Martin Konczkowski w poprzednim sezonie miał sporo problemów z kontuzjami i nieco wyhamował po zdobyciu mistrzostwa Polski. Teraz znów praktycznie tydzień w tydzień oglądamy go w pierwszym składzie Piasta Gliwice, który po fatalnym początku sezonu od dawna znajduje się na fali wznoszącej. W Wielką Sobotę Konczkowski i koledzy powalczą na stadionie Wisły Płock. Który mecz na tym terenie wyjątkowo zapadł mu w pamięć? Czy podium to realny cel? Jak koronawirus dał mu się we znaki? Czy wyszedł już ze skorupy solidnego ligowca? Jaki warunek jest nie do negocjacji, gdyby miał wyjeżdżać za granicę? Jaką narodowość zaznaczy przy spisie powszechnym? Zapraszamy.
Zapewne zdążyłeś się stęsknić za piłką bardziej niż większość kolegów, bo nie grałeś już od trzech tygodni.
Niestety po meczu z Lechem Poznań miałem drobny uraz mięśnia przywodziciela i z Cracovią nie zagrałem. Ciągle go “czułem”, więc nie chcieliśmy ryzykować. Zaraz potem mieliśmy przerwę na reprezentację, a czeka nas jeszcze dużo spotkań, dlatego lepiej było spasować. Po Cracovii dostaliśmy trzy dni wolnego i po nich od razu zacząłem trenować. Pierwsze dwa dni były jeszcze lekko wprowadzające, później wskoczyłem na normalne obroty. Teraz jestem wyleczony w stu procentach.
W sobotę gracie w Płocku z Wisłą, co samo w sobie nie brzmi groźnie, ale Piast nigdy tam nie wygrał i ty też nie, nawet doliczając mecze w barwach Ruchu Chorzów. Mocno nieprzyjazny teren.
Najwyższa pora zmienić tę statystykę. Łatwo na pewno nie będzie. Wisła Płock to niezbyt wygodny przeciwnik, ale patrzymy przede wszystkim na siebie. Chcemy podtrzymać formę z ostatnich kolejek.
Któryś z poprzednich występów w Płocku zapadł ci mocniej w pamięci?
Jako piłkarz Ruchu grałem w meczu, w którym Piotr Wlazło strzelił nam hat-tricka, w tym tego pamiętnego gola z połowy boiska. Zawsze jednak w płockim kontekście przypomina mi się drugi wyjazd z sezonu 2016/17, w którym Ruch spadał z Ekstraklasy. Zremisowaliśmy 1:1, a gospodarze dostali dwa rzuty karne po moich zagraniach ręką. Jose Kante jedenastkę wykorzystał, Giorgi Merebaszwili nie. Pocieszył mnie fakt, że w Lidze+ Extra, którą wtedy wyjątkowo uważnie oglądałem, Pan Sławek oba karne uznał za niesłusznie podyktowane. Cóż, czasy jeszcze przed VAR-em.
Podejrzewam, że gdyby ktoś po ośmiu kolejkach tego sezonu powiedział ci, że po 22. kolejce będziecie tak wysoko, to nazwałbyś go naiwnym człowiekiem.
No właśnie wcale nie byłbym tego taki pewny! Może nie byłem stuprocentowo przekonany, ale czułem, że za chwilę karta nam się odwróci. W pierwszych meczach nie prezentowaliśmy się tak źle, jak sugerowałaby tabela. Jeżeli ktoś porównywał naszą grę z pierwszych ośmiu kolejek i następnych czternastu, to jakiejś diametralnej różnicy nie wychwycił. Rozchodziło się głównie o skuteczność, której wtedy po prostu nam brakowało. Jak raz, drugi, trzeci nie udało się wygrać, pewność siebie lekko spadała, a teraz mentalnie rośniemy.
Czyli na początku rozgrywek brakowało wam Jakuba Świerczoka, a później już go mieliście i to zrobiło różnicę. Upraszczam?
