Wczoraj kibice Legii zebrali się pod stadionem, by dopingować chociaż w taki sposób swoją ekipę przy okazji starcia z Wartą. Nie było mowy o dystansie, frekwencję masek (po co zdrabniamy to słowo?) należy uznać za co najmniej dyskusyjną, kolejne zdjęcia pokazują, że raczej większa liczba osób ich nie miała, niż miała. I teraz myślicie: oho, kolejny tekst, który będzie krytykować kibiców, lewak dobrał się do klawiatury. A nie. To znaczy tak, lewak dobrał się do klawiatury, ale dla mnie ta sytuacja to pole do zupełnie innej dyskusji. Mianowicie, może rzeczywiście lepiej otworzyć stadiony?
Ustalmy. Czy policja i szeroko pojęta władza, miała jakąkolwiek kontrolę nad tym, co działo się pod stadionem Legii? Wydaje się, że niezbyt. Niby podano do informacji, że wylegitymowano 495 osób, nałożono 11 mandatów, ale co to są za liczby? No żadne. Wciąż wielu kibiców nie miało tam bezpośredniego kontaktu z policją, wciąż nie wiemy, czy 496. człowiekiem był Adam z Mokotowa, czy może Kaśka z Woli, podobnie dalej. Zakładam, że setki osób przewinęły się przez ten teren kompletnie anonimowo. Nie wiemy, co teraz robią, z kim się spotykają i komu – odpukać – ewentualnie roznoszą wirusa.
No i teraz wyobraźmy sobię inną sytuację. Ci sami ludzie wchodzą na stadion i co o nich wiemy? O wiele więcej, bo przecież bilety są imienne, trzeba podać numer PESEL. Istnieje jakakolwiek kontrola, nie ma już mowy o setkach anonimów. Tak, wciąż – nawet przy obłożeniu 25% stadionu – zbierze się spora grupa, ale mamy o niej podstawowe, natomiast w obecnej sytuacji kluczowe informacje.
Naturalnie trudno jest kontrolować samo zachowanie kibiców na stadionie. Ja nie wierzę, że przy otwarciu bram wszyscy będą potulnie zajmować co drugie miejsce, natomiast moim zdaniem nie ma to już większego znaczenia. Jeśli mamy bowiem do wyboru sytuację A, w której masa ludzi zbiera się pod stadionem, nie przestrzega żadnych rygorów i mało co o niej wiemy, oraz sytuację B, w której masa ludzi wchodzi na stadion, nie przestrzega większości rygorów, ale wiemy o niej całkiem sporo, to chyba oczywiste jest, co należy wybrać.
Jasne, najłatwiej jest zamykać wszystko, co się da, bez żadnej refleksji i podstaw, ale chyba od władzy możemy oczekiwać czegoś innego?
Boli, oj boli ten brak absolutnie żadnego dialogu. Stadiony zamknięto „bo tak” i nie podjęto żadnej próby sprawdzenia, czy wizyty kibiców na obiektach rzeczywiście zwiększały liczbę zakażonych. A można było spróbować – strzelam – wpuszczać kibiców na stadion po pomiarze temperatury, wymagać wypełnienia ankiet na temat zdrowia na przykład dwa tygodnie po meczu. Ktoś powie, że kibice są niepokorni, ale pewnie poszliby na jakieś ustępstwa, by oglądać spotkania z trybun. Zresztą znów – przecież nikt tego nie sprawdził.
Mija rok od momentu wybuchu pandemii, a my dalej mało co sprawdzamy. Opieramy się na przedrukach jakichś artykułów z Nature (które są zresztą źle interpretowane), na wynikach badań z USA. A może czas, by po roku zrobić własne badania? Czy kibice to kluczowy element tego całego bajzlu – nie. Ale czy można ich wykorzystać, by coś SPRAWDZIĆ i w jakiś sposób wracać do normalności? Oczywiście, że tak.
Potem na tej podstawie można dyskutować o koncertach plenerowych, o otwarciu ogródków gastronomicznych, o konieczności noszenia masek na świeżym powietrzu. A tak, to nic nie wiemy. Czy gdyby stadiony byłyby otwarte, to dzisiaj mielibyśmy 17 tysięcy zakażeń czy 21? A może tyle samo? A może paradoskalnie mniej? Nie wiemy, bo nie sprawdzamy. Najłatwiej jest bowiem wszystko zamknąć.
I nie łudźmy się, lepiej nie będzie. Robi się coraz cieplej, takie akcje będą się powtarzać, zresztą przecież nie jest tak, że w Warszawie kibice zebrali się jako pierwsi. Nie, inne miasta też nie śpią i chodzą pod stadiony. W mniejszych czy większych grupkach. Ten ruch się nie skończy.
Teraz mamy wybór: zamykamy oczy i udajemy, że nic się nie dzieje, czy jednak chcemy to kontrolować, jednocześnie próbując lepiej zrozumieć nową chorobę? Wybór – powtórzę – jest oczywisty.
PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyk