten róg, w który rzucił się Dominik Holec.
Piotr Tworek po raz pierwszy od dawna mógł mieć naprawdę duże pretensje do swoich zawodników. W poprzedniej kolejce formalnie zapewnili sobie utrzymanie, ale pojawiła się szansa na coś jeszcze bardziej spektakularnego i została zaprzepaszczona w niezwykle frustrujących okolicznościach.
Trener Rakowa upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu
Marek Papszun mocno dziś zaryzykował. W porównaniu do meczu z Lechem dokonał aż siedmiu zmian w wyjściowym składzie. Debiut od pierwszego gwizdka zaliczyli Wiktor Długosz i Daniel Szelągowski. Lepiej wypadł ten pierwszy, choć oznaczało to po prostu bycie pod grą i próbowanie pojedynków. Szelągowski nie mógł znaleźć sobie miejsca na boisku. Wspomniana asysta niczego w jego ocenie nie zmienia.
Papszun mógł się na swojej decyzji przejechać, ale nieudolność Warty sprawiła, że upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu: sięgnął po pełną pulę i oszczędził siły kilku ważnych zawodników. Samą grą swojego zespołu na pewno zachwycony nie będzie. Ogólnie był to słaby mecz, toczony w dość wolnym tempie. Indywidualnie wielu zawodników bardziej rozczarowywało niż przekonywało. To samo zresztą dotyczy Warty. Nawet Makana Baku tym razem się nie rozkręcił. Raz zmusił Holca do interwencji, w drugiej połowie został też zablokowany, ale w międzyczasie pokazał naprawdę niewiele. Zresztą, nikogo z ofensywy gospodarzy nie możemy pochwalić. Adam Zrelak wyróżnił się tylko w kilku interwencjach w defensywie, a Kuzimski w końcówce do zmarnowanego karnego dołożył kiks z paru metrów po rzucie rożnym. Na ich tle minimalnie wyróżnił się Czyżycki, co oznacza, że przyczynił się do podyktowania drugiego karnego i oddał najgroźniejsze celne uderzenie na bramkę Holca.
Raków twardo trzyma się podium. Teraz może ze spokojem czekać na odpowiedź Lechii Gdańsk i Piasta Gliwice. W Warcie powkurzają się do jutra i znów będą się uśmiechać, bo i tak już w tym sezonie zrobili więcej, niż ktokolwiek na starcie zakładał.
Fot. Newspix