Trochę tak. Kuba to oczywiście świetny napastnik, bardzo groźny pod bramką przeciwnika. Można powiedzieć, że kilka goli strzelił z niczego, ponadprogramowo, ale też inni rozkręcili się w ofensywie i zaczęli dokładać swoje cegiełki do wyników.
No i doszło do tego, że chyba trudno ci teraz stwierdzić, że nie zamierzacie jeszcze powalczyć o podium.
Na pewno to dziś coś realnego, ale aż tak do przodu nie wybiegamy. Przed nami napięty terminarz, dużo meczów w krótkim okresie. W sobotę gramy z Wisłą Płock, a już w środę czeka nas w Gdyni półfinał Pucharu Polski. W sezonie mistrzowskim mówiliśmy, że kroczymy od meczu do meczu i to nastawienie się nie zmienia.
W losowaniu mieliście tyle szczęścia, że nie wypada nie wejść do finału.
Taki będzie nasz cel, zwłaszcza gdy spojrzymy na naszą dotychczasową drabinkę. Żeby dojść do tego etapu musieliśmy wygrać na Legii i na Pogoni w momencie jej prowadzenia w lidze. Wcześniej zwyciężyliśmy też po rzutach karnych w Mielcu. Wyeliminowaliśmy aż trzech rywali z Ekstraklasy. Arka jest pierwszoligowcem, ale w praktyce to nic nie znaczy, nie ma się co nastawiać na łatwiejszą przeprawę.
Gdyby udało się sięgnąć po Puchar Polski, na krajowym podwórku miałbyś już chyba wszystkie medale i trofea poza Superpucharem Polski.
A właśnie, że nie. Nadal brakowałoby mi wicemistrzostwa. Gdy Ruch zdobywał je w tej dekadzie, jeszcze nie znajdowałem się w pierwszym zespole. W Chorzowie dwukrotnie sięgałem po trzecie miejsce. Wciąż mam o co walczyć (śmiech).
Wracając do falstartu w tym sezonie. Przeplatanka meczów ligowych i pucharowych miała duże znaczenie czy to dorabianie ideologii do tego, że nie trafialiście w bramkę?
Mimo wszystko raczej to drugie. Trener oczywiście dokonywał rotacji w składzie, ale to był początek sezonu, więc trudno było mówić o jakimkolwiek zmęczeniu. Na pewno też nie chodziło o to, że do meczów ligowych podchodziliśmy mniej skoncentrowani, że priorytet stanowiły wtedy europejskie puchary. Ktoś mógłby wyciągnąć takie wnioski, bo w eliminacjach Ligi Europy dobrze nam szło, a w lidze gubiliśmy punkty, ale nie byłyby one prawdziwe. W Ekstraklasie brakowało nam szczęścia, zwłaszcza z Jagiellonią i Pogonią. Mogliśmy te mecze spokojnie wygrać, a przegrywaliśmy po 0:1.
Czuliście presję, żeby wreszcie coś zdziałać w pucharach? Do tego sezonu Piast zawsze odpadał na pierwszej przeszkodzie.
Po części tak. Rok wcześniej w łatwy sposób odpadaliśmy z BATE Borysów i Rygą. W dwumeczu z BATE zaprezentowaliśmy się naprawdę nieźle, a w ciągu dziesięciu minut rewanżu wszystko zaprzepaściliśmy. Z Łotyszami załatwiliśmy się na własne życzenie, zwłaszcza w spotkaniu u siebie, gdy sami strzelaliśmy sobie gole. Wyciągnęliśmy wnioski, teraz byliśmy już bardziej doświadczeni i pokazaliśmy dojrzalszy futbol. Udowodniliśmy, że czegoś się nauczyliśmy.
Z TSG Hartberg poszło ci wyjątkowo dobrze, bo strzeliłeś gola i zaliczyłeś asystę. Napisaliśmy wtedy, że Martin Konczkowski wreszcie ma swój mecz życia, z którym przez lata będzie kojarzony.
Myślę, że tak to można określić. To nie był zwykły mecz, wyszła fajna pamiątka. Liczę, że przede mną jeszcze więcej takich momentów w pucharach, ale faktycznie zaliczyłem wyjątkowo udany występ. Na pewno będę do niego wracał po zakończeniu kariery. Pamiętam, że graliśmy trochę innym ustawieniem niż przeważnie – trójką stoperów, a ja na wahadle. Dobrze się czuję w tej roli, bo mam większe możliwości do wykazania się w ofensywie.
Już kilku zawodników Piasta mówiło z kolei o wielkim niedosycie po 0:3 w Kopenhadze.
I mogę do tego grona dołączyć. Jeżeli ktoś zobaczył sam wynik, mógłby uznać, że nie mieliśmy nic do powiedzenia. A tak nie było, stworzyliśmy sporo sytuacji. Mogliśmy wycisnąć więcej.
Ten sezon jest dla Piasta sinusoidą, ale dla ciebie oznacza powrót do stabilizacji. Grasz prawie zawsze i nie dokuczają ci urazy, z którymi sporo zmagałeś się we wcześniejszych rozgrywkach.
Na szczęście poważniejsze sprawy mnie omijają. No, poza koronawirusem w październiku. Przeszedłem go dość ciężko, zdecydowanie nie bezobjawowo. To był cięższy moment, opuściłem spotkania z Cracovią i Wisłą Płock. Tyle dobrze, że akurat gdy wracałem, to paru innych zawodników wypadło z tego samego powodu i przełożyli nam dwa mecze. Potem nadeszła przerwa reprezentacyjna, więc miałem dużo czasu na nadrobienie zaległości fizycznych. A trochę czasu straciłem. Przez 18 czy 19 dni siedziałem w domu, z czego 5-6 miałem gorączkę, czułem się osłabiony, bolało mnie gardło, nie miałem apetytu. Po takim tygodniu dwa czy trzy kilogramy na wadze zleciały. Potem nie od razu pozwolono mi wrócić do nawet lekkich treningów. Najpierw musiałem przejść wszystkie potrzebne badania i dopiero wtedy dostałem zielone światło.
Możesz to do czegoś porównać z przeszłości? Jakaś grypa, zapalenie płuc i tak dalej?
No szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby coś mnie równie mocno rozłożyło. Powiedziałbym, że koronawirusa przeszedłem jak jeszcze mocniejszą anginę. Bardzo bolało mnie gardło. Pomógł mi dopiero antybiotyk i to nie od razu, tylko w trzecim dniu przyjmowania.
Wróciłeś na mecz w Zabrzu, który zakończył się pierwszym ligowym zwycięstwem. Od początku byłeś gotowy do gry na sto procent?
Delikatnie czułem, że fizycznie jeszcze nieco mi brakuje do stanu optimum, zwłaszcza w końcówce. Dramatu jednak nie było. Jak wspominałem, ze względu na przełożone mecze i przerwę reprezentacyjną, miałem około trzech tygodni na dojście do formy. Pierwszy tydzień był bardzo ciężki. Mimo że jeszcze nie dostawałem maksymalnych obciążeń, to wracałem do domu mocno zmęczony.
Odświeżamy temat, który zapoczątkowałeś dwa lata temu, czyli wyjście ze skorupy solidnego ligowca. Na jakim etapie się tu znajdujesz?
Po sezonie mistrzowskim poprzeczka poszła mocna do góry. Spore znaczenie miała zmiana pozycji tamtej wiosny, po przesunięciu do pomocy zacząłem dawać sporo asyst, liczby wyglądały znacznie lepiej. Teraz trochę mi ich brakuje, mimo że trzy asysty już mam. Liczę na więcej, no i muszę w końcu coś samemu strzelić.
