O ile nie chcemy już dziś powiedzieć, że losy mistrzostwa Polski dla Legii Warszawa są przesądzone, o tyle z większą dozą prawdopodobieństwa można rzec, że Tomasa Pekharta już nikt nie prześcignie w walce o koronę króla strzelców. W pierwszym przypadku, choć przewaga Legii wydaje się dość bezpieczna, wolimy poczekać na wynik meczu pomiędzy legionistami a Pogonią Szczecin, do którego dojdzie zaraz po przerwie na kadrę. W drugim… no, chyba nie ma co zwlekać, bo nie widzimy kandydata, który mógłby odrobić tak dużą stratę w ciągu ośmiu kolejek.
Gdyby z jakiegoś powodu (odpukać!) dla Pekharta sezon skończył się już dziś, prawdopodobnie i tak wygrałby ten wyścig. Odstawił peleton tak zdecydowanie, że linię mety powinien przekroczyć jako pierwszy samą siłą rozpędu. W tej chwili drugi w klasyfikacji strzelców Jesus Imaz ma na koncie dziesięć goli przy dziewiętnastu Pekharta, a przecież wiemy, że Hiszpan dopiero wraca do gry po problemach zdrowotnych i raczej wątpliwe jest, żeby akurat pomocnik Jagi miał rozpocząć szaleńczą pogoń.
Reszta do tej pory nie osiągnęła nawet połowy dorobku czeskiego snajpera. Po dziewięć trafień mają: Kamil Biliński, Flavio Paixao, Jesus Jimenez, Jakov Puljić i Jakub Świerczok.
Rzucicie: może ten Świerczok, jeśli zdrowie dopisze?
I tak, zgadzamy się, że napastnika Piasta stać na fajne rzeczy. Pewnie dzisiaj właśnie jego nazwisko wymienilibyśmy przy pytaniu o potencjalnego wicekróla. Ale nawet zakładając, że Pekhart by się zaciął na amen, a Świerczok grałby od deski do deski, Polak musiałby znacząco podkręcić tempo. Dziś trafia średnio co niecałe 115 minut. Biorąc pod uwagę to, ile czasu zostało do końca rozgrywek, przy zachowaniu dotychczasowej formy strzeleckiej dorzuciłby “tylko” sześć trafień.
Wyczyn Pekharta imponuje z każdej strony. 19 goli w 19 meczach. W przeliczeniu na minuty wychodzi na to, że Czech potrzebuje niecałych 80, by pokonać bramkarza rywali. Gdy popatrzymy na piłkarzy, którzy strzelili przynajmniej pięć goli, drugi w tej klasyfikacji jest Świerczok i o jego wyniku już wspominaliśmy. Różnica jest zdecydowana. Pekhart jest również tym piłkarzem, który w całej lidze ma największy wpływ na dorobek strzelecki drużyny. Jest on już trochę mniejszy niż wcześniej, gdy napastnik mógł się chwalić tym, że wbił ponad połowę goli Legii, ale 46,3%, to wciąż ogromny wkład. W zasadzie tylko Kamila Bilińskiego moglibyśmy wymienić, szukając podobnych sytuacji w Ekstraklasie – wynik snajpera Podbeskidzia to 42,9% (ekstrastats.pl).
Mówiliśmy o scenariuszu, według którego Pekhart nie dorzuca już nic do swojego dorobku. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że jednak coś jeszcze dołoży. Jak wypada na tle królów strzelców z poprzednich lat? Dobrze, bardzo dobrze. Nawet pomimo tego, że nie będzie miał możliwości wyśrubowania wyniku w ciągu dodatkowych kolejek. W dwudziestym pierwszym wieku już jego dziewiętnaście trafień dałoby koronę siedem razy.
Najlepszy wynik w tym okresie? 28 goli Nemanji Nikolicia w sezonie 2015/16. Przy zachowaniu dotychczasowego tempa Pekhart powinien się zatrzymać dokładnie na tej samej liczbie, co byłoby dużą rzeczą, bo przecież Węgier wystąpił we wszystkich 37 kolejkach tamtego sezonu. On trafiał średnio co około 108 minut. Na korzyść byłego gracza Legii w takim porównaniu działa jedynie fakt, że zaliczył też dziewięć asyst, a Czech przecież nie wypracował kolegom ani jednej bramki.
Wypada też podkreślić, że i dla niego to absolutna życiówka. Do tej pory tylko raz przebił w swojej karierze barierę 10 goli w sezonie ligowym, a raz do niej dobił. Dekadę temu jako obiecujący piłkarz, który w środku sezonu zamienił Jablonec na Spartę Praga, walnął 18 sztuk w lidze czeskiej. W rozgrywkach 17/18 równą dyszkę ustrzelił w Izraelu jako gracz Hapoelu Ber Szewa. Pozostałe sezony z dwucyfrową liczbą trafień (trzy przypadki) to rezultat wzięcia pod uwagę wszystkich rozgrywek, w których występował. Tak rzecz ujmując, teraz jego licznik wskazuje już 21 goli.
Duży statystyk, ale wystarczy jedno słowo: kozak. Dopiero po raz czwarty, ale akurat tu często bardziej liczą się zrywy niż regularność, którą ma.
I jeszcze w ramach uzupełnienia jedenastka badziewiaków. Jest dwóch gości, którzy mocno przyczynili się do tego, że Pekhart walnął Zagłębiu cztery sztuki. Równowaga w przyrodzie zachowana.
Na uwagę zasługuje zachowanie Błażeja Augustyna, który znów wyleciał z boiska po zobaczeniu dwóch żółtych kartek. Trzeci raz z rzędu. Łącznie ma na koncie już dziewięć takich kartoników. Dość zabawny jest tu fakt, że pierwszą część sezonu przebrnął bez ani jednego żółtka. Pierwsza napomnienie otrzymał w 15. kolejce. “Kartkowym Pekhartem” jest co prawda Michał Nalepa (11 żółtych kartek, w tym dwa razy dwie w jednym meczu, plus jedna bezpośrednia czerwona), ale wyczyn jego byłego kolegi z bloku obrony też wart jest podkreślenia.
Fot. FotoPyK