To nie było rewelacyjne spotkanie. Ba! Mimo trafienia Liverpoolu jeszcze w pierwszej połowie, było to spotkanie dość przeciętne. Przynajmniej do 70. minuty, gdy zaczęło naparzać Leeds United. I bardzo dobrze Pawie zrobiły, bo raz, że uratowały spotkanie, dwa, że zdobyły dzięki temu punkt. Ale Liverpoolowi pewnie to powiewa.
Otoczka przed meczem nie była najbardziej przychylna dla ekipy z Anfield. Zawodnicy Marcelo Bielsy wyszli na rozgrzewkę w koszulkach wyrażających protest wobec powstania Superligi, dołączając do innych oburzonych klubów z całej Europy.
🔟 minutes to go! pic.twitter.com/igpnzHZwjg
— Leeds United (@LUFC) April 19, 2021
Przekaz był jasny i klarowny, ale Liverpool wcale nie spieszył się z posłuchaniem rady, która płynęła prosto z białych trykotów. Grał niezwykle mozolnie, co uwydatniła druga połowa. W pierwszej bowiem jeszcze coś się działo. Można było zawiesić oko na bardzo dobrych podaniach Trenta Alexandra-Arnolda, asyście drugiego stopnia w wykonaniu Diogo Joty, a także mniejszych i większych pomyłkach.
Goście byli bowiem bardzo blisko straty prowadzenia jeszcze przed zmianą stron, gdy okrutnie pomylił się Fabinho. Sytuację mógł wykorzystać Patrick Bamford, ale przegrał pojedynek z Alissonem, który powoli staje się człowiekiem o stu twarzach. Brazylijski bramkarz był już w tym sezonie samym sobą, przemytnikiem z Kolumbii, Jimem Hooperem ze Stranger Things, a teraz znowu zmienił wygląd, ścinając włosy i dorodnego wąsa.
Dlaczego jednak piszemy o tym, jak wyglądał golkiper The Reds? Ano kurde dlatego, że w pierwszej połowie nie działo się wiele więcej wartego uwagi. Przez głowę przemknęła nam nawet myśl, że może ta Superliga nie jest taka zła, bo podobnych starć obejrzymy relatywnie mniej?
Drugie 45 minut chwilowo wyleczyło nas jednak z takich przypuszczeń.
Remis, który znaczy niewiele
A właściwie wyleczyli nas piłkarze Leeds United, bo to im chciało się znacznie bardziej. Raz po raz atakowali, a pressing beniaminka powodował w szeregach Liverpoolu coraz większe komplikacje. Flarą ostrzegawczą była pomyłka Fabinho z pierwszej połowy, ale później zaczęła się już prawdziwa kanonada.
To obciął się Robertson, to niepewnie wyszedł Alisson, to znowu Thiago nieroztropnym faulem spowodował zagrożenie pod swoją bramką. Takich małych potknięć było zdecydowanie zbyt dużo, by Pawie z tego nie skorzystały. Chociaż należy przyznać, że bardzo próbowały, bo fakt, że wyrównującego gola strzeliły dopiero pod koniec spotkania był niemal tak niewytłumaczalny jak czyste konto Zagłębia Lubin ze Stalą Mielec.
Gracze argentyńskiego szkoleniowca może nie pudłowali z dwóch metrów, ale świetne okazje zmarnował Patrick Bamford, a nade wszystko Tyler Roberts. Walijczyk oddał w tym sezonie Premier League już dwadzieścia strzałów i ani razu nie cieszył się z gola. Dzisiaj było widać dlaczego – doskonale urwał się w polu karnym The Reds, ale mając do bramki Alissona jakieś sześć metrów huknął prosto w bramkarza.
Dorzućmy do tego dwie dobre próby Harrisona oraz sytuację Heldera Costy, a wyjdzie nam, że Leeds tak naprawdę zdominowało Liverpool, przynajmniej po powrocie z szatni. W drugiej części meczu wykręcili aż 70% posiadania piłki, oddali też więcej strzałów. Nie był to może przejazd walcem, ale trudno o lepszą definicję zasłużonego gola, niż wyrównujące trafienie Diego Llorente.
Niby obie ekipy podzieliły się punktami, a jakoś na żadnej z nich nie robi to większego wrażenia. Beniaminek jest oczywiście z siebie dumny i ma ku temu powody. Udało im się dogonić w tabeli Arsenal, dobijając do 46. oczek. Tylko, że to nic nie znaczy. Bo przecież ten Arsenal tak czy inaczej zagra w najbardziej elitarnych rozgrywkach, podobnie jak Liverpool. W “normalnych” okolicznościach Klopp pewnie wściekałby się na postawę swojego zespołu, teraz łatwiej będzie mu zachować spokój. Oficjalny profil Leeds zresztą mocno tu pocisnął na koniec meczu.
FULL TIME: #LUFC hold Super League side Merseyside Reds to a 1-1 draw after late Llorente equaliser
— Leeds United (@LUFC) April 19, 2021
LEEDS UNITED 1:1 LIVERPOOL
D. Llorente 87′ – S. Mane 31′
Fot. Newspix