Chodzi ci po głowie, że minął kolejny rok, we wrześniu skończysz 28 lat i coraz trudniej będzie o spróbowanie sił za granicą? A może już tak zapuściłeś korzenie, że mocniej ci na tym nie zależy?
Na pewno nie czuję dużej presji, że muszę. Co nie znaczy, że czasem o tym nie myślę i uciekam od tematu w rozmowach. Młody już dawno nie jestem, ale też nie jestem grubo po trzydziestce. Można powiedzieć, że znajduję się w optymalnym wieku jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne. Gra w lepszej lidze byłaby spełnieniem marzeń z dzieciństwa, ale nie narzucam sobie żadnego scenariusza. Dzień po dniu robię swoje.
Rozmawiałeś z żoną hipotetycznie na temat takiego wyjazdu? Jak wtedy wyglądałoby wasze życie rodzinne?
Rozmawiałem, mimo że nigdy nie byłem blisko zagranicznego transferu czy w ogóle odejścia z Piasta. Mocno biorę tu pod uwagę zdanie żony. Rozumie specyfikę mojego zawodu.
Wyjazd bez rodziny wchodziłby w grę?
Nie, tutaj sprawa jest jasna. Rodzina jest dla mnie ważniejsza. Gdybym miał kiedyś wyjeżdżać, to nie sam.
Na razie nie grałeś nawet poza Śląskiem. Mocno identyfikujesz się z tym regionem czy ogólnie jako Ślązak? Co wpiszesz teraz przy spisie powszechnym?
Myślę, że zaznaczę narodowość polską. Jestem mocno związany ze Śląskiem, ale jeśli chodzi o “godkę”, coraz rzadziej jej używam. W klubie rozmawia się czystą polszczyzną, moje pokolenie też coraz częściej opiera się tylko na niej. Gwarę czasami jeszcze słyszę w domu u rodziców czy u znajomych w Rudzie Śląskiej.
Widzisz u siebie cechy, które zazwyczaj przypisuje się Ślązakom?
Tak. Ludzie w tym regionie słyną z pracowitości i zawziętości, nigdy nie odpuszczają. I tak jest ze mną jako piłkarzem. Ciężką, systematyczną pracą doszedłem do miejsca, w którym jestem.
Twoja rodzina jest mocno związana z górnictwem.
Ojciec i teść są emerytowanymi górnikami, a szwagier nadal pracuje na kopalni. Większość ojców moich znajomych z dzieciństwa było górnikami. W Rudzie Śląskiej mieliśmy aż cztery kopalnie, to one dawały największe zatrudnienie w okolicy.
Odnalazłbyś się w górniczym życiu?
Gdybym musiał, to nawet bym się nad tym nie rozwodził, nie miałbym wyjścia. Ale to naprawdę ciężka praca. Tata często opowiadał, jak jest na dole i nie próbował przekonywać, że jest łatwo.
Takie opowieści pozwoliły ci nabrać dystansu do piłki?
W pewnym sensie tak. Z jednej strony wiedziałem, że robię coś co kocham, co jest moją pasją, ale piłka to nie sprawa życia i śmierci. A z drugiej strony doceniałem, że mogę być piłkarzem, mogę mieć z tego radość i jeszcze zarabiać w ten sposób na życie. Ojciec też mówił, że lubi pracę na kopalni, ale widziałem, że fizycznie to naprawdę harówka.
Przed nami święta wielkanocne, więc pewnie ucieszył cię terminarz z meczem w sobotę o 12:30.
Zdecydowanie. Gdybyśmy grali w Płocku w poniedziałek, ze świąt miałbym jedynie niedzielne śniadanie. Zdarzało się tak w przeszłości. Teraz Wielkanoc spędzę w domu i cieszę się z tego, ale nie będzie mowy o szaleństwie z jedzeniem. Nie mamy żadnego wolnego. W niedzielę i poniedziałek normalnie trenujemy, a we wtorek jedziemy do Gdyni na pucharowy mecz z Arką.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. FotoPyK