Najsłabszy mecz tej kolejki Ekstraklasy już mamy, nie musimy czekać na jej zakończenie. Nie wierzymy, że ktoś teraz zagra słabiej niż Warta Poznań i Stal Mielec. Gdyby to spotkanie się nie odbyło i obie drużyny od razy dostały po punkcie, nic byśmy nie stracili, za to sporo zyskali – z cennym czasem na czele. To było klasyczne biczowanie futbolu.
Często nawet kiepskie widowiska mają jakieś ciekawsze, choćby kilkuminutowe okresy. Tutaj – zapomnij. Kopaninka, czasem jakiś błąd powodujący średnio groźny zalążek sytuacji i najczęściej marne zakończenie, dalsza kopaninka i tak w kółko. To jeden z tych meczów, w którym trudno chwalić kogoś za samo za minimum przyzwoitości w defensywie. Trzeba to dzielić przez dwa, ponieważ przy tak chaotycznej grze nie sposób nie mieć jakichś przechwytów, udanych wślizgów i tak dalej. O nie jest wręcz łatwo, bo rywal bez wielkiego nacisku notuje stratę za stratą (oczywiście zaraz potem rewanż).
Warta Poznań – Stal Mielec: brak konkretnych sytuacji
Warta do doliczonego czasu gry najbliżej szczęścia była wtedy, gdy Mateusz Żyro niezbyt dokładnie wycofał piłkę do Rafała Strączka, który lekko się na początku zawahał i nabił naciskającego Adama Zrelaka. Na szczęście dla gości, piłka poleciała obok słupka. Dopiero w ostatniej akcji Strączek – do tego momentu głównie mający na sumieniu niepewne wybicia nogami – sparował na poprzeczkę mocne uderzenie Makany Baku zza pola karnego. Skrzydłowy “Zielonych” w pierwszej połowie dostosował się do słabiutkiego poziomu reszty kolegów, za to po przerwie jako jedyny z ofensywnych zawodników Piotra Tworka zdołał się obronić. Cały czas był pod grą, zaczął wygrywać pojedynki i robić trochę szumu. Dziś to wystarczyło, żeby wyróżnić się na tle reszty.
Stal nieco lepiej zaczęła. Gdyby Maciej Domański lepiej skorzystał z przytomnego wycofania piłki przez Andreję Prokicia, może widzowie po końcowym gwizdku mieliby mniejsze poczucie krzywdy. Pomocnik beniaminka nie potrafił jednak dobrze przymierzyć. Po zmianie stron Domański szybko kropnął z dalszej odległości, tyle że w sam środek bramki, więc Adrian Lis musiał sobie poradzić. Jak na ten mecz i tak był to szał ciał, działo się.
Warta Poznań – Stal Mielec: Prokić niespodziewanie na plus
Co do Prokicia. To chyba jedyny zawodnik, który dziś nas w jakimś stopniu pozytywnie zaskoczył. On najczęściej nie tracił głowy pod polem karnym przeciwnika. Potrafił utrzymać się przy piłce, dobrze podać, dostrzec lepiej ustawionego partnera. Bądźmy szczerzy – Prokić raczej nam się z takimi reakcjami na boisku nie kojarzy. Przeważnie wyróżnia się tylko szybkością, najczęściej bezproduktywną. Tym razem było trochę inaczej, choć koniec końców efektów także zero.
Co by nie mówić, Warta nas w to sobotnie popołudnie rozczarowała. Gdzieś tak po raz drugi w sezonie wymagaliśmy od niej więcej niż od jej przeciwnika i się zawiedliśmy. Czy to już pewne podświadome rozprężenie wynikające z komfortowej sytuacji w tabeli? A może “Zieloni” czuli się nieswojo w roli faworyta? Na to pytanie musi teraz znaleźć odpowiedź trener Tworek. Anonimowy występ zaliczył Mateusz Kuzimski, któremu problem sprawiały nawet podstawowe zagrania. Nic dziwnego, że tak szybko został zmieniony. Na prawym skrzydle nie istniał Jan Grzesik. Nie mógł się odnaleźć Maciej Żurawski, dwie czy trzy ciekawsze próby ciekawszych podań to za mało, zdecydowanie za mało.
Stal dość długo posiadała przewagę, potencjalnie groźnych momentów miała więcej, ale generalnie nie odnosiliśmy wrażenia, że oglądamy zespół walczący o życie. Okej, pojawił się koronawirus w jej szeregach, było przełożone spotkanie z Rakowem, jednak to nie może tłumaczyć wszystkiego.
Mielczanie nie wykorzystali szansy, by przynajmniej przez jeden dzień nie zamykać tabeli. Warta? Cóż… Sorry, panowie, ale chyba właśnie wypisaliście się z walki o europejskie puchary. Taki żarcik.
Fot. FotoPyK